Potrzeba nam wytrwałości
1 Jednym z krajów, których historia rozwoju działalności kaznodziejskiej została omówiona w Roczniku świadków Jehowy na rok 1972, jest Pakistan. Ludność tego kraju liczyła w ub. roku około 130 milionów, z czego ponad 88% wyznaje religię muzułmańską. Jednym z pierwszych braci, którzy dotarli do tego ogromnego kraju z dobrą nowiną, był brat F. E. Skinner, ówczesny sługa oddziału w Indiach. Było to w roku 1926. Otworzono wtedy biuro oddziału w Indiach. W tamtych latach dzieło obwieszczania dobrej nowiny odbywało się przez rozpowszechnianie literatury, głównie wśród wyznawców nominalnego chrześcijaństwa. Dysponowano tylko literaturą w języku angielskim, gdyż Towarzystwo nie wydawało jeszcze publikacji w głównych językach pakistańskich — urdu i bengalskim.
2 W sierpniu 1929 roku do Pakistanu przyjechali dwaj bracia, którzy wnieśli tam duży wkład w dzieło głoszenia dobrej nowiny. Byli to Claude Goodman (czyt. klod gudman) i Ron Tippen. Do służby w Indiach zgłosili się ochotniczo po usłyszeniu w Anglii na jednym ze zgromadzeń doświadczeń brata, który wrócił z podróży służbowej do Indii. Bracia ci całkowicie polegali na Jehowie. Przyjechali do Indii, mając za cały majątek po 10 dolarów, które zaraz musieli przeznaczyć na ubranie tropikalne i łóżka przenośne, niezbędne w podróży po Indiach. Swą wędrówkę rozpoczęli od Karaczi. Starali się dotrzeć wszędzie tam, gdzie mówiono po angielsku. W krótkim czasie rozpowszechnili cały zapas literatury biblijnej, jaki zabrali ze sobą. Odwiedzin dokonywało się wtedy rzadko, gdyż głównym celem było opracowanie jak najwięcej terenu i rozpowszechnienie jak najwięcej literatury biblijnej.
3 Po upływie tygodnia od przyjazdu do Karaczi, w czasie którego mieszkali w najtańszym lokalu, jaki udało im się znaleźć, przeżyli doświadczenie, które pokrzepiło ich wiarę, oraz stanowiło pomoc pod względem materialnym. Brat Tippen wydał świadectwo właścicielce największego i najdroższego hotelu w mieście. Kobieta ta przyjęła literaturę i zapytała, gdzie mieszkają, po czym zaproponowała, żeby zostali jej gośćmi i mieszkali w jej hotelu, jak długo mają zamiar pozostać w Karaczi. Dzięki temu zaoszczędzili trochę pieniędzy, które im się przydały w późniejszych miesiącach.
4 W następnej kolejności udali się do Hajdarabadu, leżącego w odległości 160 km od Karaczi. Również ta podróż była pionierska. W indyjskich pociągach są cztery klasy, a nasi bracia ku wielkiemu ubolewaniu Europejczyków podróżowali czwartą klasą w tłumie wieśniaków. Po tygodniowym pobycie w Hajdarabadzie brat Goodman udał się do Ambala, a brat Tippen do Kwety, żeby potem znowu połączyć się w Lahorze. Jednym środkiem lokomocji był tutaj wielbłąd, co, jak to wynika z opowiadania brata Goodmana, nie było zachwycające. Pewnego razu, gdy obaj podróżowali na jednym wielbłądzie, zwierzę zatrzymało się i zaczęło spokojnie skubać trawę. Brat Goodman pociągnął za lejcę na co wielbłąd ukląkł, a potem położył się na ziemię. Nic nie pomogło szarpanie lejców we wszystkie możliwe strony. Wielbłąd spokojnie przeżuwał i najwyraźniej nie miał zamiaru się ruszyć. Dopiero po jakimś czasie brat Tippen przypomniał sobie, że poganiacze wielbłądów wydają specjalny okrzyk podobny do gwizdu, i wtedy zwierzę podniosło się i poszło dalej. Od tego czasu brat Goodman miał wielkie poważanie dla lejc uzdy wielbłądziej.
5 Praca polowa w Pakistanie wcale nie jest łatwa. Już sam widok cudzoziemca lub kogoś dobrze ubranego powoduje, że wąskie uliczki miasta w jednej chwili napełniają się brudnymi, rozczochranymi dziećmi w różnym wieku. Dzieci te dosłownie wysypują się z domów, tak iż nie może być najmniejszej wątpliwości, że przeludnienie jest najważniejszym problemem tej części świata. Krzycząc i gwiżdżąc tłumnie towarzyszą głosicielowi od domu do domu. Starsze w mig orientują się, o co chodzi i po chwili cała ulica rozbrzmiewa wołaniem, że za 25 paisa można kupić czasopismo, a ten obcy człowiek nawraca na chrystianizm. Skutek jest taki, że drzwi się zamykają. Zresztą głosiciel i tak musi się szybko przenieść do innej dzielnicy, żeby przynajmniej słyszeć to, co sam mówi. Na takie okazje najlepszy jest rower, który pozwala na szybkie wydostanie się z tłumu pośród okrzyków, klaskania w dłonie, gwizdów, a nierzadko pod gradem kamieni.
6 Jednym z misjonarzy, który w Pendżabie przemierzył na rowerze setki kilometrów był Harry Forest. Na tym rowerze wiózł ze sobą wszystko — literaturę, ubranie, Biblie i łóżko. Objuczony z przodu, z tyłu i z obu boków wyglądał raczej na globtrotera niż misjonarza. Mieszkańcy okolicznych wsi umieli jednak docenić jego trud i chętnie słuchali krótkich kazań, jakie im wygłaszał w języku urdu. Nazywali go „leśnym panem”, bo takie było znaczenie jego nazwiska w języku urdu. Chociaż miał ponad 50 lat i przytępiony słuch, gorliwie pracował na niwie Pana bez względu na upał lub zimno. Spał gdzie bądź, w domu, stodole, szałasie, a często pod gołym niebem. Ludzie z tamtych terenów do dziś pytają braci o niego, bo właśnie od niego po raz pierwszy usłyszeli dobrą nowinę o Królestwie.
7 W roku 1971 w Pakistanie było 173 głosicieli. Na uroczystości Pamiątki było obecnych 517 osób. Gorliwie pracujący pionierzy, misjonarze i głosiciele rozpowszechnili w ciągu roku 6610 książek, 8043 broszury i 41 392 czasopisma. Zdobyli też 1511 nowych prenumeratorów Strażnicy i Przebudźcie się! Pomimo ogromnych trudności mała grupka gorliwych czcicieli Jehowy w dalekim Pakistanie pilnie pracuje, mając nadzieję, że Jehowa będzie błogosławił ich wytrwałe wysiłki oraz ufając w Jego pomoc w oznajmianiu cudownej nadziei wszystkim, którzy zechcą udowodnić, że Go szczerze miłują.