BIBLIOTEKA INTERNETOWA Strażnicy
BIBLIOTEKA INTERNETOWA
Strażnicy
polski
  • BIBLIA
  • PUBLIKACJE
  • ZEBRANIA
  • g70/11 ss. 11-20
  • Czy ja muszę wierzyć w ewolucję?

Brak nagrań wideo wybranego fragmentu tekstu.

Niestety, nie udało się uruchomić tego pliku wideo.

  • Czy ja muszę wierzyć w ewolucję?
  • Przebudźcie się! — 1970-1979
  • Śródtytuły
  • Podobne artykuły
  • Dlaczego tylu w nią wierzy?
  • Zastraszanie i „pranie mózgu”
  • Nie ma odpowiedzi
  • Kronika skamielin nie może pomóc
  • Pochodzenie życia
  • Nagłe pojawienie się skomplikowanych form życia
  • Kręgowce
  • Kronika skamielin wypowiada się przeciw ewolucji
  • Czy ewolucję da się wyjaśnić mutacjami
  • Pożyteczne czy szkodliwe?
  • Nic nowego, tylko odmiany
  • Ilość odmian ograniczona
  • Dalsze błędne wnioski
  • Podobieństwo nie jest dowodem
  • Nie jest prawdziwą nauką, tylko opowieścią fantastyczno-naukową
  • Niech przemówią skamieniałości
    Jak powstało życie? Przez ewolucję czy przez stwarzanie?
  • Co mówią fakty?
    Przebudźcie się! — 1982
  • Dlaczego dochodzi do sporów na temat ewolucji?
    Jak powstało życie? Przez ewolucję czy przez stwarzanie?
  • Czy wierzysz w ewolucję czy w stwarzanie?
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1971
Zobacz więcej
Przebudźcie się! — 1970-1979
g70/11 ss. 11-20

Czy ja muszę wierzyć w ewolucję?

W OSTATNICH latach władze szkolne niektórych stanów USA sprzeciwiły się przedstawianiu w szkołach publicznych ewolucji jako faktu. Jednym z tych stanów jest Kalifornia.

Kalifornijski Stanowy Wydział Oświaty decyduje o tym, co mają zawierać podręczniki szkolne. Ale otrzymuje on też zalecenia od komisji ekspertów z różnych dziedzin. Jedną z tych komisji jest „Stanowy Komitet Doradczy do Spraw Kształcenia w Naukach Przyrodniczych”, który przedłożył ramowy program wykładania tych nauk w stanowych szkołach publicznych.

Ten Komitet Doradczy zalecił wykładanie ewolucji jako faktu, a nie jedynie jako teorii. Ale Wydział Oświaty był innego zdania. Zarządził uczenie ewolucji jako teorii, a nie jako faktu. Nakazał też, żeby w podręcznikach szkolnych wymieniono akt stworzenia jako inne naukowo uzasadnione wyjaśnienie pochodzenia życia.

Wśród członków Komitetu Doradczego zawrzało. Ich wypowiedzi można by w gruncie rzeczy sprowadzić do następujących argumentów: „Nie ulega wątpliwości, że ewolucja jest faktem. Jej przykłady widać na każdym kroku. Nikt poważnie myślący nie kwestionuje ewolucji. Jest faktem tak samo, jak istnienie atomu albo siły ciążenia”. Jeden z członków Komitetu nawet przyrównał wiarę w umyślne stworzenie do przesądów w rodzaju astrologii czy też do bajeczek, że księżyc jest z twarogu i że dzieci są przynoszone przez bociany.

Mimo to wiele ludzi powątpiewa w wiarogodność ewolucjonizmu. Jeden z nich, który nigdy nie uznał „dowodów” ewolucjonizmu za niepodważalne, postanowił odwiedzić wierzących w ewolucję. Oto jego spostrzeżenia oraz relacje z rozmów, które przeprowadził z ankietowanymi zwolennikami ewolucji.

Dlaczego tylu w nią wierzy?

„Wierzę w ewolucję”, powiedział mi pewien dystyngowany mężczyzna, „ponieważ naukowcy dokładnie ją zbadali i jednomyślnie uznali ją za fakt”.

„Pan ma wielkie zaufanie do naukowców” — wtrąciłem.

„Ich osiągnięcia chyba dowodzą, że można na nich polegać. Czyżby pan był innego zdania?” — odpowiedział.

W trakcie przeprowadzania mojej ankiety wielokrotnie spotykałem się z takim tłumaczeniem wiary w ewolucję. Stwierdziłem, że większość wyznawców ewolucjonizmu uwierzyła w tę teorię, ponieważ im powiedziano, że wierzą w nią wszyscy inteligentni ludzie.

Pewna mniej więcej 40-letnia kobieta, która najprawdopodobniej otrzymała staranne wykształcenie, rzuciła mi pytanie: „Jakie pan ma kwalifikacje, żeby kwestionować wyniki badań profesjonalnych naukowców?”

„Pozwoli pani najpierw przypomnieć sobie”, odpowiedziałem, „że sami naukowcy nie są między sobą jednomyślni. Spierają się, kiedy to się stało, dlaczego tak się stało, jak się stało, jak szybko się to stało i czy w ogóle się stało”.

„Jeśli zaś chodzi o moje kwalifikacje”, ciągnąłem dalej, „to jakie kwalifikacje ma sędzia, który musi rozpatrywać sprawę, w której istotną rolę odgrywają kwestie sporne związane z medycyną, z którą nie jest obeznany? Jeżeli jest rozsądny i obiektywny, wysłuchuje opinii fachowców wypowiadających się za lub przeciw, a potem orzeka na podstawie ich świadectwa. I jakże inaczej można by w obecnej dobie specjalizacji wydawać orzeczenia dotyczące różnych dziedzin wiedzy?”

„No tak, ale sprawa ewolucji jest taka skomplikowana” — zaprotestowała.

Odpowiedziałem: „Theodosius Dobzhansky [uczony ewolucjonista] twierdzi, że zrozumienie treści wielu dzieł naukowych przerasta możliwości przeciętnego laika, ale nie dotyczy to ewolucjonizmu. Twierdzi, że chodzi tu o biologię elementarną. A George Gaylord Simpson [inny wybitny ewolucjonista] wyraża pogląd, że ślepa wiara jest niemoralna bez względu na to, czy jej obiektem jest doktryna religijna, czy teoria naukowa. Jego zdaniem każdy powinien sprawdzić wyniki badań specjalistów, a dopiero potem rozstrzygać; twierdzi, że wcale nie trzeba być biologiem, aby ocenić materiał dowodowy dotyczący ewolucji”.

„Za dużo ludzi”, powiedziałem na zakończenie, „po prostu akceptuje opinię drugich i jak papuga powtarza ich idee, zamiast poświęcić trochę czasu na zbadanie faktów”.

Ponieważ nic na to nie odpowiedziała, dodałem jeszcze: „Byłaby pani zdumiona, gdyby się pani przekonała, ilu wyznawców teorii ewolucji w gruncie rzeczy nic o niej nie wie”.

Zastraszanie i „pranie mózgu”

Zanim zacząłem od domu do domu ankietować ludzi wierzących w ewolucję, przeczytałem około 20 książek napisanych przez ewolucjonistów. Ale już od moich czasów studenckich staram się być na bieżąco co do osiągnięć naukowych w tej dziedzinie. Teraz jednak ze szczególną uwagą zapoznałem się z nowymi książkami wybitnych ewolucjonistów.

Uderzyło mnie przy tym regularne stosowanie w tych książkach metod zastraszania i „prania mózgu”. Typowy jest pod tym względem następujący krótki wyciąg z 12 książek napisanych przez jedenastu różnych ewolucjonistów.

„Ewolucjonizm jest powszechnie uznawany przez kompetentnych naukowców. Uznają go wszyscy odpowiedzialni uczeni. Wszyscy znani biolodzy są zgodni co do tego, że jest stwierdzonym faktem. W dobie obecnej nikt wykształcony nie zaprzeczy, że człowiek pochodzi od ryby. Nie ma już żadnych wątpliwości.

„Potwierdzające to dowody są niezbite. Żaden człowiek wolny od przestarzałych iluzji i uprzedzeń nie będzie się domagał dalszych dowodów”.

Taki jest jednomyślny pogląd wszystkich tych autorów. Ale gdy twierdzenia są tak daleko idące i tak dogmatyczne, stają się podejrzane. Wydaje się, że ewolucjoniści usiłują ogniem zaporowym zastraszającej retoryki utrącić wszelki sprzeciw i dociekanie prawdy.

A dlaczego mielibyśmy komuś, kto powątpiewa w jakąś teorię, przyczepiać etykietkę człowieka niekompetentnego, niewykształconego, czy też zwolennika przestarzałych iluzji i przesądów? Czy naukowcy, którzy naprawdę są w stanie przedstawić fakty, zniżą się do stosowania tak nienaukowej i nierozsądnej taktyki?

Co prawda za pomocą tej „wojny psychologicznej”, tego „prania mózgu”, zdobywa się wyznawców teorii ewolucji. Ale prawie wszyscy ci nawróceni są bezradni, gdy się spotykają z człowiekiem sprzeciwiającym się takiemu wpajaniu przekonań na siłę, z człowiekiem, który żąda dowodów.

Nie ma odpowiedzi

Na przykład zapytałem pewną inteligentną damę w zamożnej dzielnicy miasta: „Dlaczego pani wierzy w ewolucję?”

„Ponieważ obserwuję ją na każdym kroku”, powiedziała i wskazała na swój ogród. Kiedy jednak zapytałem o szczegóły, zaczerwieniła się, wobec czego taktownie się wycofałem.

W innym miejscu pewien starszy pan, który otworzył mi drzwi, powiedział, że się dostosowujemy do środowiska i że te procesy się kumulują, tak iż w końcu powstają okazy nowego gatunku.

„Ależ dzisiaj ta teoria nie jest już uznawana”, powiedziałem. „Pańska opalenizna nie przejdzie na pańskie dziecko, a silnych muskułów osiągniętych przez podnoszenie ciężarów czy znajomości elektroniki zdobytej przez naukę i doświadczenie nie można przekazać dziedzicznie. Wiele lat temu wierzył w to ewolucjonista Lamarck. Wierzył w to również Darwin. Jednakże dzisiaj ewolucjoniści wiedzą już, że takie nabyte cechy nie są przekazywane dziedzicznie”.

„Wobec tego w jakiż inny sposób miałaby następować ewolucja?”, odrzekł.

„Sam chciałbym to wiedzieć”, odpowiedziałem.

Ciągle spotykałem się z tym samym. Wyznawcy teorii ewolucji nie byli w stanie podać podstaw, dowodów i faktów na poparcie swojej wiary, którą opierają głównie na tym, że naukowcy wierzą w ewolucję i o niej nauczają.

Kronika skamielin nie może pomóc

Na terenie jednego z wielkich uniwersytetów pewien student przytoczył „świadectwo skamielin” jako dowód popierający ewolucję. Powiedział: „Na podstawie znalezionych skamielin można na przykład prześledzić ewolucję konia od jego dzisiejszej postaci aż do eohippusa. Następstwo skamielin ujawnia, jak utracił palce, jak wydłużały mu się przeguby w przednich i tylnych kończynach, jak wykształciły mu się nowe zęby do skubania trawy”.

„Musi pan wiedzieć”, odpowiedziałem, „że do stworzenia tego przyjemnego obrazka ewolucjoniści musieli pominąć wiele skamielin. Wybierają tylko te, które pasują do ich teorii, i twierdzą, że są ze sobą powiązane”.

„Oni jedynie upraszczają, żeby uniknąć zamieszania”, powiedział student.

Odpowiedziałem: „Żeby uniknąć zamieszania, zaciemniają fakty i upraszczają je tak dalece, że można mówić o fałszerstwie”.

Właśnie to mówi Simpson, mianowicie, że nadmierne upraszczanie kroniki skamielin konia graniczy z fałszerstwem. A przyrodnik I. Sanderson pisze:

„Ten gładko i przyjemnie zestawiony obrazek ewolucyjny o utrzymywaniu się rozwoju zębów, zanikaniu palców, jak również zwiększaniu się rozmiarów oraz wydłużaniu się przegubów przednich i tylnych kończyn niestety stał się teraz podejrzany.

Ponieważ odkryto wiele odgałęzień i całkowicie brakuje wielu form przejściowych, możemy teraz jedynie powiedzieć, że klasyczny opis nie przedstawia już przypuszczalnych etapów rozwojowych dzisiejszego konia”.

Jednakże kronika skamielin jest ciągle jeszcze „koronnym świadkiem” ewolucji. Simpson pisze: „Bezpośredniego dowodu prawdziwości ewolucjonizmu musi w końcu dostarczyć kronika skamielin”.

Pochodzenie życia

Tymczasem kronika skamielin wcale nie potwierdza, że życie rozwinęło się w taki sposób, jak to sobie wyobrażają naukowcy. Brakuje faktów, dowodów.

Ten problem nie jest dla ewolucjonistów niczym nowym. Już ponad 100 lat temu usiłował uporać się z nim Darwin, „ojciec” współczesnego ewolucjonizmu. Pozbył się go całkiem zwyczajnie w końcowym zdaniu swojej książki O powstawaniu gatunków, przypisując pochodzenie życia Bogu; powiedział, że „Stwórca na początku tchnął zaczątek otaczającego nas życia w niewiele jego form, jeżeli już nie tylko w jedną”.

Mijały dziesiątki lat, ale nie znajdowano żadnych dowodów. Później A. C. Seward przyznał, że znalezione skamieliny „nic nie mówią o pochodzeniu życia”. I do dnia dzisiejszego nic się nie zmieniło pod tym względem. Co prawda od czasu do czasu goniący za sensacją dziennikarze ogłaszają wszem wobec, że jesteśmy w przededniu stworzenia życia w laboratorium, ale nawet gdyby to była prawda, świadczyłoby jedynie o tym, że musi istnieć Stwórca oraz że życie nie powstaje samo przez się.

Fakty świadczą o tym, że kronika skamielin nic nie mówi o domniemanym rozwoju życia mikroskopijnego. W pewnym podręczniku uniwersyteckim znalazło się następujące wyznanie: „Ciągle jeszcze bardzo mało wiemy o ewolucji protozoa [jednokomórkowców]”.

Nagłe pojawienie się skomplikowanych form życia

Pierwsze przekonywające świadectwo skamielin znajduje się w pokładach skalnych z okresu zwanego przez geologów okresem kambryjskim. Warstwy skalne z poprzednich okresów pozostawały przez niezliczone wieki niezmienione. Pomimo to przewidywane w tych starszych warstwach znaleziska skamielin są bardzo rzadkie, a ponadto toczą się wśród naukowców namiętne spory na temat ich znaczenia.

Natomiast w warstwie kambryjskiej skamieliny nagle pojawiają się w ogromnej obfitości i różnorodności, wysoko wyspecjalizowane i bardzo złożone. Koronny świadek ewolucjonistów, kronika skamielin, która tak długo milczała, nagle staje się bardzo rozmowna. Zadaję sobie pytanie: „Czy przez cały poprzedni okres miała zapalenie krtani, czy też nie miała nic do powiedzenia?” Przypominają mi się słowa Simpsona, który to nagłe pojawienie się niezliczonych skamielin nazywa „wielką tajemnicą w historii życia”.

Ale darujmy już ewolucjonistom „spontaniczne powstanie” życia, którego nie mogą dowieść za pomocą kroniki skamielin i której nie potrafią też powtórzyć w swoich laboratoriach. Darujmy im tę pierwszą iskrę życia, której nie potrafią znaleźć. Darujmy im również fantastyczne postępy od tej pierwszej mikroskopijnej formy życia do nagłego pojawienia się tysięcy wysoko wyspecjalizowanych form życia w skałach kambryjskich. Czy nawet w tym wypadku potrafią za pomocą kroniki skamielin odpowiedzieć przynajmniej na niektóre pytania dotyczące przypuszczalnej ewolucji późniejszych form życia?

Kronika skamielin nie milczy na temat czasu powstania roślin lądowych; podaje o nich mnóstwo informacji. Jednakże nie mówi absolutnie nic o „prymitywnych” gatunkach, z których jakoby miały powstać rośliny. Pewien biolog powiedział, że ewolucjoniści po prostu muszą uwierzyć, że ci domniemani przodkowie istnieli.

Nie ma też żadnych skamielin „prymitywnych” owadów. W kronice skamielin owady pojawiają się nagle, są wysoko rozwinięte i bardzo liczne, a mimo to wmawia się nam, że musiały się rozwijać w ciągu iluś tam milionów lat. Ale na jakiej podstawie?

Nie ma żadnej podstawy do takich przypuszczeń — absolutnie żadnej. Nie można znaleźć żadnych skamielin rzekomych stadiów wstępnych, Encyclopaedia Britannica (1974) przyznaje: „Kronika skamieniałości nie zawiera żadnej informacji o pochodzeniu owadów”. Jedynym powodem podawania tak długiego okresu rozwoju owadów jest fakt, że wymaga tego teoria ewolucji. I właśnie dlatego ewolucjoniści wyznaczają go tak kategorycznie.

Kręgowce

Czy ten świadek koronny, kronika skamielin, mówi nam coś więcej o rozwoju kręgowców? Są to zwierzęta mające stos pacierzowy, kręgosłup.

Nie, kronika skamielin znowu dziwnie milczy jak zaklęta — dziwnie z punktu widzenia ewolucjonistów. Na przykład ryby pojawiają się nagle. Ewolucjoniści nie mogą nawet między sobą uzgodnić, od kogo one pochodzą. Według ich wniosków pomiędzy pierwszą domniemaną rybą a pierwszą rzeczywistą skamieniałością ryby rozciąga się przepaść licząca ponad 100 milionów lat. Dlaczego 100 milionów? Ponieważ zawyrokowano, że ewolucja wymaga tyle czasu, aby „rozwinąć” coś, co ma kręgosłup.

Ale jakie znaleziono skamieliny tego rzekomego przodka ryby pochodzące z tego tak długiego okresu? I znowu Encyclopaedia Britannica (1974) tak odpowiada na to pytanie: „Skamieniałe szczątki niestety nie wyjaśniają pochodzenia kręgowców”. Po prostu pojawiły się nagle, w ogromnej różnorodności i w bardzo złożonych formach.

Pomińmy jednak to milczenie trwające 100 milionów lat. Rzekomo z ryb rozwinęły się płazy. Również na ten krytyczny temat kronika skamielin zachowuje całkowite milczenie. Nawet kuszące do porównań ryby dwudyszne nie są uznawane za ogniwo pośrednie między rybami a płazami.

Następnie — według teorii ewolucji — pojawiły się gady, które składają jaja. A co ten świadek koronny ma do powiedzenia o ich przodkach? W książce zatytułowanej The Reptiles (Gady) czytamy: „Jedną z najbardziej rozczarowujących luk w skamieniałych przyczynkach do dziejów kręgowców jest prawie całkowity brak danych o ewolucji gadów w ich najwcześniejszym okresie, kiedy się rozwijało oskorupione jajo”. A skoro już mowa o jajach, to przy czytaniu tego rodzaju wyznań o całkowitym braku dowodów narzuca się wniosek, że ewolucjonizm niechybnie wysiedział tu swoją „kaczkę”.

Nie ma też żadnych skamielin z okresu, w którym zdaniem ewolucjonistów miliony lat później jedne gady stały się ssakami, a drugie ptakami. Simpson przyznaje, że znaleziska skamielin ssaków i ptaków z liczącego 75 000 000 lat okresu, w którym miały zajść ogromne zmiany, są „skąpe”.

Na koniec jeszcze tylko parę przykładów z kroniki skamielin dotyczącej ewolucji ssaków włącznie z człowiekiem: „Niestety znalezione skamieliny mówią nam bardzo niewiele o zwierzętach, które uważamy za pierwsze prawdziwe ssaki” (The Mammals [Ssaki], s. 37). „Niestety kronika skamielin, która mogłaby nam umożliwić prześledzenie rozwoju małp człekokształtnych, jest beznadziejnie niekompletna. (...) Niestety wczesne stadia procesu ewolucyjnego człowieka toną w nieprzeniknionym mroku” (The Primates [Naczelne], s. 15, 177). „Nawet te stosunkowo nowsze dzieje [ewolucyjnego przekształcania się człekokształtnych w człowieka] są w niejednym punkcie niepewne; fachowcy często nie mogą się między sobą zgodzić zarówno co do spraw zasadniczych, jak i co do szczegółów” — Mankind Evolving (Ewolucja człowieka), s. 168.

Kronika skamielin wypowiada się przeciw ewolucji

Nie ulega wątpliwości, że w rzekomym procesie ewolucyjnym wszystkich tych głównych grup są niewiarogodne luki. Ciągle słyszy się tę samą śpiewkę: Kronika skamielin milczy na temat przodków. W niektórych wypadkach można to jeszcze zrozumieć. Ale czy można uznać za przypadek powtarzanie się tego milczenia w każdej głównej kategorii stworzeń?

Sam Darwin uskarżał się już dawno temu na luki w kronice skamielin. Wypowiedział się nawet, że te luki stanowią wystarczający powód do odrzucenia jego teorii. Mimo to bronił swego stanowiska, stawiając pod znakiem zapytania relacje swego koronnego świadka. Twierdził, że kronika skamielin się zmieniła, jest niekompletna i że wiele żyjących organizmów, szczególnie tych, które nie mają części twardych, po prostu nie pozostawia po sobie skamielin. Niejeden ewolucjonista ucieka się dzisiaj do podobnych wymówek.

Jednakże, prawdę mówiąc, istnieje wiele niezmienionych warstw skalnych. Jest też wiele skamielin „miękkich części”, np. skóry, robaków, meduz i piór. Poza tym dlaczego kronika skamielin jest tak wypełniona skamielinami „kompletnych” form życia, a tak pusta, jeśli chodzi o formy „rozwijające się”?

Jestem zmuszony wyciągnąć wniosek, że chyba niewiele zestawionych faktów wypowiada się tak uderzająco przeciw ewolucji, jak kronika skamielin.

Czy ewolucję da się wyjaśnić mutacjami

Dzisiaj twierdzi się, że dowodem ewolucji są mutacje. Ale czym one są w rzeczywistości? Jeden z moich znajomych energicznie opowiadał się za nimi.

Ale zanim opowiem naszą rozmowę, chciałbym jeszcze wspomnieć o pewnym przyzwyczajeniu, które jest całkiem podobne do zarzutu, że ‚tylko głupcy nie wierzą w ewolucję’. Mój znajomy właśnie ukończył studia w zakresie biologii. Jego wypowiedzi były naszpikowane tak wiele mówiącymi określeniami, jak homozygota, heterozygota, translokacja, inwersja, haploid, diploid, poliploid, mitoza, mejoza i kwas dezoksyrybonukleinowy.

Było rzeczą oczywistą, że z wielkim zadowoleniem używał tak szumnych określeń i że chciał mnie w ten sposób onieśmielić. Ale żadnej teorii nie da się udowodnić onieśmielającymi słówkami. Co najwyżej staje się ona przez to jeszcze bardziej podejrzana.

Pożyteczne czy szkodliwe?

„Mutacje wywołują zmiany w materiale genetycznym rządzącym dziedzicznością”, opowiadał mi, i dodał: „Dzięki doborowi naturalnemu zostają zachowane korzystne zmiany, które kumulując się przez wiele pokoleń, prowadzą do powstawania nowych gatunków”.

„Ale”, odpowiedziałem, „mutacje są przecież ślepymi, niespodziewanymi, przypadkowymi zmianami materiału genetycznego. Czy takie nieprzewidziane zmiany mogą ulepszać struktury niezmiernie skomplikowane?”

Odpowiedział: „To prawda, że większość mutacji jest szkodliwa, a tylko bardzo rzadko zdarza się mutacja pożyteczna”. Następnie posłużył się unaocznieniem, które gdzieś tam znalazł w pismach ewolucjonistycznych: „To jest tak, jak gdyby pan obrzucał swoje auto kamieniami. Większość kamieni poczyni szkody, ale milionowy kamień może trafić w gaźnik we właściwe miejsce i polepszyć jego ustawienie. Tak samo ma się sprawa z mutacjami”.

Pomyślałem sobie w duchu, że chyba nie dałbym się obrzucić milionem kamieni, aby doznać wątpliwego ulepszenia mojego ciała. Powiedziałem mu więc: „Zanim ten milionowy kamień ‚ulepszy’ gaźnik, poprzednie 999 999 kamieni roztrzaska chłodnicę, rozbije akumulator, poprzerywa kable, porozbija świece, stłucze szybę czołową, zniszczy przyrządy pomiarowe i kontrolne na desce rozdzielczej oraz powgniata karoserię i zbiornik paliwa”. A następny milion kamieni prawdopodobnie roztrzaskałby również sam gaźnik!

„Nie”, zaprzeczył, „w tym miejscu wkracza dobór naturalny, który eliminuje szkodliwe mutacje”.

„To by się bardzo podobało ewolucjonistom”, powiedziałem, „ale oni są lepiej poinformowani. Mutacje są w większości wypadków recesywne (ustępujące) i nagromadzają się w zespołach genów. W późniejszych pokoleniach występują potem wielokrotnie, a następstwem tego jest kalectwo albo śmierć organizmu. Nagromadzenie mutacji w genach jest zdaniem wielu genetyków przyczyną degeneracji, starzenia się i śmierci. Obawiają się nawet, że wskutek mutacji człowiek zmierza do swojego ‚zmierzchu’ biologicznego”.

„Przecież to fakt”, ciągnąłem dalej, „że w niektórych książkach podaje się całe stronice dziedzicznych chorób i deformacji spowodowanych mutacjami, których nie wyeliminował dobór naturalny. Należą do nich cukrzyca, anemia, daltonizm, hemofilia, głuchota, albinizm, stopa szpotawa, zajęcza warga, karłowatość, jaskra, niedorozwój umysłowy...”

„Ale...”

Przerwałem mu. „Zanim zacznie pan mówić, jeszcze jedna uwaga do pańskiego przykładu obrzucania samochodu kamieniami”.

Nic nowego, tylko odmiany

Ciągnąłem dalej: „Nawet jeśli przyjmiemy, że jakiś kamień mógłby właściwie ustawić gaźnik, to przecież nie powstanie przez to nowy gaźnik. Z prostego gaźnika nie powstanie gaźnik podwójny ani wtryskiwacz paliwa. Mutacje mogą zmienić coś starego, ale nie stworzą nic nowego. No i co teraz pan na to powie?”

„Że istnieją przykłady korzystnych mutacji. Można rzeczywiście zaobserwować dokonywanie się ewolucji”.

Wymienił trzy przykłady. Jednym z nich był boratek. Powiedział, że istnieje ciemna odmiana tego motyla, która coraz bardziej się rozprzestrzenia w okręgach przemysłowych. Ciemna odmiana siada na pokrytych sadzą pniach drzew i dzięki temu ptaki nie tak łatwo potrafią ją wykryć. Drugi przykład dotyczył mutacyjnej odmiany much, które są odporne na DDT i przeżywają, podczas gdy wszystkie inne muchy giną. W końcu wymienił pewne bakterie, które mają mutanty odporne na działanie antybiotyków i od których pochodzą populacje bakterii odpornych na działanie leków.

Jednakże boratek w swojej ciemniejszej odmianie rozmnaża się nie tylko w miastach, lecz także na terenach rolniczych, gdzie pnie drzew nie są pokryte sadzą. Odmiana ciemna jest po prostu odporniejsza i lepiej przeżywa w obecnych warunkach. Ale nadal pozostaje motylem.

Mutanty much i bakterii utrzymują się przy życiu, to prawda. Jednakże nie są tak płodne i nie żyją tak długo, jak te, w których nie zaszły mutacje. Mutanty są w rzeczywistości genetycznymi „inwalidami”, „potworkami”. Ale czy rzeczywiście zmieniły się na lepsze, ponieważ dzięki posiadaniu jakiejś osobliwej cechy swego organizmu mogły pozostać przy życiu? Czy przez to powstały jakieś nowe formy życia?

Człowiek głuchy może znieść hałas wywołany na pobliskim lotnisku wielkomiejskim i „pozostać przy życiu”, podczas gdy jego sąsiedzi, którzy słyszą normalnie, się wyprowadzają. Człowiek, któremu amputowano stopy, nie potrzebuje się obawiać grzybicy stóp, podczas gdy normalni ludzie muszą się jej wystrzegać. Jednakże ludzie głusi i ludzie o amputowanych kończynach nie mają ulepszonego organizmu. Tak samo rzecz się ma z mutantami much i bakterii.

Widząc takie mutacje, mój przyjaciel nie obserwuje żadnej ewolucji. Obserwuje tylko odmiany wewnątrz jakiejś rodziny żywych stworzeń. To jest też wszystko, co widzi ta kobieta, która powiedziała, że wierzy w ewolucję, ponieważ może ją obserwować w swoim ogrodzie. To jest też wszystko, co widzi przewodniczący kalifornijskiego „Komitetu Doradczego do Spraw Kształcenia w Naukach Przyrodniczych”, kiedy twierdzi, że ewolucja jest faktem, ponieważ jej przykłady spotyka się na każdym kroku.

Ilość odmian ograniczona

Wnioski, jakoby odmiana barwy ćmy dowodziła, że człowiek rozwinął się z ryby, trzeba uznać za nieodpowiedzialne. To jest nic więcej, jak tylko paplanina ewolucjonistów. Wśród żywych stworzeń ciągle występują odmiany, ale te odmiany nie stanowią żadnego nowego organizmu.

Czy róża krzaczasta przekształci się kiedykolwiek w dąb, ponieważ istnieje tyle odmian róż? Nie, zawsze pozostanie różą.

Sportowcy specjalizujący się w skokach wzwyż skakali kiedyś na wysokość 1,80 m, dzisiaj zaś rekord wynosi około 2,30 m. Czy to znaczy, że tak długo będą się poprawiać, aż późniejsze pokolenia będą skakać na wysokość 23 m?

Biegacze długodystansowi zrobili takie postępy, że przebiegają 1500 m w ciągu około 3,5 minuty. Czy to dowodzi, że pewnego dnia przebiegną tę trasę w ciągu 3,5 sekundy?

Nikomu nie przychodzi do głowy twierdzić, że stale można osiągać coraz to lepsze wyniki. A poza tym, gdyby nawet sportowcy osiągali coraz to lepsze wyniki, to przecież nie zmienią się przez to w inne stworzenia. Tak samo nie można wnioskować, że muchy tak długo będą się zmieniać, aż rozwiną się w orły jedynie dlatego, że są odporne na trucizny. Również boratki nie będą tak długo zmieniać swojej barwy, aż w końcu przekształcą się w gady latające.

Wszystko ma swoje granice. Szybkość ma granice; zimno ma granice. I jeśli uznamy to, o czym tak wyraźnie mówi nam kronika skamielin, wówczas również odmiany mają swoje granice. Stworzenia się zmieniają, ale ciągle pozostają wewnątrz swego rodzaju. Nie przekształcają się w coś innego.

Dalsze błędne wnioski

Jeszcze jedna interesująca rozmowa miała miejsce podczas prezentowania doświadczeń w pewnym uniwersytecie. Pokaz dotyczył określania wieku metodą radiowęglową, a wyjaśniający ją profesor wspomniał, jak długo żyją już na ziemi ludzie, i powołał się przy tym na ewolucję.

Kiedy zapytano profesora, na jakich podstawach opiera swoją wiarę w ewolucję, powiedział: „No, przecież wystarczy ułożyć obok siebie czaszki począwszy od ryby aż do człowieka, a od razu widać zdumiewające podobieństwo czaszek sąsiadujących ze sobą w tym szeregu. To podobieństwo nie może być przypadkowe, tylko wskazuje, że jedno rozwinęło się z drugiego”.

„Czyżby istotnie tak było?”, zapytałem, ponieważ wydało mi się to nieścisłością, fałszywą uwagą, prowadzącą na manowce.

Spojrzał na mnie zaskoczony; nie zrozumiał mojego pytania. Dlatego wypowiedziałem się jaśniej: „Czy zwierzęta w tym szeregu rzeczywiście rozwijały się w takiej kolejności? Widziałem już takie rzędy czaszek w różnych muzeach, gdzie wystawiono je jako dowód ewolucji, ale na ogół zaznacza się przy tym, że to nie jest właściwa kolejność, w której następowała ewolucja”.

„O tak, to prawda”, odpowiedział profesor. „Jest to tylko unaocznienie podobieństwa istniejącego między różnymi grupami”.

Podobieństwo nie jest dowodem

Wobec tego zapytałem: „Czyż to nie dowodzi, że podobieństwo nie może potwierdzać ewolucji? Podobieństwo wcale nie jest wskazówką, że jedno stworzenie pochodzi od drugiego”.

Uśmiechnął się. Byłem jego gościem, a on był uprzejmym gospodarzem.

„Wydaje mi się”, ciągnąłem dalej, „że ewolucjoniści są bardzo kapryśni. Przytaczają podobieństwo jako dowód ewolucji, gdy to im pasuje, ale odrzucają je, gdy jest nie po ich myśli. Na przykład ośmiornica ma oko zdumiewająco podobne do oka ludzkiego. A przecież żaden ewolucjonista nie twierdzi, że te oczy są ze sobą spokrewnione”.

„Poza tym”, dodałem, „ryby i owady nie są ze sobą spokrewnione, a przecież w obu tych grupach są osobniki posiadające podobne narządy świetlne. Minogi, moskity i pijawki nie są ze sobą spokrewnione, a przecież wydzielają podobne substancje zapobiegające krzepnięciu krwi swoich ofiar. Niespokrewnione ze sobą nietoperze i delfiny mają podobne systemy sonarowe. Niespokrewnione ze sobą ryby i owady mają oczy o dwóch ogniskowych, żeby mogły widzieć zarówno w powietrzu, jak i pod wodą”.

Ciągnąłem dalej: „Niespokrewnione ze sobą organizmy mają podobne mechanizmy i instynkty snu zimowego, wędrowania, udawania śmierci, mają trujące kolce lub zęby i umożliwiający poruszanie się napęd odrzutowy. Chcąc uznać ewolucję za fakt, musielibyśmy uwierzyć, że te zadziwiające twory, którym bardzo trudno byłoby powstać przez ślepy przypadek choćby jeden raz, mogły niezależnie od siebie i wielokrotnie powstawać w wyniku ślepych i przypadkowych mutacji w niespokrewnionych ze sobą organizmach. Prawdopodobieństwo powstania takich rzeczy choćby tylko jeden raz jest nieskończenie małe. Tymczasem ewolucjoniści twierdzą, że to się stale powtarzało, i to czysto przypadkowo. Nie ulega wątpliwości, że według rachunku prawdopodobieństwa ewolucjoniści nie mają żadnej szansy!”

„Pan jest podniecony”, powiedział profesor. Roześmialiśmy się obaj.

„Nie mam nic przeciwko dyskutowaniu na temat ewolucjonizmu jako teorii”, odpowiedziałem. „Irytuje mnie jednak dogmatyzm ewolucjonistów, ich arogancja, powoływanie się na swój autorytet i traktowanie drugich jako ignorantów, jeżeli nie chcą bezkrytycznie przyjąć wszystkiego, co im mówią”.

„Naukowcy są przecież także tylko ludźmi”, odpowiedział. „Mają swoje osobiste poglądy i często posuwają się dalej niżby na to pozwalały fakty”.

Nie jest prawdziwą nauką, tylko opowieścią fantastyczno-naukową

Jego słowa przypominały mi wyznanie Dunna i Dobzhanskyego w książce Heredity, Race and Society (Dziedziczność, rasa i społeczeństwo): „Naukowcy, tak jak wszyscy inni ludzie, często ulegają pokusie udowodnienia słuszności jakiegoś określonego poglądu albo poparcia z góry przyjętego wyobrażenia”.

Sullivan napisał w swojej książce The Limitations of Science (Ograniczenia nauki), że naukowcy „nie zawsze mówią prawdę ani nie próbują tego robić nawet wtedy, gdy to dotyczy ich specjalności. Wiadomo, że kłamią, ale nie w służbie nauki, tylko najczęściej po to, żeby usprawiedliwić [swoje własne] uprzedzenia religijne czy antyreligijne”.

Ewolucjoniści mają też zwyczaj szybkiego pozbywania się kluczowych problemów za pomocą argumentów branych z powietrza. Bez podania dowodów określają zdumiewające przekształcenia z jednej skomplikowanej formy życia w drugą jako fakty, przypominając pod tym względem bajkopisarzy. Jednym skinieniem ręki ewolucjoniści karzą łusce stać się piórem albo włosem. Płetwa staje się nogą, która u węża jakoś znowu ginie, a potem u ptaka staje się skrzydłem, u konia kopytem, u kota łapą z pazurami, a u człowieka ręką. Takie „wyjaśnienia” są czystymi bajeczkami.

Wydaliny zawierające związki azotowe, które ryby kiedyś wydalały w formie amoniaku, płazy wydalają jako mocznik, u gadów zmienia się to potem w kwas moczowy, a następnie u ssaków znowu powraca jako mocznik. Ssaki podobno przekształciły swoje gruczoły potowe w piersi wytwarzające mleko i zaczęły rodzić młode, które w wyniku innego przypadku jednocześnie rozwinęły instynktowną mądrość ssania tych piersi.

Niekiedy odnosi się wrażenie, że takie wyjaśnienia nie są dawane poważnie. Pomyślałem sobie, że muszą wywołać wesołość. Ale oni mówią to poważnie! Nie żartują! Uznają bajeczki za prawdziwą wiedzę.

Nic dziwnego, że w ich książkach tak często czytamy wyrażenia: „Być może”, „prawdopodobnie”, „należy przypuszczać”, z których po wielokrotnym powtórzeniu powstaje „nie ulega wątpliwości”, „z całą pewnością”. Możliwości stają się prawdopodobieństwem, a to z kolei pewnikiem. Przypuszczenia przekształcają się w dogmaty, a spekulacje — we wnioski. Pretensjonalne terminy naukowe stają się „dowodem”.

Nie można tego uznać za rzetelne metody naukowe. Z tego prania mózgu powstaje ślepa wiara w ewolucję. Ale poza tym rozwija się również arogancka autorytatywność, która służy podtrzymywaniu tego, czego nie da się udowodnić. Uogólniające oświadczenia służą za maczugę przeciw niewiernym, a być może mają też na celu umocnienie w wierze kapłanów ewolucjonizmu oraz ich popleczników.

Jednakże takie naukowe bajeczki nie są przekonywające dla wielu rodziców, których dzieci chodzą do szkoły. W domu ci rodzice mogą uczyć swe dzieci o stwarzaniu, podczas gdy nauczyciel w szkole naucza o ewolucji. Jedno jest pewne: Ktoś tu kłamie.

Gdyby w szkole uczono ewolucji jako teorii i uznawano umyślne stworzenie za naukowo uzasadnioną alternatywę, wówczas dziecko łatwiej uporałoby się z tą sprzecznością. Ale ewolucjoniści walczą do upadłego, żeby nie przedstawiano żadnego innego poglądu poza ich własnym. Kiedyś obstawali przy prawie do nauczania teorii ewolucji, a teraz starają się przeszkadzać w nauczaniu czegokolwiek innego.

Poza tym ewolucjoniści nie chcą stanąć przed trudnym dylematem wynikającym z faktu, że kronika skamielin zaprzecza, jakoby ewolucja była wystarczającym wyjaśnieniem nagłego pojawienia się skomplikowanych form życia, a tymczasem sprawozdanie o stwarzaniu pokrywa się dokładnie ze znaleziskami, ale rani uczucia ewolucjonistów. Po prostu nie potrafią pogodzić się z myślą, że mogliby być w błędzie, że istnieje jakiś Stwórca, jakaś moc przerastająca inteligencją ich własne mózgi, ktoś, kto dał życie stworzeniom na swój własny sposób.

Zamiast więc zachowywać się fair, ewolucjoniści usiłują na ogół podawać w wątpliwość wymowę kroniki skamielin. Wymyślają tym, którzy nie przyjmują ich bajeczek, i obrażają ich. Przyrównują wiarę w umyślne stwarzanie do wiary w przynoszenie dzieci przez bociana. Na wzór hierarchii religijnej w mrocznym średniowieczu oświadczają ex cathedra (w sposób nie dopuszczający sprzeciwu i dyskusji), że ewolucja jest faktem, i ekskomunikują do ciemności niewiedzy wszystkich niedowiarków nie przyjmujących ich wiary.

Ewolucja jest dla jej zwolenników świętą krową. Ale dzięki postępowi prawdy święte krowy tracą swoją aureolę. Prawda niby młot roztrzaska w końcu ołtarze, na które wynosi się fałszywe idee. (Nadesłane).

[Ilustracja na stronie 15]

Ewolucjoniści przyznają, że jeśli chodzi o pochodzenie małp, kronika skamielin jest beznadziejnie niekompletna

[Ilustracja na stronie 18]

Ewolucjoniści przyrównują mutacje do następstw obrzucania samochodu kamieniami; milionowy kamień może trafić w gaźnik i polepszyć jego ustawienie.

    Publikacje w języku polskim (1960-2026)
    Wyloguj
    Zaloguj
    • polski
    • Udostępnij
    • Ustawienia
    • Copyright © 2025 Watch Tower Bible and Tract Society of Pennsylvania
    • Warunki użytkowania
    • Polityka prywatności
    • Ustawienia prywatności
    • JW.ORG
    • Zaloguj
    Udostępnij