BIBLIOTEKA INTERNETOWA Strażnicy
BIBLIOTEKA INTERNETOWA
Strażnicy
polski
  • BIBLIA
  • PUBLIKACJE
  • ZEBRANIA
  • g70/16 ss. 8-11
  • Mój rozwód — szansa nowego życia?

Brak nagrań wideo wybranego fragmentu tekstu.

Niestety, nie udało się uruchomić tego pliku wideo.

  • Mój rozwód — szansa nowego życia?
  • Przebudźcie się! — 1970-1979
  • Śródtytuły
  • Podobne artykuły
  • DLACZEGO SIĘ NA TO ZDECYDOWAŁAM
  • ZMIANY
  • ZAINTERESOWANIE POMYŚLNOŚCIĄ SYNÓW
  • POMOC
  • „GDYBYM JUŻ PRZEDTEM WIEDZIAŁA”
  • SENSOWNE ŻYCIE
  • Rozwód — cztery ważne kwestie
    Przebudźcie się! — 2010
  • Chciałem być najlepszym — czy trud się opłacił?
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1977
  • Coś gorszego niż AIDS
    Przebudźcie się! — 1989
  • Zbliżenie się do Boga pomogło mi przetrwać
    Przebudźcie się! — 1993
Zobacz więcej
Przebudźcie się! — 1970-1979
g70/16 ss. 8-11

Mój rozwód — szansa nowego życia?

GDY siedziałam obok mego adwokata w kancelarii sądowej, w głowie kłębiły mi się myśli o bliskiej wolności. Za parę godzin będę wolna, będę mogła się umawiać, z kim zechcę, i iść, gdzie tylko będę mieć ochotę — będę wreszcie mogła robić, co mi się podoba!

Wtedy, w grudniu 1974 roku, chciałam znowu być wolna — niczego bardziej w życiu nie pragnęłam. Skończyłam 29 lat i byłam matką dwóch synów. Miałam przytulny dom w spokojnym podmiejskim osiedlu na północy stanu Ohio i stałą pracę w agencji ubezpieczeniowej, w której byłam zatrudniona już od czasu ukończenia szkoły średniej. Wyobrażałam sobie, że osiągnęłam niemal wszystko, o czym może marzyć kobieta: dzieci, dom i dobrą posadę. Mój wielki błąd życiowy — małżeństwo — miał być wkrótce naprawiony jednym pociągnięciem sędziowskiego pióra.

Przyglądając się postępowaniu naszego nazbyt pobłażającego sobie społeczeństwa, coraz bardziej pragnęłam być wolna. Od czasu, gdy w 1966 roku wyszłam za mąż, mierniki moralne radykalnie się zmieniły. Teraz mogłam sama wypróbować wszystko, o czym koleżanki opowiadały w biurze — robić to, na co mam ochotę, i przed nikim się z tego nie tłumaczyć. Miałam zamiar w pełni wykorzystać szansę nowego życia. Chciałam niejedno zobaczyć i bardzo dużo zrobić.

Byłam przekonana, że poradzę sobie w każdej sytuacji. Przeczytałam wiele publikacji na temat rozwodu. Nafaszerowana wiadomościami zaczerpniętymi z książek oraz rozległą „wiedzą” czerpaną z widowisk telewizyjnych i biurowych plotek, postanowiłam naprawdę cieszyć się życiem.

DLACZEGO SIĘ NA TO ZDECYDOWAŁAM

Osiem lat małżeństwa pozostawiło mi po sobie jedynie przykre wspomnienia. Nasz dom przypominał motel — był miejscem, gdzie się tylko jadało i sypiało. Oboje z mężem pracowaliśmy, rzekomo po to, żeby nasi synowie mieli dobrze. Po powrocie z pracy kłóciliśmy się. Bardzo rzadko spędzaliśmy czas z chłopcami, ponieważ byliśmy zbyt zajęci. Mąż starał się zbić „grubą forsę”.

Mimo to decyzja, by się rozwieść, nie była łatwa. W naszej rodzinie od pięciu pokoleń nikt się nie rozwodził. Ale w końcu po kolejnej gwałtownej kłótni doszłam do wniosku, że nie mogę dalej tak żyć.

Gdy się już zdecydowałam na rozwód, zwierzyłam się z tego tylko bliskiej przyjaciółce i rodzicom. Pomyślałam sobie, że sama się w to wpakowałam i sama muszę się z tego wydostać. Ale wkrótce wszyscy o tym wiedzieli. Wielu przyjaciół pochwalało moją decyzję. A bezinteresowne rady? Oczywiście, było ich mnóstwo. Jak się jednak potem przekonałam, na ogół były złe. Znajomi mieli wszakże szczere intencje, a ja potrzebowałam kogoś, z kim mogłabym porozmawiać w chwilach przygnębienia.

Rodzice przyjęli wiadomość o moim rozwodzie o wiele spokojniej, niż się spodziewałam. Zawsze pozostawałam z nimi w dość zażyłych stosunkach, ale nie zwierzałam się im z moich problemów małżeńskich. Nigdy się nie wtrącali, chociaż nieraz wiedzieli o tym, że byłam bita i znieważana.

Wyszłam za mąż dopiero w wieku 21 lat, a prawie całe dzieciństwo spędziłam na farmie w Ohio. Wprawdzie rodzice nigdy nie mówili mojemu młodszemu bratu i mnie, jak bardzo nas kochają, ale dowiedli tej miłości czynami; uważaliśmy, że słowa są tu zbędne. Gdy wystąpiłam o rozwód, dowiedziałam się od rodziców, że wiedzieli o niewierności mego męża, ale przemilczali to, aby nie ranić mi serca.

ZMIANY

Ponieważ przeprowadzenie rozwodu trwało blisko rok, mogłam stopniowo dokonać dość dużo zmian. Jedna z nich miała związek z pracą zawodową. Zmiana stanu cywilnego pociągała za sobą konieczność starania się o wyższy zarobek. Ponaglana nieco przez przyjaciółki należące do ruchu wyzwolenia kobiet, omówiłam to z przełożonymi.

Powiedziałam im, że moim zdaniem mogłabym wykonywać pracę mężczyzny, i tym samym więcej zarabiać. Postanowili dać mi szansę. Miałam nadzorować pracę moich trzech dotychczasowych współpracownic.

Ale wraz z wyższym uposażeniem wzrosła też odpowiedzialność, a zmiany, które to za sobą pociągało, nie zawsze były dla mnie przyjemne. Nie mogłam już prowadzić z dziewczętami długich rozmów na temat ich podniecającego życia nocnego, ponieważ teraz musiałam dbać o to, żeby pracowały. Zniknęła zażyłość, która nas kiedyś łączyła. Przestały się przede mną wynurzać.

W domu nie zmieniło się wiele. Nadal chodziłam codziennie do pracy, odwoziłam dzieci do opiekunki i układałam budżet domowy. Jedyna większa zmiana polegała na tym, że wieczorami wychodziłam, aby się zajmować tym, co mnie interesowało. Od czasu do czasu zabierałam ze sobą dzieci, na przykład gdy grałam w tenisa lub chodziłam na jakieś kursy rzemiosła artystycznego. Miałam wypełniony niemal każdy wieczór tygodnia.

Znajomi pomagali mi w planowaniu weekendów. Umawiali spotkania i zapoznawali mnie z innymi rozwiedzionymi przyjaciółmi. Wkrótce uświadomiłam sobie pewien istotny fakt — nie różniłam się od większości innych rozwiedzionych. Pewnego wieczoru siedziałam w dyskotece w towarzystwie szesnastu rozwiedzionych. Przez 5 godzin przysłuchiwałam się ich opowiadaniom, jak niegodziwi byli ich dawni partnerzy i jak się czepiali każdego drobiazgu. Można by pomyśleć, że ktoś puszcza ciągle tę samą taśmę, tylko z innymi imionami. Przepełnieni ubolewaniem nad sobą i alkoholem twierdzili, że jest im wszystko jedno, jak się potoczy ich dalsze życie.

Problemem, który wydaje się być wspólny wszystkim rozwiedzionym, jest samotność. Czy jednak przesiadywanie w barze i lamentowanie nad swoim losem może w czymś pomóc? Zwykle kończy się na tym, że tacy idą z kimś do domu, żeby spędzić „wielce obiecujący” wieczór... w łóżku. Żyłam tak blisko sześć miesięcy, aż któregoś dnia matka taktownie zwróciła mi uwagę, że moje obecne postępowanie wcale się nie różni od postępowania mojego byłego męża.

W końcu uświadomiłam sobie, że w życiu liczą się też inne wartości. Patrząc na synów, zadawałam sobie pytanie: „Czy na ich miejscu byłabym dumna z matki? Czy chciałabym, żeby tak żyli?” Gdyby w czasie mojej nieobecności w domu nie przebywali u opiekunki, byliby gdzieś u kolegi.

ZAINTERESOWANIE POMYŚLNOŚCIĄ SYNÓW

Postanowiłam poświęcać synom więcej czasu. Chociaż jeden skończył dopiero 5, a drugi 7 lat, to jednak rozumieli wiele więcej, niż mi się zdawało. Pewnej niedzieli powiedziałam chłopcom, że wezmę ich do kościoła; dotąd żaden z nich nie był w kościele. Ponieważ należeliśmy z mężem do dwóch różnych wyznań, nigdy nie mogliśmy się zdecydować, do którego kościoła pójdziemy. Wobec tego w ogóle tam nie chodziliśmy.

Pewnego dnia doznałam wstrząsu, gdy młodszy syn zapytał: „Czy Bóg ma syna”? Przestraszyłam się, że moje dzieci nic nie wiedzą o Bogu. Kiedy jednak przypomniałam sobie 8 lat swego małżeństwa, zrozumiałam, dlaczego tak się stało. Oboje z mężem byliśmy tak zajęci zarabianiem pieniędzy, aby dzieci miały „dobrze”, że nigdy nie pomyśleliśmy o religii. O Bogu i Chrystusie malcy słyszeli jedynie wówczas, gdy podczas kłótni oboje z mężem używaliśmy tych określeń w sposób bluźnierczy.

Kiedyś wieczorem, gdy w szkole trwały „dni otwartych drzwi”, spotkałam sąsiadkę, której nie widziałam od pewnego czasu. Pięć lat wcześniej obie studiowałyśmy Biblię z pewną kobietą będącą Świadkiem Jehowy, ale po zaledwie dwóch spotkaniach przerwałam studium, gdyż mąż groził rękoczynami, jeżeli będę nadal studiować. Zapytałam, jak się powodzi tej kobiecie i napomknęłam, że jestem zaniepokojona, ponieważ dwaj synowie, których wychowuję, nie mają pojęcia o Bogu ani o Biblii. Sąsiadka natychmiast skontaktowała się z tą panią, Świadkiem Jehowy, która po dwóch dniach mnie odwiedziła.

POMOC

Odtąd co tydzień siadałyśmy i przez godzinę omawiałyśmy moje problemy. Pani będąca Świadkiem Jehowy pomogła mi zrozumieć, jak należy się stosować do wspaniałych zasad biblijnych. Na przykład rozpuściłam trochę swoich chłopców. Pomyślałam sobie, że przecież z mojego powodu wyrastają bez ojca, a ponieważ nie mają nikogo poza mną, więc nie chciałam ciągle na nich krzyczeć. Czyż nie okazuję im miłości właśnie przez to, że ich nie karcę?

Dowiedziałam się, że Biblia mówi na ten temat co innego. Pokazano mi werset z Księgi Przysłów 13:24: „Nie kocha syna, kto rózgi żałuje, kto kocha go — w porę go skarci”.

To, co poznawałam, sprawiało mi wielką radość. Dotąd nie wiedziałam, że w Biblii przewija się przewodni temat Królestwa Bożego — tego Królestwa, o które się modlimy, ilekroć mówimy Modlitwę Pańską (Mat. 6:9, 10; Łuk. 4:43). Królestwo to będzie panować nad całą ziemią, a jego poddani nie będą musieli umierać i osierocać ukochanych bliskich. Dzięki dowiadywaniu się o tym zaczęłam zaznawać szczęścia, którego tak pragnęłam i którym mogłam się dzielić z synami.

Wkrótce zaczęłam uczęszczać na zgromadzenia w miejscowej Sali Królestwa Świadków Jehowy, co mnie bardzo podniosło na duchu. Zauważyłam, że dzieci nie biegają tam bez opieki, że nikt się nie pcha i nie potrąca drugich, że nie słyszy się obrzydliwych wyrazów i nie ma tam grupek plotkujących kobiet. Dotąd nigdzie nie spotkałam się z tak miłym i serdecznym przyjęciem. Ludzie, których tam ujrzałam po raz pierwszy, szczerze interesowali się mną i moimi synami. Sześć miesięcy później usymbolizowałam chrztem moje oddanie się na służbę prawdziwemu Bogu, Jehowie.

„GDYBYM JUŻ PRZEDTEM WIEDZIAŁA”

Oczywiście, zastanawiałam się nad tym, czy udałoby mi się uratować moje małżeństwo, gdybym już przedtem wiedziała o tym, o czym wiem dzisiaj. Dowiedziałam się, że szczęście w małżeństwie zależy od spełniania trzech warunków — wzajemnych względów, współpracy i wymiany myśli.

Ani mąż, ani ja nie zadaliśmy sobie trudu, żeby to uwzględnić. Tak dalece pogrążyliśmy się we własnym życiu osobistym, że nie troszczyliśmy się o siebie nawzajem, tak jak należało. Byliśmy zajęci „robieniem pieniędzy”, żeby — jak się nam zdawało — dzieciom było dobrze, ale nie zważaliśmy na uczucia ani na rzeczywiste potrzeby pozostałych członków rodziny. Stopniowo się od siebie oddalaliśmy, zamiast ze sobą współpracować. Nie dbaliśmy więc o wzajemną wymianę myśli.

Wbrew wyobrażeniom niektórych ludzi pary małżeńskie nie są w stanie rozwiązać wszystkich swych problemów w sypialni. Mogą być wspaniale dobrane pod względem seksualnym, ale jakiż z tego wyniknie trwały pożytek, jeśli nie potrafią rozmawiać ze sobą o swoich problemach? Niektórym się zdaje, że skoro od pewnego czasu są małżeństwem, to wiedzą dokładnie, co ich partner myśli. Jak się o tym przekonałam na własnej skórze, nie zawsze tak jest. A przecież można pomóc drugiemu tylko wtedy, gdy się pozna jego problemy. Zrozumienie ich, gdy już jest za późno, nic nie da, a rozwód na ogół też nie jest dobrym wyjściem.

Mimo to miliony ludzi uważa dziś rozwód za najlepsze rozwiązanie swoich problemów. Są skłonni uznawać małżeństwo za towar: gdy nie odpowiada ich oczekiwaniom, szukają czegoś lepszego. Każdy myśli tylko o sobie — o tym, co jemu samemu się podoba i co go zadowala. Liczy się przede wszystkim zaspokajanie własnych pragnień. Propaguje się dewizę: „Masz prawo być szczęśliwy. Żyjesz tylko raz i zasługujesz na to, co najlepsze”.

Mnie też opanował ten duch samolubstwa. Troszczyłam się głównie o własne szczęście — o swobodę robienia tego, co ja chcę. Potem nieraz się zastanawiałam: „O co mi właściwie chodziło?” Czy tylko o to, żeby się zabawić? Wkrótce jednak zrozumiałam, że w życiu są ważniejsze sprawy niż tańce i bawienie się przez całą noc w dyskotekach. Czy miałam nadzieję spotkać kogoś, z kim dzieliłabym życie? A jeśli tak, to czy naprawdę spodziewałam się znaleźć go w barze?

Poza tym nasuwało się trudne pytanie: „Czy po prostu szukałam miłości, ale nie chciałam się z nikim wiązać? A przecież trzeba uczciwie przyznać, że to nie jest prawdziwa miłość; to tylko zaspokojenie namiętności. Nie daje prawdziwego szczęścia. Cieszę się, że oprzytomniałam i zaczęłam myśleć nie tylko o sobie, lecz także o drugich, mianowicie o dzieciach. I jakże jestem wdzięczna, że skierowano mnie tam, gdzie mogłam uzyskać prawdziwą pomoc!

SENSOWNE ŻYCIE

Zaczęłam zdawać sobie sprawę, czym jest prawdziwa miłość. W Liście 1 do Koryntian 13:4, 5 Biblia opisuje, w czym ona się przejawia: „Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego”.

Tak, miłość oznacza prawdziwą troskę o dobro drugich! Jest czynna, działa. Doszłam do wniosku, że okazywanie takiej miłości jest kluczem do prawdziwego szczęścia, jak to powiedział Jezus Chrystus: „Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu” (Dzieje 20:35).

Codziennie obserwuję przejawy takiej miłości wśród ogółu chrześcijan, z którymi się obecnie regularnie spotykam. Nie ma wśród nich plugawej mowy, opilstwa, lekceważenia drugich ani opowiadania nieprzyzwoitych dowcipów w celu zwrócenia na siebie uwagi. Odczuwa się natomiast miłą, serdeczną atmosferę, na którą istotny wpływ wywiera życie rodzinne.

Niełatwo jest wychowywać samej dwóch synów, ale dzięki dobremu przykładowi i pomocy zboru chrześcijańskiego, jak również dzięki natchnionym radom Słowa Bożego wyniki są zachęcające. Chłopcy zaczynają sobie cenić czyste sumienie wobec Boga i myśleć bardziej o innych niż o sobie. Chociaż nie mają ojca, to jednak wiedzą, że istnieje Bóg, który się o nich troszczy — Jehowa. Najbardziej cieszę się z tego, że coraz lepiej poznają Boga i okazują coraz więcej wdzięczności Temu, który nigdy nie opuści swoich sług, lecz pobłogosławi ich życiem wiecznotrwałym (Ps. 133:3). — Nadesłane.

[Napis na stronie 9]

„Przez 5 godzin przysłuchiwałam się ich opowiadaniom, jak niegodziwi byli ich dawni partnerzy”.

[Napis na stronie 10]

„O Bogu i Chrystusie malcy słyszeli jedynie wówczas, gdy podczas kłótni oboje z mężem używaliśmy tych określeń w sposób bluźnierczy”.

[Napis na stronie 11]

„Wkrótce zdałam sobie sprawę, że w życiu są ważniejsze sprawy niż tańce i bawienie się przez całą noc w dyskotekach”.

    Publikacje w języku polskim (1960-2026)
    Wyloguj
    Zaloguj
    • polski
    • Udostępnij
    • Ustawienia
    • Copyright © 2025 Watch Tower Bible and Tract Society of Pennsylvania
    • Warunki użytkowania
    • Polityka prywatności
    • Ustawienia prywatności
    • JW.ORG
    • Zaloguj
    Udostępnij