BIBLIOTEKA INTERNETOWA Strażnicy
BIBLIOTEKA INTERNETOWA
Strażnicy
polski
  • BIBLIA
  • PUBLIKACJE
  • ZEBRANIA
  • g92 8.10 ss. 10-14
  • Gorąco pragnęłam służyć Bogu

Brak nagrań wideo wybranego fragmentu tekstu.

Niestety, nie udało się uruchomić tego pliku wideo.

  • Gorąco pragnęłam służyć Bogu
  • Przebudźcie się! — 1992
  • Podobne artykuły
  • Zbliżenie się do Boga pomogło mi przetrwać
    Przebudźcie się! — 1993
  • Chciałem być najlepszym — czy trud się opłacił?
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1977
  • Usiłowałam popełnić samobójstwo i niewiele brakowało, a zabiłabym również syna
    Przebudźcie się! — 1984
  • Coś gorszego niż AIDS
    Przebudźcie się! — 1989
Zobacz więcej
Przebudźcie się! — 1992
g92 8.10 ss. 10-14

Gorąco pragnęłam służyć Bogu

W wieku pięciu lat byłam znana jako postrach placu zabaw. Chodziłam wtedy do Szkoły Perkinsa dla Niewidomych.

W szkole tej, znajdującej się w Watertown w stanie Massachusetts (USA), miałam spędzić następne 13 lat. Wiedziałam, iż pozostali uczniowie są niewidomi, ale sądziłam, że ja widzę. Rodzice nigdy nie odnosili się do mnie inaczej niż do moich pięciu sióstr. Robiłam wszystko to, co one: pomagałam w zajęciach domowych, jeździłam na wrotkach, pływałam, chodziłam po drzewach. Nigdy nie traktowano mnie jak ociemniałą, więc nigdy w ten sposób o sobie nie myślałam.

Tryskałam radością życia, uwielbiałam przygody i paliłam się do zabawy. Wyciągałam inne dzieci na zjeżdżalnię, huśtawkę i łódkę na biegunach. Kołysałam nią tak mocno, że dzieci podnosiły wrzask, a ja śpiewałam jak najgłośniej i krzyczałam do nich, bo sprawiało mi to uciechę. Chyba przebierałam miarę, gdyż po dzwonku wychowawczyni wołała mnie do siebie, sprawiała lanie szczotką do włosów i sadzała na krześle dla niesfornych uczniów, ustawionym obok schodów, którymi chodzili wszyscy nauczyciele. Widząc mnie na nim, chichotali i pytali: „Ty znowu tutaj?”

Pozwólcie, że cofnę się nieco w czasie i wyjaśnię, jak się znalazłam w tej szkole dla niewidomych. Urodziłam się w roku 1941. Kiedy miałam dwa lata, rodzice dowiedzieli się, iż na nerwie wzrokowym, odchodzącym od gałki ocznej, mam guza. Oko trzeba było usunąć. W trakcie operacji okazało się, że guz objął też nerw drugiej gałki i rozrasta się w kierunku mózgu. Oznaczało to albo konieczność usunięcia obojga oczu, albo śmierć. W tamtych czasach, w roku 1943, utratę wzroku uważano za coś gorszego od śmierci. Jeden okulista powiedział: „Gdyby była moim dzieckiem, pozwoliłbym jej umrzeć”. Inny zaprotestował: „Ależ nie, dajmy jej żyć”. Na szczęście moi rodzice też chcieli, bym żyła. Trzy lata później stałam się owym postrachem placu zabaw.

Każde dziecko chodziło na lekcje wybranej przez siebie religii. Ponieważ mama była katoliczką, więc co tydzień uczyły mnie zakonnice z pobliskiego klasztoru. Opowiadały historie o „świętych”, którzy złożyli życie w ofierze dla Boga, toteż już w dzieciństwie gorąco zapragnęłam być taka jak oni. Myślałam o ofiarowaniu całego swego życia Bogu. Zakonnice jednak rozwiały wszelkie moje nadzieje. „Jesteś zbyt niegrzeczna” — powiedziały. „Bóg by cię nie chciał!” Twierdziły tak, gdyż bawiłam się z dziećmi protestanckimi i żydowskimi, mimo iż pozwalały nam na zabawę tylko z katolikami.

Poza tym drażniłam je pytaniami o imię Jehowy. W owym czasie mama nieregularnie studiowała ze Świadkami Jehowy, gdy więc raz w miesiącu przyjeżdżałam na weekend do domu, słyszałam, że imię Boże brzmi Jehowa. Kiedy pytałam zakonnice, dlaczego nie uczą nas o Jehowie, wpadały w furię i wyrzucały mnie na korytarz. Stanie na korytarzu oraz siedzenie na krześle dla nieposłusznych dzieci zabrało chyba połowę mego dzieciństwa.

Jak to się stało, że mama — dobra katoliczka — studiowała ze Świadkami Jehowy? Po mojej operacji odwiedził ją ksiądz i powiedział, iż musiała popełnić jakąś straszną niegodziwość, czym tak bardzo rozgniewała Boga, że dotknął mnie ślepotą. Zamiast ją pocieszyć w tym trudnym okresie, wywołał u niej poczucie winy. W dodatku odpowiedzialnością za moje kalectwo obarczył Boga. W ten sposób zostawił drzwi szeroko otwarte dla Świadków Jehowy, a ci wkrótce do nich zapukali.

Przekazali cudowną dobrą nowinę o Królestwie oraz powiedzieli, że Bóg nie zadaje cierpień, lecz jest Bogiem miłości. Mama zaczęła więc z nimi studiować. Upłynęło jednak sporo czasu, zanim oddała się Jehowie i zaczęła Mu służyć. Błędne nauki katolickie silnie się w niej „obwarowały”, ale poznane prawdy biblijne miały „moc burzenia warowni dla sprawy Bożej”, toteż w roku 1954 mama została ochrzczonym Świadkiem Jehowy (2 Koryntian 10:4).

Kiedy teraz przyjeżdżałam do domu na sobotę i niedzielę, ojciec ciągnął nas do kościoła baptystów, niektóre siostry szły na nabożeństwo metodystów, mama zabierała mnie do Sali Królestwa, a w szkole coraz usilniej wpajano mi katolicyzm. Jedna rodzina wyznawała aż cztery religie! Zupełnie się wtedy pogubiłam, jak należy wielbić Boga.

W wieku 16 lat szczególnie mocno odczuwałam niezłomne, gorące, przemożne pragnienie służenia Bogu we właściwy sposób. Błagałam Jehowę, by mój przyszły mąż wyznawał religię prawdziwą, bez względu na to, która nią jest. I oto nadszedł dzień, gdy zjawił się ów na pozór cudowny człowiek i chciał mnie poślubić. A ponieważ był katolikiem i sądziłam, że Bóg posłał go do mnie w odpowiedzi na moją modlitwę, wywnioskowałam, iż właściwą religią jest katolicyzm. Postanowiłam być od tej pory naprawdę dobrą katoliczką, żoną i matką.

Niestety, moje małżeństwo okazało się tragiczną pomyłką. Po 10 miesiącach zostaliśmy obdarzeni córką, a po następnych 22 — synem, lecz przez cały ten czas stosunki między mną a mężem coraz bardziej się psuły. Byłam pewna, że gorzej już być nie może.

Myliłam się: sytuacja jeszcze się pogorszyła. Zazwyczaj w każdą sobotę wieczorem chodziliśmy potańczyć, a potem całą grupą wracaliśmy do nas napić się kawy i coś przekąsić. Ale w tę pamiętną sobotę poszliśmy do domu innego przyjaciela. Tam usłyszałam przypadkowo, jak mąż proponuje, żeby pozamieniać się żonami. Ktoś nieznajomy zapytał, którą dostanie, i wtedy dotarły do mnie słowa męża: „Możesz wziąć moją”. Uciekłam stamtąd okropnie przerażona. Nad ranem musiałam za to odpokutować. Mąż po powrocie dotkliwie mnie pobił, gdyż jak powiedział, ‛zrobiłam z niego durnia’.

Całą niedzielę żarliwie modliłam się do Jehowy, żeby mi wskazał religię prawdziwą, właściwy sposób służenia Mu — jeśli taki istnieje. W przeciwnym razie pragnęłam umrzeć. Od popełnienia samobójstwa powstrzymywało mnie jedynie to, że miałam dwoje maleńkich dzieci. Kto by się nimi zajął po mojej śmierci?

Następnego ranka na bosaka kosiłam trawnik przed domem — bosymi stopami lepiej wyczuwałam, gdzie trawa jest wysoka i wymaga ścięcia. Obok przechodziło dwoje Świadków Jehowy, mężczyzna i kobieta. Nigdy nie zapomnę łagodnego usposobienia i miłego głosu owego mężczyzny. Miał przy sobie specjalny artykuł wydany przez Towarzystwo Strażnica pismem Braille’a. Wręczył mi go i zapytał, czy mogliby mnie odwiedzić w przyszłym tygodniu. Nie miałam na to zbytniej ochoty, ale oboje byli tak serdeczni i życzliwi, iż nie potrafiłam odmówić. Pamiętam, że wracając do domu, myślałam: „Och, nie, Boże, tylko nie oni, nie Świadkowie Jehowy! Czy nie może to być jakaś inna religia?”

Faktycznie mnie odwiedzili, a potem co tydzień studiowali ze mną Biblię. W końcu zaczęły przychodzić dwie kobiety, Judy i Penny. Te pełnoczasowe głosicielki (pionierki specjalne) stały się dla mnie wielkim błogosławieństwem od Jehowy. Judy miała żywą, wylewną naturę, ale jednocześnie lubiła studiować i świetnie odszukiwała wersety biblijne. Penny zaś była spokojniejsza, a przy tym rygorystyczna, czego właśnie potrzebowałam. Poświęcały całe życie na służbę dla Jehowy i z czasem zapragnęłam być taka jak one, a nie jak „święci”, o których opowiadały zakonnice.

Kiedy później poruszyły sprawę mego udziału w dziele głoszenia od drzwi do drzwi, pomyślałam: „O nie, tego nie mogą ode mnie oczekiwać! Jestem przecież niewidoma!” Nigdy przedtem nie wykorzystywałam swej ułomności, aby się od czegoś wymówić, ale tym razem uznałam: „To nie dla mnie. Nie wyruszę do służby od domu do domu”. Powiedziałam więc: „A jak bym odczytywała przy drzwiach wersety biblijne?” Penny spokojnie odparła: „Możesz się ich nauczyć na pamięć, prawda?” Wiedziała, że to potrafię, ponieważ miałam za zadanie co tydzień zapamiętać dwa nowe wersety. Przy tych dwóch kobietach nie mogłam się od niczego wykręcić!

W roku 1968, po dwóch latach studium, postanowiłam pójść na Pamiątkę śmierci Chrystusa. Uprzedziłam o tym męża, ale wcześniej się pomodliłam. Przewidywałam, że jego reakcja będzie gwałtowna. I była. Wrzasnął, że woli raczej zobaczyć mnie martwą, niż żebym została Świadkiem Jehowy. Chwycił nóż i przyłożył mi do gardła. „Mów, że nie pójdziesz, bo cię zabiję!” Bezgłośnie modliłam się do Jehowy: ‛Pomóż mi pozostać wierną, nawet gdybym musiała umrzeć’. Ku swemu zdumieniu poczułam, jak ogarnia mnie spokój wewnętrzny, i pomyślałam: „Czymże byłoby życie bez służenia Jehowie?” Zdawało się to trwać całą wieczność, w końcu jednak rzucił nóż na podłogę. „Nie mogę cię zabić”, jęknął, „chcę, ale po prostu nie mogę. Nie wiem czemu”.

Podczas uroczystości Pamiątki znów poczułam się spokojna i blisko związana z Jehową. Po powrocie nie mogłam dostać się do domu, a pod drzwiami leżały moje rzeczy. Noc spędziłam u rodziców. Odtąd mąż ciągle mnie bił i straszył, przykładając mi nóż do gardła. Kiedy wracałam z zebrania, często zastawałam drzwi zamknięte. Mąż oświadczył: „Jak chcesz służyć Jehowie, to niech się o ciebie troszczy”. Przestał płacić rachunki. Skończyło nam się jedzenie, odcięto nam dopływ gazu i prądu, straciliśmy dom. Ale Jehowa zawsze był ze mną i moimi dziećmi.

W lipcu 1969 roku w Nowym Jorku odbył się wielki kongres Świadków Jehowy. Na godzinę przed odjazdem pociągu mąż zastąpił mi drogę, jak zwykle grożąc nożem. Ale byłam już do tego przyzwyczajona, toteż nawet się nie zawahałam. W dniu 11 lipca 1969 roku usymbolizowałam swe oddanie się Jehowie. Wraz z 3000 innych uczestników tego zgromadzenia zostałam ochrzczona w oceanie.

Co najmniej dwa razy w roku spędzałam w służbie 75 godzin miesięcznie, chociaż mąż zabronił mi do niej wyruszać. Wiedziałam przecież, że głoszenie jest nakazem Jezusa Chrystusa i muszę być mu posłuszna (Mateusza 24:14; 28:19, 20). Zawsze jednak dbałam o dom. Utrzymywałam w nim czystość. Pilnowałam, by mąż miał posiłki na czas. W dni zebrań przygotowywałam jego przysmaki. Po powrocie do domu przyrządzałam mu specjalne desery. Mimo to był dość gderliwy. Ale trudno ciągle krzyczeć na kogoś, kto podaje ulubiony deser!

W roku 1975 mąż wywiózł rodzinę do Kalifornii. W listopadzie 1976 roku, po 17 latach pożycia, nasze małżeństwo się rozpadło. Nigdy nie pragnęłam się rozwieść. Nigdy nie pochwalałam takiego kroku. W Malachiasza 2:16 Jehowa powiedział, że ‛nienawidzi rozwodów’ (Bp). Przeżycie to zupełnie wytrąciło mnie z równowagi. Mój smutek był tym głębszy, że dzieci pozostały z ojcem w Kalifornii. Wróciłam na wschód, gdzie mieszkałam dawniej.

Żyli tam moi rodzice, którzy stworzyli mi takie pogodne i pełne miłości dzieciństwo. (Ojciec później umarł, ale mama jeszcze żyje, ma ponad 80 lat i prawie 40 lat jest wiernym Świadkiem). Zamieszkałam jednak oddzielnie, a Jehowa zaspokajał wszystkie moje potrzeby: miałam mieszkanie, żywność, ubranie, pieniądze, pracę, gdy jej potrzebowałam, oraz wielu serdecznych przyjaciół, którzy zawsze byli i są dla mnie wielką podporą. Długoletnia przyjaźń łączy mnie z Judy Cole. Chociaż teraz mieszka ona daleko ode mnie, często telefonuje, czyta mi artykuły ze Strażnicy i dodaje otuchy. Jest moją najlepszą przyjaciółką. Oczywiście jeszcze wspanialszego przyjaciela mam w Jehowie. Jego przyjaźń jest mi droższa od wszystkich innych więzów, jakie mnie z kimś łączyły!

O 11 w nocy 1 października 1986 roku odebrałam telefon z San Diego w Kalifornii od córki, Lindy. Powiadomiła mnie, że Stephen, mój 23-letni syn, leży w szpitalu na oddziale intensywnej terapii i stan jego jest beznadziejny. Jadąc na motocyklu po górskich serpentynach, uderzył w drzewo i spadł z 45-metrowego urwiska na dno kanionu. W pobliżu stał tylko jeden dom. Była druga w nocy, ale mieszkający tam człowiek zupełnie przypadkowo uczył się do późna. Kiedy usłyszał hałas, wyszedł, zobaczył, co się stało, i natychmiast wezwał pogotowie.

Stephen był nieprzytomny, miał połamane nogi, zmiażdżone rzepki i rozległy obrzęk mózgu. Kiedy przyjechałam, lekarze oświadczyli mi, że wątpią, czy przeżyje. Od tygodnia był w śpiączce. Przy mnie odzyskał przytomność. „Cześć, mamo” — powiedział. Były to najpiękniejsze słowa, jakie zdarzyło mi się usłyszeć! Będzie żył! Radość moja jest tym większa, że w lipcu 1988 roku Stephen został ochrzczonym Świadkiem Jehowy.

Coś jeszcze rozjaśnia moje życie: Towarzystwo Strażnica wydaje teraz tak dużo literatury brajlem! To wspaniały, cudowny dar! Kiedy poznawałam prawdę, w piśmie Braille’a nie było prawie niczego. A dziś mamy książki: Wielki Nauczyciel, Mój zbiór, Young People Ask (Młodzi ludzie pytają) i najnowszą — Największy ze wszystkich ludzi.

Na zakończenie chciałabym powiedzieć, że wszystkie moje niedole jedynie zbliżyły mnie do Jehowy. Bardzo umocniły moją wiarę. Nigdy tak naprawdę nie odczuwałam braku zdolności widzenia, gdyż w ogóle nie poznałam, na czym ona polega. Oczywiście do drugiego roku życia widziałam, ale wcale tego nie pamiętam. Jednym z moich ulubionych wersetów biblijnych jest Psalm 145:16, który mówi: ‛Jehowa otwiera swą rękę i zaspokaja pragnienie wszystkiego, co żyje’ (NW). Każde pragnienie nie spełnione teraz zostanie zaspokojone na obiecanej przez Niego rajskiej ziemi, na której uczyni On wszystko nowe (Objawienie 21:3-5). Pewna siostra przypomniała mi, że odzyskam nawet wzrok.

Serce me przepełnia teraz radosna nadzieja, że na zawsze ziści się moje gorące pragnienie służenia Jehowie! (Opowiedziała Collette Nunes).

[Napis na stronie 12]

„Gdyby była moim dzieckiem, pozwoliłbym jej umrzeć”

[Napis na stronie 12]

„Jesteś zbyt niegrzeczna” — powiedziały. „Bóg by cię nie chciał!”

[Napis na stronie 13]

Odpowiedzialnością za moje kalectwo ksiądz obarczył Boga

[Napis na stronie 13]

Usłyszałam przypadkowo, jak mąż proponuje, żeby pozamieniać się żonami

[Napis na stronie 14]

Chwycił nóż i przyłożył mi do gardła. „Mów, że nie pójdziesz, bo cię zabiję!”

[Ilustracja na stronie 10]

Collette z psem przewodnikiem

[Ilustracje na stronie 11]

Collette w wieku 17 i 2 lat (gdy jeszcze widziała)

    Publikacje w języku polskim (1960-2026)
    Wyloguj
    Zaloguj
    • polski
    • Udostępnij
    • Ustawienia
    • Copyright © 2025 Watch Tower Bible and Tract Society of Pennsylvania
    • Warunki użytkowania
    • Polityka prywatności
    • Ustawienia prywatności
    • JW.ORG
    • Zaloguj
    Udostępnij