BIBLIOTEKA INTERNETOWA Strażnicy
BIBLIOTEKA INTERNETOWA
Strażnicy
polski
  • BIBLIA
  • PUBLIKACJE
  • ZEBRANIA
  • g97 22.6 ss. 19-23
  • Szukaliśmy sprawiedliwości

Brak nagrań wideo wybranego fragmentu tekstu.

Niestety, nie udało się uruchomić tego pliku wideo.

  • Szukaliśmy sprawiedliwości
  • Przebudźcie się! — 1997
  • Śródtytuły
  • Podobne artykuły
  • Niechęć do kościołów
  • Służba wojskowa i małżeństwo
  • Uparcie się sprzeciwiam
  • Znajduję sprawiedliwość
  • Moje serce wreszcie reaguje
  • Służba pełnoczasowa
  • Kiedy naprawdę zapanuje sprawiedliwość
  • Chciałem być najlepszym — czy trud się opłacił?
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1977
  • Czego się nauczyli, to wprowadzają w czyn
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1969
  • Dowiedzieli się prawdy o Świadkach Jehowy
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1969
  • Biblia pomaga zmienić życie
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 2011
Zobacz więcej
Przebudźcie się! — 1997
g97 22.6 ss. 19-23

Szukaliśmy sprawiedliwości

OPOWIADA ANTONIO VILLA

W roku 1836 około 4000 żołnierzy meksykańskich wybiło wszystkich obrońców teksaskiej twierdzy Alamo — garstkę liczącą niespełna 200 osób. Okrzyk „Pamiętaj Alamo” stał się hasłem walki o niepodległość Teksasu, którą uzyskano kilka miesięcy później. W roku 1845 terytorium to, należące niegdyś do Meksyku, stało się częścią Stanów Zjednoczonych i Meksykanie znaleźli się we wrogim otoczeniu. Uprzedzenia etniczne odczuwane są tu po dziś dzień.

URODZIŁEM się w 1937 roku w stanie Teksas, niedaleko San Antonio, gdzie znajduje się Alamo. W tamtych czasach łaźnie, studnie i inne miejsca publiczne miały oznaczenia „Tylko dla białych” i „Dla pozostałych”. Szybko się dowiedziałem, że do „pozostałych” należeliśmy również my, Meksykanie z pochodzenia.

W kinie Meksykanie i czarni mogli siedzieć jedynie na balkonie, nigdy na głównej widowni. Nie byliśmy też mile widziani w wielu restauracjach i punktach usługowych. Kiedy pewnego razu moja żona, Velia, weszła ze swą siostrą do salonu kosmetycznego, właściciele nie zadali sobie nawet tyle trudu, by powiedzieć: „Nie przyjmujemy Meksykanów”. Po prostu śmiali im się w żywe oczy, dopóki obie zawstydzone kobiety nie wyszły.

Czasem biali mężczyźni, zwykle podpici, rozglądali się za Meksykankami, które uważali za rozpustne z natury. „Nie chcą korzystać z tej samej łazienki, co my”, myślałem, „ani pić tej samej wody, ale idą do łóżka z naszymi kobietami”. Te przejawy niesprawiedliwości najpierw odbierały mi poczucie bezpieczeństwa, a później zaczęły budzić mój sprzeciw.

Niechęć do kościołów

Goryczą napełniała mnie również obłuda religijna. Biali, czarni i Meksykanie mieli osobne kościoły. Kiedy jako katolik przygotowywałem się do pierwszej komunii, ksiądz wręczył mi dla ojca kilka kopert opatrzonych datami. Co tydzień mieliśmy przynieść jedną kopertę z datkiem pieniężnym. Po jakimś czasie ksiądz powiedział mi: „Lepiej przypomnij ojcu o tych kopertach”. Tata się rozgniewał, a jego słowa zapadły mi w pamięć: „Interesują ich jedynie pieniądze, nic więcej”.

Poza tym nieraz dochodziły nas wieści o skandalach, które wywoływali duchowni, uciekając potajemnie ze swymi parafiankami. Dlatego często powtarzałem: „Religia ma tylko dwa cele — wyłudzić pieniądze albo zabrać ci kobietę”. Kiedy więc zachodzili do nas Świadkowie Jehowy, odprawiałem ich słowami: „Jak będę potrzebował religii, to sam jej poszukam”.

Służba wojskowa i małżeństwo

W 1955 roku wstąpiłem do Lotnictwa Stanów Zjednoczonych, mając nadzieję, że się wybiję i zyskam sobie szacunek, którego odmawiano mi jako Meksykaninowi. Po pewnym czasie dostrzeżono moje starania i mianowano mnie kontrolerem jakości. Do moich zadań należało ocenianie pracy różnych służb wojskowych.

W roku 1959 poślubiłem Velię. Żona zawsze była religijna. Chodziła do rozmaitych kościołów, ale wszędzie spotykał ją zawód. Pewnego dnia roku 1960 modliła się bardzo przygnębiona: „Błagam, Boże, jeśli istniejesz, daj mi jakiś znak. Tak bardzo chciałabym Cię poznać”. Tego samego dnia do naszego domu w Petalumie w stanie Kalifornia zapukali Świadkowie Jehowy.

Wkrótce jednak Velia straciła z nimi kontakt, ponieważ przydzielono mnie do innej jednostki wojskowej. Dopiero w roku 1966, gdy przebywałem w Wietnamie, Velia wznowiła studium Pisma Świętego. Mieszkaliśmy wtedy w Seminole w Teksasie. Kiedy na początku następnego roku wróciłem do domu, bynajmniej nie byłem zachwycony, że żona studiuje Biblię ze Świadkami.

Uparcie się sprzeciwiam

Uważałem, że ta religia znowu oszuka i rozczaruje Velię. Przysłuchiwałem się więc studium, by nie przeoczyć choćby najmniejszego śladu obłudy, który mógłbym zdemaskować. Kiedy usłyszałem o neutralności Świadków wobec polityki, przerwałem mówiącej kobiecie: „Jak zarabia na życie pani mąż?”

„Uprawia bawełnę” — odpowiedziała.

„No proszę!” — zawołałem arogancko. „Przecież z bawełny szyje się żołnierskie mundury. A więc popieracie wojnę!” Krzyczałem i zachowywałem się niedorzecznie.

W czerwcu 1967 roku otrzymałem nowy przydział i wyjechaliśmy aż do Minot w Dakocie Północnej, ale Velia i tam nawiązała kontakt ze Świadkami i dalej studiowała Biblię. Zacząłem sprzeciwiać się jak dziecko. Specjalnie przychodziłem do domu w porze studium, trzaskałem drzwiami, tupałem na schodach, z hałasem rzucałem buty i kilka razy spuszczałem wodę w toalecie.

Velia była łagodną, uległą żoną i nigdy nie zrobiła nic bez mojego pozwolenia. Przypuszczała, że skoro studium biblijne toleruję tak niechętnie, więc pewnie nie zgodzę się, by chodziła na zebrania Świadków. Kiedy ją do tego zachęcali, zawsze odpowiadała: „Raczej nie. Nie chcę denerwować Tony’ego”.

Któregoś dnia jednak Velia przeczytała w Biblii: „Nie zasmucajcie świętego ducha Bożego” (Efezjan 4:30). „Co to znaczy?” — zapytała. Świadkowie prowadzący z nią studium wyjaśnili: „Pod natchnieniem tego świętego ducha spisano Biblię. Jeżeli więc nie stosujemy się do jej zaleceń, to go zasmucamy. Na przykład gdy nie chodzimy na zebrania, choć wiemy, że Słowo Boże tego wymaga” (Hebrajczyków 10:24, 25). Pokorne serce Velii nie potrzebowało niczego więcej. Od tamtej pory pomimo mego sprzeciwu uczęszczała na wszystkie zebrania.

„Jak możesz wychodzić z domu, skoro na stole nie ma kolacji?” — pytałem z wyrzutem. Velia szybko nauczyła się zostawiać dla mnie przygotowany ciepły posiłek. Docinałem jej więc w inny sposób: „Nie kochasz mnie ani dzieci. Zostawiasz nas i idziesz na te swoje zebrania”. Albo atakowałem wierzenia Świadków, a kiedy Velia łagodnie próbowała ich bronić, z reguły zarzucałem jej, że zachowuje się jak bocona — zuchwała, nieposłuszna krzykaczka.

Mimo to Velia uczęszczała na zebrania. Często wychodziła z domu zalana łzami, zraniona moją nierozważną mową. Trzymałem się jednak pewnych zasad. Nigdy nie uderzyłem żony ani nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby ją opuścić z powodu jej nowej wiary. Niemniej martwiłem się, że spotka na tych zebraniach jakiegoś przystojnego mężczyznę, który się nią zainteresuje. W dalszym ciągu uważałem, że w każdej religii chodzi albo o pieniądze, albo o kobietę. Kiedy Velia ubierała się na zebrania, często narzekałem: „Dla mnie nigdy się tak nie stroisz, jak dla tych obcych ludzi”. Gdy więc po raz pierwszy zdecydowałem się pójść na zebranie, oświadczyłem: „Idę tam, żeby mieć cię na oku”.

Tak naprawdę jednak chciałem znaleźć argumenty przeciwko Świadkom. Na jednym z pierwszych zebrań usłyszałem wykład na temat małżeństwa „tylko w Panu” (1 Koryntian 7:39). Po powrocie do domu rzekłem z goryczą: „Sama widzisz. Są tacy jak wszyscy — uprzedzeni do każdego, kto wyznaje inną religię”. Velia łagodnie odpowiedziała: „Ale to nie są ich wymysły — tak mówi Biblia”. Zareagowałem gwałtownie, uderzając pięścią w ścianę i krzycząc: „Znowu zachowujesz się jak bocona!” Byłem sfrustrowany, bo wiedziałem, że w rzeczywistości żona ma rację.

W dalszym ciągu chodziłem na zebrania Świadków i czytałem ich publikacje, kierując się wyłącznie chęcią znalezienia jakiegoś błędu. Zacząłem nawet zabierać głos na zebraniach, lecz tylko po to, by pokazać innym, że nie jestem „tępym Meksykaninem”.

Znajduję sprawiedliwość

W roku 1971 mój wojskowy przydział zawiódł nas do stanu Arkansas. Dalej uczęszczałem na zebrania razem z Velią, która w grudniu 1969 roku swe oddanie Jehowie usymbolizowała chrztem. Nie sprzeciwiałem się jej dłużej, ale też nie zgadzałem się, by ktoś ze mną studiował Pismo Święte. Dzięki czytaniu literatury biblijnej zdobyłem sporą wiedzę. Była to jednak znajomość suchych faktów — rezultat moich starań, żeby we wszystkim być najlepszym. Niemniej przebywanie wśród Świadków Jehowy powoli zaczęło oddziaływać na moje serce.

Zauważyłem na przykład, że na zebraniach zborowych nauczają również czarni. Najpierw pomyślałem sobie: „Pewnie robią tak tylko za zamkniętymi drzwiami”. Jakże się zdumiałem, widząc, iż czarni biorą udział także w programie zgromadzenia na dużym stadionie baseballowym. Musiałem przyznać, że wśród Świadków nie ma dyskryminacji. Kierują się prawdziwą sprawiedliwością.

Przekonałem się też, że Świadkowie Jehowy okazują sobie szczerą miłość (Jana 13:34, 35). A gdy pracowałem z nimi przy budowie Sali Królestwa, mogłem zobaczyć, że to zwyczajni ludzie. Widziałem, jak są zmęczeni, jak popełniają błędy, a czasem nawet jak odzywają się do siebie szorstko, gdy coś nie wychodzi. Ale te niedociągnięcia wcale mnie nie zniechęciły, przeciwnie, poczułem się wśród tych ludzi bezpieczniej. Może uświadomiłem sobie, że pomimo moich licznych słabości jest jeszcze dla mnie nadzieja.

Moje serce wreszcie reaguje

Swoją więź z Jehową uświadomiłem sobie po raz pierwszy w roku 1973, kiedy to Strażnica wyjaśniła, że palenie papierosów ‛kala ciało’ i daje podstawy do wykluczenia ze zboru (2 Koryntian 7:1). W tym czasie paliłem jedną — dwie paczki dziennie. Przedtem wielokrotnie próbowałem z tym skończyć, lecz bez rezultatu. Teraz jednak za każdym razem, gdy miałem ochotę na papierosa, modliłem się w duchu do Jehowy o pomoc w rzuceniu tego okropnego nawyku. Ku zdziwieniu wszystkich zerwałem z nim raz na zawsze.

Z dniem 1 lipca 1975 roku miałem przejść w stan spoczynku. Zdawałem sobie sprawę, że jeśli chcę postępować zgodnie z Pismem Świętym, muszę oddać swe życie Jehowie. Nigdy nie studiowano ze mną Biblii, toteż starsi w zborze byli zaskoczeni, gdy w czerwcu 1975 roku oświadczyłem, że zaraz po skończeniu służby wojskowej chciałbym zgłosić się do chrztu. Wyjaśnili, że najpierw muszę usłuchać nakazu Jezusa i zacząć brać udział w działalności głoszenia (Mateusza 28:19, 20). Uczyniłem to w pierwszą sobotę lipca. Tego samego dnia spotkałem się z jednym ze starszych, by omówić pytania dla kandydatów do chrztu. Trzy tygodnie później zostałem ochrzczony.

Po tym wydarzeniu troje naszych dzieci — Vito, Venelda i Veronica — zaczęło robić szybkie postępy duchowe. W ciągu dwóch następnych lat dwoje najstarszych zgłosiło się do chrztu, a najmłodsze poszło w ich ślady cztery lata później. Kiedy spotykam mężczyzn, którzy znają prawdę biblijną, ale zgodnie z nią nie postępują, często mówię im o konsekwencjach takiej bezczynności. Tłumaczę, że choć może ich dzieci się do tego nie przyznają, na pewno myślą sobie: „Skoro dla taty prawda nie jest taka ważna, to ja też nie muszę się nią przejmować”.

Służba pełnoczasowa

Cała nasza rodzina podjęła służbę pełnoczasową w charakterze pionierów w Marshall w stanie Arkansas. Oboje z Velią rozpoczęliśmy ją w 1979 roku, a dzieci przyłączały się do nas w kolejnych latach, zaraz po ukończeniu szkoły.

Na początku lat osiemdziesiątych usłyszeliśmy doniesienia o spragnionych wiedzy biblijnej mieszkańcach Ekwadoru w Ameryce Południowej. Postanowiliśmy więc dążyć do tego, żeby się tam przenieść. W roku 1989 nasze dzieci były już dorosłe i mogły zatroszczyć się o siebie. Wybraliśmy się wówczas z krótką wizytą „na zwiady” do Ekwadoru (porównaj 4 Mojżeszową 13:1, 2).

W roku 1990 Ekwador stał się naszym nowym domem. Ponieważ żyliśmy z mojej wojskowej emerytury, więc nie powodziło się nam najlepiej i musieliśmy ostrożnie gospodarować pieniędzmi. Ale radość ze służby pełnoczasowej na tym owocnym terenie wynagradzała nam wszelkie wyrzeczenia. Najpierw pracowaliśmy w mieście portowym Manta, gdzie każde z nas tygodniowo prowadziło od 10 do 12 studiów biblijnych. A od roku 1992 usługuję jako nadzorca podróżujący. Razem z żoną co tydzień odwiedzamy inny zbór.

Kiedy naprawdę zapanuje sprawiedliwość

Spoglądając wstecz, oboje z Velią dostrzegamy, że zaznanie w młodości niesprawiedliwego traktowania pomaga nam teraz w służbie. Zwracamy szczególną uwagę na to, by nie spoglądać z góry na osoby, które być może są od nas biedniejsze, mniej wykształcone albo pochodzą z innej grupy etnicznej. Widzimy też, iż wiele naszych chrześcijańskich sióstr i braci spotyka się z jeszcze większą niesprawiedliwością społeczną. A mimo to nie narzekają, lecz wyczekują zbliżającego się Królestwa Bożego. My także się tego nauczyliśmy. Już dawno przestaliśmy szukać sprawiedliwości w tym systemie; poświęcamy teraz życie przekonywaniu ludzi, że jedynie Królestwo Boże położy kres niesprawiedliwości (Mateusza 24:14).

Zrozumieliśmy też, że ci spośród nas, którzy są bardzo wrażliwi na wszelkie przejawy niesprawiedliwości, nie mogą oczekiwać od ludu Bożego doskonałości pod tym względem. Przecież wszyscy jesteśmy grzeszni i skłonni do czynienia zła (Rzymian 7:18-20). Możemy jednak z przekonaniem powiedzieć, że znaleźliśmy międzynarodową społeczność braci, którzy przejawiają miłość i z całych sił starają się postępować właściwie. Mamy nadzieję, iż razem z nimi wejdziemy do Bożego nowego świata, w którym zamieszka prawość (2 Piotra 3:13).

[Napis na stronie 20]

Zareagowałem gwałtownie, uderzając pięścią w ścianę

[Ilustracja na stronie 21]

Z Velią, gdy wstąpiłem do lotnictwa

[Ilustracja na stronie 23]

Z Velią w 1996 roku

    Publikacje w języku polskim (1960-2026)
    Wyloguj
    Zaloguj
    • polski
    • Udostępnij
    • Ustawienia
    • Copyright © 2025 Watch Tower Bible and Tract Society of Pennsylvania
    • Warunki użytkowania
    • Polityka prywatności
    • Ustawienia prywatności
    • JW.ORG
    • Zaloguj
    Udostępnij