BIBLIOTEKA INTERNETOWA Strażnicy
BIBLIOTEKA INTERNETOWA
Strażnicy
polski
  • BIBLIA
  • PUBLIKACJE
  • ZEBRANIA
  • w84/21 ss. 18-24
  • Wdzięczny za wspaniałe życie wypełnione służbą

Brak nagrań wideo wybranego fragmentu tekstu.

Niestety, nie udało się uruchomić tego pliku wideo.

  • Wdzięczny za wspaniałe życie wypełnione służbą
  • Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1984
  • Śródtytuły
  • Podobne artykuły
  • PRACA NA STATEN ISLAND
  • DZIAŁALNOŚĆ W OKOLICACH WALLKILL
  • GŁOSZENIE NA POŁUDNIU
  • GŁOSZENIE NA PÓŁNOCY
  • NOWE ZADANIA
  • W PODRÓŻACH
  • ZGROMADZENIA STREFOWE
  • PRACA NA FARMACH TOWARZYSTWA
  • „Twoja lojalna życzliwość jest lepsza niż życie”
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1998
  • Moje życie w organizacji Jehowy kierowanej duchem świętym
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1988
  • Nieustanne ogłaszanie dobrej nowiny (1942-1975)
    Świadkowie Jehowy — głosiciele Królestwa Bożego
  • Ścisła więź z organizacją Bożą
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1991
Zobacz więcej
Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1984
w84/21 ss. 18-24

Wdzięczny za wspaniałe życie wypełnione służbą

Opowiada John Booth

W PAŹDZIERNIKU 1921 roku zapowiedziano, że w ratuszu naszego miasteczka Wallkill (w stanie Nowy Jork) zostanie wygłoszony wykład pod tytułem: „Miliony obecnie żyjących nigdy nie umrą”. Chociaż wzbudziło to nasze zainteresowanie, nikt z mojej rodziny tam nie poszedł. Napisałem jednak, aby mi przysłano literaturę, o której była mowa w ulotce. Kiedy otrzymałem broszurę Co Pismo Święte mówi o piekle? oraz książkę Boski plan wieków, napisane przez C. T. Russella, publikacje te były tak zajmujące, że wprost nie mogłem się od nich oderwać.

Kilka miesięcy wcześniej ukończyłem szkołę średnią i szukałem jakiegoś celu w życiu. Rodzina nasza była religijna i regularnie uczęszczała na nabożeństwa do holenderskiego kościoła reformowanego, gdzie pełniłem funkcję wykładowcy w szkółce niedzielnej. Pastor chciał, żebym podjął studia w seminarium i został duchownym, ale nie miałem na to ochoty, gdyż odnosiłem wrażenie, że kler żyje samolubnie. Ponieważ jednak chciałem pomagać drugim, nosiłem się z myślą zostania misjonarzem na terenie zagranicznym.

Zasięgnąłem informacji, gdzie się zgromadzają Badacze Pisma Świętego (jak wtedy nazywano Świadków Jehowy) i następnego lata zacząłem dojeżdżać rowerem na zebrania do odległego o 24 kilometry miasteczka Newburgh. Kiedy w jakiś czas później nasz pastor wygłosił kazanie na temat „piekła”, zaprzeczając w nim biblijnej nauce, że zmarli nie mają świadomości, oboje z matką wystąpiliśmy z kościoła (Kazn. 9:5, 10). Ojciec, choć chętnie czytał literaturę biblijną, pozostał przy religii, z którą był związany od dziecka. Natomiast obaj moi bracia i trzy siostry z biegiem lat również stali się Świadkami Jehowy.

PRACA NA STATEN ISLAND

Latem 1923 roku skorzystałem z zaproszenia, żeby pomagać przy budowie radiostacji Towarzystwa Strażnica na Staten Island. Wśród przyjeżdżających tam z biura głównego w Brooklynie do pomocy podczas weekendów był 18-letni Nathan H. Knorr, który w 1942 roku został trzecim z kolei prezesem Towarzystwa Strażnica. Właśnie w okresie pracy na Staten Island pojechałem na kongres do Nowego Jorku, gdzie 19 października 1923 roku zostałem ochrzczony. Wcześniej po prostu nie miałem sposobności usymbolizowania swego oddania na służbę Jehowie Bogu.

Zimą wróciłem do domu, aby popracować w niewielkim gospodarstwie mlecznym, które moja rodzina miała w pobliżu Wallkill, ale od wiosny znów byłem na Staten Island, pomagając przy porządkowaniu terenu i budowie drogi. Przydzielone mi zadanie miało się ku końcowi i wielu z nas planowało wziąć udział w dużym zgromadzeniu, które w lipcu 1924 roku miało się odbyć w Columbus (stan Ohio). Spotkał mnie zaszczyt udania się tam specjalnym pociągiem razem z rodziną Betel. Dla wszystkich członków zborów zorganizowano na tym kongresie głoszenie od domu do domu.

DZIAŁALNOŚĆ W OKOLICACH WALLKILL

Po powrocie z Columbus zacząłem głosić ewangelię w pobliżu rodzinnego domu, w tej okolicy, gdzie znajdują się obecnie Farmy Towarzystwa Strażnica. Z początku pokonywałem odległości na rowerze, ale później kupiłem sobie samochód (forda, model T), którym jeździłem na dalsze tereny. Kiedy w roku 1926 ukazała się książka pt. Wyzwolenie, zorganizowałem studium biblijne w pewnym domu w Scotts Corners, niedaleko Walden. Niektóre z przychodzących tam osób robiły postępy i później zostały Świadkami Jehowy.

Nasza rodzina regularnie jeździła na zebrania do Newburgh. Kiedy urządzane w połowie tygodnia zebrania na modlitwę, wychwalanie i świadectwo nazwano w końcu „zebraniem służby”, podkreślając tym wagę pracy od domu do domu, niektórym się to nie spodobało. Ja jednak cieszyłem się, że położono nacisk na obwieszczanie orędzia Królestwa w taki sposób, jak to robili apostołowie (Dzieje 20:20). W kwietniu 1928 roku podjąłem służbę kaznodziejską w charakterze pioniera.

GŁOSZENIE NA POŁUDNIU

Panował wtedy zwyczaj, że pionierzy pracowali latem na północy, a zimą na południu. Toteż od 1928 do 1935 roku razem z drugim pionierem, Rudolphem Abbuhlem, głosiliśmy zimową porą w stanach: Wirginia, Wirginia Zachodnia, Karolina Północna, Georgia, Tennessee i Kentucky.

W tamtych latach świadczenie na południu było przeżyciem, którego nie da się zapomnieć. Brukowane drogi należały do rzadkości, dzięki czemu wyspecjalizowaliśmy się w określaniu, jak daleko można jechać bez obawy zaczepienia podwoziem o głazy lub ugrzęźnięcia w błocie. Dużo też chodziliśmy pieszo, ponieważ do wielu domów dojazd samochodem był niemożliwy.

Na terenach wiejskich ludzie na ogół byli biedni i nie mieli nowoczesnych wygód. W niektórych okolicach stanu Kentucky nierzadko spotykało się chaty z ciosanych bali, a w użyciu były jeszcze kołowrotki. Niewiele się tu zmieniło od czasów Daniela Boone’aa w ciągu jakichś 150 lat.

Wynajmowaliśmy na kwaterę jakiś pokój, zwykle mniej więcej za 10 dolarów miesięcznie. Czasami jednak zatrzymywaliśmy się u ludzi, do których akurat przybyliśmy, płacąc około dolara za nocleg łącznie z posiłkami. Często bywało, że w zamian za literaturę gospodyni wyprała nam bieliznę. Ponieważ ludzie mieli niewiele pieniędzy, większość rozpowszechnianych publikacji wymienialiśmy na żywność.

Nierzadko gospodyni mówiła: „Możecie sobie wziąć kurę, jeśli ją złapiecie”. Byliśmy do tego odpowiednio przygotowani, wożąc w tyle samochodu klatkę na drób. Wyćwiczyliśmy się w łapaniu kur za nogę przy użyciu drutu o zakrzywionym końcu. Innym artykułem w handlu wymiennym były jajka oraz wszelkiego rodzaju wekowane owoce. Produkty niewykorzystane sprzedawaliśmy, aby za otrzymane pieniądze kupować benzynę. W pewnym okresie mieliśmy nawet stałą trasę, przy której restauracje nabywały od nas artykuły uzyskane w zamian za rozpowszechnione książki i broszury.

Zdobycie zaufania u ludzi pomagało nam w przezwyciężaniu sprzeciwu i trudności. Tak było na przykład w Cleveland (stan Georgia), gdzie pewien prawnik, będący zarazem nauczycielem w szkółce niedzielnej, kazał nas aresztować pod zarzutem prowadzenia nielegalnego handlu. Sporo osób, między innymi nasz gospodarz, przyszło na rozprawę, aby nas bronić. Kiedy udało się nam wyjaśnić, na czym polega nasza praca, wycofano skargę i jeszcze nas przeproszono.

Wśród wzgórz w pobliżu Ferrum (stan Wirginia), a także w paru innych miejscach, znajdowało się sporo bimbrowni. Pilnowali ich uzbrojeni mężczyźni, którzy nikogo obcego nie wpuszczali na ten teren. Nic o tym nie wiedzieliśmy, ale ludzie nabrali do nas zaufania i widocznie poprzedzała nas dobra opinia. Mogliśmy więc głosić tam spokojnie i bezpiecznie. Odnaleźliśmy pewną kobietę, która słuchała programów radiowych nadawanych przez Towarzystwo. Otrzymywała literaturę, a swemu docenianiu dawała wyraz przez rozmawianie z innymi o tym, czego się dowiedziała. Została później ochrzczona i przez wiele lat była wiernym Świadkiem Jehowy.

Okręg Harlan w stanie Kentucky nie bez powodu słynął wtedy jako „krwawy Harlan”. Ludzie mieli broń palną i robili z niej użytek. Pewnego razu jacyś mężczyźni postrzelili w ramię mojego współpracownika w służbie pionierskiej, Raymonda Halla, choć prawdopodobnie chcieli go tylko nastraszyć. W szpitalu, do którego zabraliśmy Raymonda na leczenie, o nic nie pytano; widocznie takie wypadki były tu na porządku dziennym. Po opracowaniu tego terenu nietrudno było uwierzyć doniesieniu, że owego roku zabito w tamtych okolicach ośmiu zastępców szeryfa i około stu innych ludzi. Doświadczyliśmy jednak wielkiej radości, gdyż znaleźliśmy dwie rodziny, które przyjęły prawdę. Później syn jednej z tych rodzin przybył do Domu Betel w Brooklynie.

GŁOSZENIE NA PÓŁNOCY

W miesiącach letnich farma koło Wallkill służyła mi za bazę wypadową do głoszenia w czterech pobliskich okręgach. Zabierałem ze sobą żywność i nocując przez tydzień pod gołym niebem przemierzałem te okolice z orędziem Królestwa. Na sobotę i niedzielę wracałem do domu, żeby być na zebraniach w Newburgh. W ten sposób udawało mi się spędzać po 10 godzin dziennie w dziele świadczenia na odległych terenach. Dużo radości dawało mi dokonywanie odwiedzin u licznych zainteresowanych. Ogromnie się ucieszyłem, gdy później na jednym z kongresów podeszła do mnie pewna kobieta i powiedziała, że książki, które wtedy zostawiłem, pomogły jej wkroczyć na drogę życia.

W tamtych czasach często zamykano Świadków Jehowy do aresztu, zwłaszcza w stanie New Jersey. Latem właśnie pracowałem niedaleko stamtąd i zawsze się zgłaszałem, gdy organizowano kampanię głoszenia w trudnym terenie. Czasami zamykano nas i przed wieczorem zwalniano, ale niekiedy siedzieliśmy aż do rozprawy. Pewnego razu z okazji odbywania kary dziesięciu dni pozbawienia wolności, daliśmy świadectwo więźniowi, który przyjął dobrą nowinę i później został pionierem.

Mniej więcej w tym czasie zaczęliśmy powszechnie używać w pracy od domu do domu płyt gramofonowych z krótkimi przemówieniami biblijnymi. Poza tym bracia instalowali sobie przenośne aparaty na samochodach i w ten sposób powstawały wozy nagłaśniające. Udałem się do biura głównego w Brooklynie i za 175 dolarów wyposażyłem swoje auto w takie urządzenie. W letnie wieczory stawałem samochodem w górnym odcinku jakiejś doliny, skąd głos rozchodził się na odległość do dwóch kilometrów. W następnych latach przemierzyłem wiele tysięcy kilometrów z tymi wielkimi tubami na dachu, docierając z orędziem Królestwa do wielu ludzi.

Ważnym wydarzeniem okresu letniego bywała obecność na wielkich zgromadzeniach. Szczególnie pamiętny był zjazd z 1931 roku w Columbus (stan Ohio), kiedy przyjęliśmy biblijną nazwę Świadkowie Jehowy.

NOWE ZADANIA

Późną jesienią 1935 roku wróciliśmy z przydzielonego nam terenu pionierskiego na południu, żeby pomóc w pracy w bruklińskim Domu Betel. Przepracowałem zaledwie kilka dni w drukarni, gdy brat Knorr wezwał mnie do biura i zapytał, czy nie wyruszyłbym w drogę jako podróżujący kierownik służby, odwiedzający poszczególne grupy (jak wtedy nazywano zbory). „Nigdy nie wygłaszałem przemówień do grup i nic nie wiem o ich organizacji”, odpowiedziałem.

„Nie potrzeba do tego elokwentnych mówców, tylko kogoś, kto kocha służbę, będzie w niej przewodził i mówił o niej na zebraniach”, wyjaśnił brat Knorr.

Tak więc przez kilka następnych miesięcy szkoliłem się do tego nowego zadania u boku brata Knorra i innych braci, wizytując z nimi grupy podczas weekendów. Trzeba było przysposobić je do stosunkowo nowych form działalności, mianowicie odwiedzin ponownych i studiów biblijnych, co było nie lada przedsięwzięciem. Na jedną sobotę i niedzielę pojechałem do domu, żeby zostawić zbędne rzeczy i przygotować się do podróży (następnym razem zawitałem tam dopiero po 6 latach). W marcu 1936 roku wyruszyłem w drogę, będąc wewnętrznie przekonany, że zupełnie nie nadaję się do takiego zadania.

W PODRÓŻACH

Z pierwszą wizytą pojechałem do Easton w Pensylwanii. Zazwyczaj rano przybywałem na miejsce, by wyruszyć do służby polowej, wczesnym popołudniem spotykałem się ze sługami grupy, a później jeszcze z całą grupą. Pobyt trwał przeważnie dwa dni, a w mniejszej grupie tylko jeden dzień; czasami odwiedzałem sześć takich grup w tygodniu. Ciągle byłem w ruchu.

W latach 1936 i 1937 przemierzyłem stany: Pensylwania, Wirginia Zachodnia, Ohio, Indiana, Iowa, Nebraska, Wyoming, Kolorado, Nowy Meksyk i Teksas. Zachód był dla mnie terenem całkiem nowym i interesującym — zarówno styl życia, jak też równiny, góry i wielkie odległości. W ciągu dwóch tygodni odwiedziłem wszystkie grupy w Nowym Meksyku. Lato 1937 roku spędziłem w Teksasie. Nie było tu rejonowych sług podróżujących, którzy by mówili po hiszpańsku, wobec czego wizytowałem również grupy hiszpańskie, korzystając z pomocy tłumacza.

W pewnej niewielkiej grupie angielskiej w Teksasie obowiązki sługi pełniła 18-letnia dziewczyna. Spodziewano się, że tego dnia umrze jej ojciec, co też nastąpiło. Poproszono mnie, abym został i wygłosił przemówienie pogrzebowe. Wyruszyliśmy do pracy polowej, wieczorem odbyło się zebranie, a następnego dnia rano zająłem się pogrzebem. Pomimo tych smutnych okoliczności bracia byli zadowoleni, że akurat przybyłem i wygłosiłem odpowiedni wykład.

We wrześniu 1937 roku udałem się na zgromadzenie do Columbus w stanie Ohio, a zimą zacząłem odwiedzać grupy w Dakocie Północnej, Montanie i Idaho. W lutym 1938 roku przekroczyłem łańcuch górski i byłem mile zaskoczony, gdy się okazało, że jest tu dużo cieplej, a wzdłuż wybrzeża Pacyfiku ciągną się zielone łąki. W Seattle było wtedy zaledwie jedno miejsce zebrań, a dziś jest tam 21 zborów.

ZGROMADZENIA STREFOWE

Na wiosnę 1938 roku zorganizowano dla grup z okolic zatoki San Francisco specjalny zjazd, na który przybyło około 600 Świadków Jehowy. Okazał się on zapowiedzią zgromadzeń strefowych (obecnie nazywamy je obwodowymi). Nowe postanowienie o regularnych wizytach nadzorcy strefy (obwodu) i organizowaniu tego rodzaju spotkań weszło w życie 1 października 1938 roku.

Będąc rejonowym sługą podróżującym, miałem obowiązek co tydzień przeprowadzić takie zgromadzenie. Udzielano na nich pouczeń budujących duchowo, obecni mogli wziąć udział w pracy od domu do domu, a nowi — poddać się ochrzczeniu. Przedtem udzielano chrztu w miarę potrzeby, wszędzie i o każdej porze. Pamiętam, jak w Oregonie ochrzciłem pewnego mężczyznę w lodowatym górskim potoku, zasilanym wodą z roztopów, a kiedy indziej zanurzyłem drugiego w poidle na jego własnym podwórzu.

W czasie tych zgromadzeń strefowych zaczęliśmy urządzać marsze informacyjne. Nosiliśmy tablice, które z jednej strony miały napis: „Religia to pułapka i oszustwo”, a z drugiej: „Służ Bogu i Chrystusowi Królowi”. Wywoływało to duże zaciekawienie, a niekiedy trudności. Potem, we wrześniu 1939 roku, w Europie wybuchła druga wojna światowa, a wraz z nią wzmógł się sprzeciw wobec naszej działalności.

Akcje motłochu przerwały nasze kongresy w Hannibal (stan Missouri), w Columbus (stan Nebraska) oraz w St. Cloud (stan Minnesota). W miejscowości Marinette (stan Wisconsin) burmistrz kazał nam opuścić salę, kiedy jednak policja stwierdziła, że mamy zezwolenie na przebywanie w tym miejscu, stanęła w naszej obronie. Natomiast policjanci z Huttonsville w Wirginii Zachodniej wzięli udział w skierowanej przeciw nam akcji motłochu podczas zjazdu w Elkins; udało się nam doprowadzić do ich aresztowania i musieli w końcu zapłacić 500 dolarów kaucji. Sprawę kilkakrotnie odraczano, a w końcu oddalono, ale odtąd tamtejsza policja nie przeszkadzała już w naszej pracy.

W związku z takimi incydentami często bywałem w sądzie. Czasem występowałem jako pełnomocnik oskarżonego, innym razem sam byłem oskarżonym, jak na przykład w Quincy (stan Illinois), gdzie wygraliśmy proces. W niektórych wypadkach pomagali nam Hayden Covington, ówczesny radca prawny Towarzystwa Strażnica, oraz Fred Franz, obecny prezes. Tak było podczas procesu w London (stan Kentucky), gdzie również zapadł wyrok na naszą korzyść.

W Indianapolis (stan Indiana) zeznawaliśmy z bratem Franzem na rozprawie, w której oskarżono około 60 Świadków Jehowy o działalność wywrotową i która trwała 5 dni. Chociaż braci uznano za winnych, zostali później oczyszczeni z zarzutów przez sąd wyższej instancji. W tym samym tygodniu występowałem także jako oskarżony na procesie w Joliet (stan Illinois) oraz jako przedstawiciel pewnego brata na sprawie w Madison (stan Indiana); ponadto byłem odpowiedzialny za zgromadzenie strefowe organizowane w każdy weekend. Trzeba by napisać całą książkę, żeby szczegółowo zrelacjonować te pasjonujące czasy.

Doniosłym wydarzeniem tego okresu był pięciodniowy kongres, który się odbył w sierpniu 1941 roku w St. Louis. Zostałem tam skierowany kilka tygodni wcześniej i wyznaczony do pracy nad przygotowaniem kempingu. Skosiliśmy trawę na łące pewnego farmera i zaprojektowaliśmy „miasteczko” dla 5000 ludzi. Tymczasem jeszcze przed rozpoczęciem zgromadzenia przybyło tam 10 000 osób, a długi sznur samochodów osobowych, ciężarówek i przyczep mieszkalnych stał na drodze, czekając na możliwość wjazdu. W końcu na tej łące pomieściło się ponad 15 000 osób, z których wiele zostało na miejscu i słuchało programu przez głośniki. Kiedy na głównej trybunie stadionu wstało 15 000 dzieci, które bezpłatnie otrzymały po egzemplarzu książki Dzieci, wręczałem tę publikację licznym dzieciom przebywającym na kempingu.

PRACA NA FARMACH TOWARZYSTWA

Wkrótce po kongresie w St. Louis przeprowadzanie naszych zgromadzeń strefowych zaczęło napotykać coraz większe trudności. Postanowiono więc ich zaniechać. Otrzymałem polecenie zgłoszenia się do Domu Betel w Brooklynie. Byłem tam zaledwie kilka dni, gdy brat Rutherford zapytał, czy podejmę się służby na Farmie Królestwa w pobliżu Ithaca (stan Nowy Jork). Przed wyjazdem na to nowe miejsce pracy odwiedziłem dom rodzinny koło Wallkill. Mama już nie żyła, a bracia i siostry pozakładali rodziny. Udałem się potem na Farmę Królestwa, gdzie przydzielono mi pokój, w którym mieszkałem przez następne 28 lat.

Po przeszło 13 latach pełnoczasowej działalności kaznodziejskiej trudno było się przyzwyczaić do osiadłego trybu życia na farmie. Przywykłem jednak i ten nowy dział służby również pozwolił mi przeżyć liczne radości. Nie zapominałem wszakże o regularnym głoszeniu dobrej nowiny wieczorami i podczas weekendów. Z wieloma osobami prowadziłem studia biblijne i sporo z nich zostało ochrzczonymi Świadkami Jehowy.

Niemniej jednak moim głównym zadaniem była teraz praca w gospodarstwie. Zacząłem gromadzić wiadomości o zwierzętach i paszach roślinnych, korzystając z pobliskiego Uniwersytetu Cornella oraz jego biblioteki. Dzięki dokładaniu różnych starań udało się nam zwiększyć produkcję. Po pewnym czasie wytwarzaliśmy większość żywności potrzebnej dla rosnącej rodziny Betel w Brooklynie oraz na Farmie Królestwa.

Gwałtowny wzrost liczby mieszkańców farmy nastąpił 1 lutego 1943 roku, gdy otwarła swe podwoje Szkoła Gilead. Odtąd co sześć miesięcy gościliśmy u siebie nową klasę liczącą około 100 studentów, którzy zjeżdżali się do nas z całego świata. Jakże przyjemnie było poznać osobiście 3700 studentów z 35 klas! Szkolili się tutaj do służby misjonarskiej, dopóki w 1961 roku nie przeniesiono Szkoły Gilead do Brooklynu. Pokonaliśmy przez te lata wiele sprzeciwów, przeżyliśmy napad wzburzonego tłumu, a także wytoczono nam proces, który wygraliśmy. Nasza mała grupa na tym terenie rozrosła się w końcu do czterech zborów.

Kiedy z Farmy Królestwa zabrano Szkołę Gilead, od razu otworzono tu nową Szkołę Służby Królestwa dla nadzorców zborowych. W ciągu następnych 7 lat gościliśmy około 7000 starszych na miesięcznych kursach, skróconych później do dwóch tygodni.

W styczniu 1963 roku Towarzystwo nabyło nieruchomość w pobliżu mego rodzinnego miasteczka Wallkill. Nazwano ją Farmami Strażnicy. Z biegiem lat powiększono je i rozbudowano, a nawet wzniesiono tu drukarnię. Od 1 stycznia 1970 roku zostałem przeniesiony na to miejsce i tak znalazłem się dokładnie w tym samym terenie, gdzie 45 lat wcześniej rozpoczynałem służbę kaznodziejską! Kilka starszych osób z tej miejscowości jeszcze mnie pamiętało.

Kiedy przybyłem na Farmy Strażnicy, tamtejsza rodzina liczyła 55 członków; obecnie jest ich ponad 750! Do grona tego należy trzech moich bratanków. Mam również siostrzenicę, która podróżuje z mężem będącym nadzorcą obwodu. W sumie przeszło 30 członków mojej rodziny ma łączność ze Świadkami Jehowy, co napawa mnie niesłychaną radością. W listopadzie 1974 roku spotkał mnie inny przywilej: zostałem mianowany członkiem Ciała Kierowniczego Świadków Jehowy, w związku z czym znów przeprowadziłem się do biura głównego w Brooklynie.

Jakże się cieszę, że po ukończeniu szkoły średniej Jehowa Bóg ukazał mi wspaniały cel w życiu, polegający na służeniu Jemu. Trzymanie się tego przez minione 60 lat dało mi wiele radości i zadowolenia. Zbliżyło mnie do naszego niebiańskiego Ojca, dzięki czemu na własne oczy oglądałem, jak opiekuje się On swym ludem i jak mu błogosławi.

[Przypis]

a W Encyklopedii Powszechnej PWN, tom I, strona 316, o Danielu Boone napisano: „Pionier kolonizacji amer.; pierwszy biały osadnik w Kentucky, Zach. Wirginii i Missouri; po walkach z Indianami zajął część obszaru Kentucky (...)”.

[Ilustracja na stronie 20]

Uwięziony za głoszenie

[Ilustracje na stronie 21]

W latach trzydziestych korzystałem w dziele świadczenia z tego samochodu nagłaśniającego

[Ilustracja na stronie 22]

28 lat spędziłem na Farmie Królestwa, gdzie początkowo mieściła się Szkoła Gilead

[Ilustracja na stronie 22]

Dwie spośród 3700 osób, które znam ze Szkoły Gilead

[Ilustracja na stronie 23]

Przez 5 lat służyłem na Farmach Strażnicy

    Publikacje w języku polskim (1960-2026)
    Wyloguj
    Zaloguj
    • polski
    • Udostępnij
    • Ustawienia
    • Copyright © 2025 Watch Tower Bible and Tract Society of Pennsylvania
    • Warunki użytkowania
    • Polityka prywatności
    • Ustawienia prywatności
    • JW.ORG
    • Zaloguj
    Udostępnij