BIBLIOTEKA INTERNETOWA Strażnicy
BIBLIOTEKA INTERNETOWA
Strażnicy
polski
  • BIBLIA
  • PUBLIKACJE
  • ZEBRANIA
  • w84/19 ss. 17-21
  • Dlaczego już nie jestem księdzem katolickim?

Brak nagrań wideo wybranego fragmentu tekstu.

Niestety, nie udało się uruchomić tego pliku wideo.

  • Dlaczego już nie jestem księdzem katolickim?
  • Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1984
  • Śródtytuły
  • Podobne artykuły
  • RYGOR SEMINARYJNY
  • LĘK PRZED PIEKŁEM CZY MIŁOŚĆ DO BOGA?
  • ZOSTAJĘ KSIĘDZEM
  • DRĘCZONY PRZEZ WĄTPLIWOŚCI
  • ZNAJDUJĘ PRAWDĘ
  • „LUDZIE, KTÓRZY NAPRAWDĘ MIŁUJĄ BOGA!”
  • ZRZUCIĆ SUTANNĘ?
  • NIE MA ODWROTU
  • Co się stało z piekłem?
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 2002
  • Dlaczego pewien ksiądz odszedł z Kościoła
    Przebudźcie się! — 2015
  • Powszechny pogląd
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 2008
  • Czy piekło istnieje? Czym jest według Biblii?
    Odpowiedzi na pytania biblijne
Zobacz więcej
Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1984
w84/19 ss. 17-21

Dlaczego już nie jestem księdzem katolickim?

Opowiada Ferdinando Piacentini

„Śmierć przetnie krótkie życie twoje,

Nikt nie zna jej godziny.

Gdzie poprowadzą jej podwoje,

Gdy duszę swą stracimy? (...)

I kres żywota doczesnego

Wiedzie w bezkresną wieczność”.

TEN prosty hymn religijny, którego nauczył nas proboszcz, wzbudził we mnie pragnienie pobożnego i wiecznego życia, gdy miałem zaledwie 13 lat. Toteż zachęcony jeszcze przez dwóch moich przyjaciół, mających podobne skłonności, postanowiłem zostać księdzem.

Urodziłem się 8 stycznia 1925 roku w Casoli, niewielkiej wiosce górskiej w pobliżu miasteczka Montefiorino, na terenie włoskiej prowincji Modena. Byłem piątym z ośmiu chłopców w naszej średnio zamożnej rodzinie. Ojciec, przedsiębiorca budowlany, nie był za tym, żebym poszedł na księdza. Nakłaniała mnie jednak do tego siostra, gorliwa członkini Akcji Katolickiej, a później zakonnica (jest nią do dziś).

RYGOR SEMINARYJNY

W październiku 1938 roku wstąpiłem do seminarium niższego w Fiumalbo, miejscowości położonej wysoko w Apeninach, niedaleko Modeny. Potem przeszedłem do wyższego seminarium metropolitalnego w Modenie. Pewnie chciałbyś wiedzieć, jak wyglądało tam nasze życie.

Rządził nim dzwonek, któremu dobry kleryk jest posłuszny. Na dźwięk dzwonka rano o godzinie 6.30 duchowny, który miał nadzór nad sypialnią (tak zwany prefekt), zapalał światło. Regulamin przewidywał, żeby się ubierać i wieczorem rozbierać pod kocem.

Po zasłaniu łóżek znowu na dźwięk dzwonka udawaliśmy się do kaplicy na poranną modlitwę. Składała się ona z kilku zwrotów, odczytywanych i recytowanych chóralnie ze specjalną intonacją. Później następowały półgodzinne rozmyślania, msza i śniadanie. Dalej program zajęć przewidywał naukę, odrabianie lekcji, wypoczynek i spacer.

Przed kolacją rozpamiętywaliśmy treść książki o ascezie, odmawialiśmy różaniec i śpiewaliśmy pieśń maryjną. Po wieczornym posiłku i krótkiej przerwie wracaliśmy do kaplicy na modlitwę i rachunek sumienia. W końcu kładliśmy się spać.

Klerycy musieli zwracać się do siebie w trzeciej osobie, nigdy bezpośrednio po imieniu. Zabroniono nam rozmawiać z chłopcami z innych sypialni. Nie wolno też było pod żadnym pozorem dotykać drugiego alumna. Nie można było na przykład podać sobie ręki ani położyć jej na ramieniu kolegi. Kiedy byliśmy w domu na wakacjach, obowiązywał nas kategoryczny zakaz chodzenia w towarzystwie dziewcząt, choćby to były rodzone siostry.

LĘK PRZED PIEKŁEM CZY MIŁOŚĆ DO BOGA?

W pierwszych latach prześladowało mnie w seminarium pragnienie oczyszczenia się z grzechów popełnionych w dzieciństwie. Często przystępowałem do spowiedzi. Muszę jednak przyznać, że robiłem to nie tyle z miłości do Boga, co ze strachu przed piekłem. W ciągłym strachu utrzymywały mnie obowiązkowe codzienne rozmyślania nad treścią książki pt. Apparecchio alla morte (Przygotowanie na śmierć), pióra S. Alfonso de Liguori. Fragmenty z niej często odbijały się echem w moim umyśle, zwłaszcza Rozmyślanie XXVI, które brzmiało:

„Bóg specjalnie stworzył ogień piekielny, aby zadawać katusze potępionej duszy. (...) Będzie zanurzona w ogniu jak ryba w wodzie, ale ogień nie tylko będzie ją otaczał, lecz także wtargnie do jej wnętrza, żeby zadawać jej katusze. Całe jej ciało stanie się płomieniem, tak iż wnętrzności będą płonąć w jej brzuchu, serce w piersiach, mózg w czaszce, krew w żyłach, a nawet szpik w kościach. Każda potępiona dusza stanie się niczym piec gorejący”.

Czy teraz rozumiesz, dlaczego dniem i nocą prześladowały mnie myśli o wiecznych mękach w piekle? Spróbuj wejść w położenie wrażliwego młodzieńca, ciągle straszonego pojęciem Boga, który przypomina bardziej tyrana niż kochającego ojca. Miałem chaos w głowie. Czasami miałem nawet wątpliwości, czy Bóg w ogóle istnieje! Kiedy zwierzałem się z tego moim przełożonym, odpowiadali: „Synu, to Bóg zsyła te próby, żeby doświadczyć tych, których miłuje. Nawet najwięksi święci miewali chwile zwątpienia”.

ZOSTAJĘ KSIĘDZEM

Powoli mijały lata, aż nadszedł czas na powzięcie ostatecznej decyzji co do przyszłości. Zacząłem coraz częściej myśleć o rzuceniu seminarium. Postanowiłem porozmawiać o tym z rektorem.

„Jeżeli nie pójdziesz dalej za swym powołaniem”, odpowiedział pośpiesznie, „to właściwie odrzucisz wezwanie od Boga, jak to uczynił młody bogacz, i poważnie zagrozi ci niebezpieczeństwo wtrącenia na zawsze do piekła”. Nie muszę chyba podkreślać, że słowa te naprawdę zrobiły na mnie wrażenie!

Po wielu udrękach duchowych nastała chwila, kiedy w końcu musiałem powiedzieć tak albo nie. Tego dnia jeden z moich towarzyszy, który wkrótce miał zostać diakonem, zemdlał przed ołtarzem i musiano go wynieść z kaplicy. Być może przeżywał podobne rozterki. Wystąpił z seminarium, a ja — chociaż poniekąd mu zazdrościłem — postanowiłem zostać i pójść za swoim powołaniem.

Przyświecało mi pragnienie, żeby zostać dobrym duszpasterzem. Chciałem pomagać innym w oddawaniu czci Bogu. W wieku 25 lat zdecydowałem się więc na przyjęcie święceń, których 3 września 1950 roku udzielił mi arcybiskup Modeny, Casare Boccoleri. Przez następne siedem lat byłem wikarym, pomocnikiem proboszcza.

W roku 1957 objąłem już samodzielną parafię w Casine, niewielkiej wiosce w Apeninach na północy Włoch. Byłem tam proboszczem przez 17 lat. Uważam, że w oczach ludzi uchodziłem za dobrego księdza. Sam jednak nie byłem zadowolony. Może to brzmieć absurdalnie, ale powiem szczerze, że nie potrafiłem oprzeć swej wiary na mocnych podstawach. To prawda, że podczas 12 lat pobytu w seminarium musiałem studiować Biblię. Uważano to jednak za przedmiot o drugorzędnym znaczeniu w porównaniu z takimi naukami, jak etyka, teologia dogmatyczna czy prawo kanoniczne.

DRĘCZONY PRZEZ WĄTPLIWOŚCI

Z czasem zaczęły mnie dochodzić wieści o innowacjach wprowadzanych przez Sobór Watykański II, odbywający się w okresie od 1962 do 1965 roku. Jeszcze bardziej mnie to zdezorientowało. Pojawiły się sprzeczne poglądy na to, czym jest piekło. Niektórzy twierdzili, że Bóg nikogo tam nie wysyła, natomiast zagorzali tradycjonaliści uważali, iż kler stałby się odpowiedzialny za wzrost przestępczości, gdyby ludzie nie wierząc w piekło przestali bać się Boga tak, jak dawniej. Moje wątpliwości jeszcze się wzmogły.

Na początku roku 1973 zaprenumerowałem kilka czasopism o tematyce religijnej, w tym również takie, które krytykowały kościół rzymskokatolicki i jego nauki. Pomogło mi to ujrzeć jeszcze wyraźniej pewne niekonsekwencje. Na przykład spożywanie mięsa w piątek ongiś było zakazane. Kiedy kościół zmienił stanowisko w tej sprawie, zacząłem się zastanawiać: „Zgodnie z tym, czego uczono, ludzie jedzący w piątek mięso popełnili grzech śmiertelny. A za taki grzech można się dostać na wieki do ognia piekielnego. Jeżeli jednak niektórzy bez skrupułów jedli mięso w piątek, i rzeczywiście poszli za to do piekła, to co sobie teraz pomyślą?”

Pamiętam jedno z oficjalnych przemówień wielkanocnych papieża. Powiedział wtedy o tych, którzy porzucili kapłaństwo: „Poszczególne wypadki bywają różne, ale ogólnie rzecz biorąc ci, którzy opuszczają stan duchowny, przypominają Judasza i jego zdradę”. Poczułem się tym dotknięty, mało tego — byłem oburzony! Wszystko, co teraz widziałem w kościele i co o nim czytałem, podkopywało moją wiarę w Boga. I właśnie wtedy pewne nieoczekiwane spotkanie całkowicie zmieniło moje życie.

ZNAJDUJĘ PRAWDĘ

Odwiedziłem przyjaciela, który był proboszczem w parafii Roncoscaglia w tej samej prowincji jakieś 13 kilometrów od Casine. „Wiesz co?” — powiedział „w naszej wsi mieszka rodzina Świadków Jehowy, którzy cieszą się wielkim poważaniem”.

Nie zetknąłem się wówczas z tą rodziną, ale postarałem się o trochę literatury biblijnej, między innymi o książkę Prawda, która prowadzi do życia wiecznego. Natychmiast ją przeczytałem i uderzyła mnie jej prostota. Omówienie sprawy piekła pomogło mi zrozumieć, że jest to po prostu wspólny grób zmarłych ludzi. Nareszcie zacząłem sobie kształtować inne pojęcie o Bogu — Bogu miłości, a nie zadawania katuszy! Nieraz dostawałem gęsiej skórki, czując, że w końcu odzyskuję wolność!

Rosło we mnie pragnienie poznawania prawdy biblijnej. Kiedy mnie zaproszono na dyskusję ze Świadkami Jehowy, zawahałem się i pomny na swoje stanowisko religijne powiedziałem sobie: „Wdajesz się w nie byle co!”

W ciągu następnych siedmiu miesięcy miałem sześć rozmów ze Świadkami. Nie mogliśmy się częściej spotykać z uwagi na zbyt dużą odległość. Giordano Morini, Świadek, który ze mną studiował, mieszkał w Formigine, oddalonym o jakieś 71 kilometrów. Niemniej czytałem w tym okresie publikacje, które mi zostawiał, oraz mój katolicki przekład Biblii. Pismo Święte stało się teraz dla mnie źródłem nowych, logicznych pojęć religijnych i całkowicie rozpraszało dawne wątpliwości.

W tym czasie napotkałem w Strażnicy artykuł, który zrobił na mnie duże wrażenie. Był zatytułowany: „Zorganizowani do wysławiania Boga” i wyjaśniał, że młody C.T. Russell, który potem został pierwszym prezesem Towarzystwa Strażnica, tak samo jak ja nie mógł się pogodzić z nauką o wiecznych mękach. Dzięki studiowaniu Biblii on także zdołał zrozumieć, że ognistego piekła po prostu nie ma. Przeżycie Russella pogłębiło moje pragnienie dalszego czerpania dokładnej wiedzy z Pisma Świętego.

„LUDZIE, KTÓRZY NAPRAWDĘ MIŁUJĄ BOGA!”

Kiedy po raz pierwszy przyszedłem na zebranie Świadków Jehowy do Sali Królestwa w Sassuolo, byłem bardzo zdenerwowany. Chociaż przyjęto mnie nadzwyczaj serdecznie, nie mogłem się wyzbyć skrępowania. Szczerze mówiąc, czułem się jak ryba wyjęta z wody.

Mimo to wiele rzeczy, jakie tam ujrzałem, poruszyło mnie do głębi. Na mównicy widziałem ludzi, którzy byli jedynie zwykłymi robotnikami. Przysłuchując się im, pomyślałem: „Właśnie taki mógł być Piotr, Paweł i inni apostołowie”. Kiedy zobaczyłem dzieci biorące udział w programie, przypomniałem sobie, jak ogromną potrzebę mówienia o swoim niebiańskim Ojcu odczuwał Jezus, kiedy miał zaledwie 12 lat.

Wstrząsnął mną także widok ogółu obecnych uważnie odszukujących w swoich Bibliach cytowane wersety. Później powiedziałem przy pewnej okazji innym duchownym: „Na zgromadzeniach Świadków Jehowy kapłan może znaleźć to, o czym zawsze marzył: ludzi, którzy naprawdę miłują Boga!”

Wkrótce miały jednak nadejść trudności, sprzeciw i nieporozumienia. Widzicie, ja nie kryłem się z tym, że studiuję Pismo Święte. W swojej parafii Casine otwarcie mówiłem o tym w kościele i w szkole wiejskiej, gdzie uczyłem religii. Dalsze prowadzenie tam lekcji stało się jednak niemożliwe, ponieważ kierownik i nauczyciele ciągle mi je przerywali. Zapraszałem więc dzieci razem z rodzicami do swego domu, ale to wywołało jeszcze większy sprzeciw!

ZRZUCIĆ SUTANNĘ?

Niedługo potem uświadomiłem sobie wyraźnie, że muszę się zdecydować, czy opuścić na dobre kościół katolicki. Ale ja nigdy nie pracowałem zawodowo, nie miałem też gdzie mieszkać. Ponadto musiałem stawić czoło znajomym i krewnym, którzy myśleli, że postradałem zmysły, i koniecznie chcieli mnie poddać badaniom psychiatrycznym. Czy zdołam pokonać wszystkie te trudności? W tych ciężkich dniach ciągle się modliłem; ważyłem jedną z najpoważniejszych decyzji w swym życiu (Ps. 55:2-8, 17-19, 23, Nowy Przekład).

Wtedy niespodziewanie odwiedził mnie przedstawiciel biskupa z członkiem kapituły. Ktoś im doniósł o moich zamiarach. Ciekawe, że nigdy przedtem nie kwapili się z taką wizytą, chociaż nierzadko bywałem chory. Wbrew temu, co mieli do powiedzenia, przedstawiłem im swoje postanowienie. Na drugi dzień, 19 marca 1974, porzuciłem kapłaństwo. Miałem wówczas 49 lat.

NIE MA ODWROTU

Niełatwo było znaleźć pracę i dach nad głową. Przeżywałem trudne chwile, ale nie było odwrotu. Na przykład warunki mieszkaniowe miałem początkowo fatalne; nie było elektryczności ani bieżącej wody. Wszakże przy życzliwej pomocy miejscowych Świadków Jehowy znalazłem w końcu wygodniejszy lokal w miejscowości Castelnuovo Rangone w prowincji Modena.

Znalazłem zatrudnienie jako robotnik w zakładach ceramicznych. Było to dość ciężkie zadanie dla kogoś, kto nie był przyzwyczajony do pracy fizycznej. Nowym zawsze dawano najmozolniejszą pracę i tak było ze mną przez pierwsze sześć miesięcy!

Jednakże Bóg, którego od tak dawna pragnąłem poznać, dodawał mi sił, aby trwać i pogłębiać swą wiedzę. Dziewięć miesięcy po rzuceniu sutanny zapadła najważniejsza decyzja w moim życiu. Oddałem się Jehowie Bogu i 12 stycznia 1975 roku usymbolizowałem to chrztem w wodzie.

Teraz rzeczywiście jestem szczęśliwy. Znalazłem prawdę. Nie martwię się już o błędne pojęcia ani o nauki przynoszące ujmę Bogu! Nie chodzę po domach, aby żebrać o winogrona, zboże, jajka i drzewo na opał! Przestałem święcić budynki i obory oraz wypowiadać rytualne formułki błogosławieństwa, podczas gdy gospodyni skwapliwie szukała portmonetki, żeby dać coś na ofiarę. Moje obecne wizyty u rodzin, które kiedyś odwiedzałem jako proboszcz, są radosne i pełne godności. Idę tam, aby podzielić się z nimi czymś najcenniejszym — dokładną wiedzą na temat dobrej nowiny o Królestwie Bożym!

Dodatkowych radości przysporzyło mi małżeństwo z pewną gorliwą chrześcijanką będącą Świadkiem Jehowy. Co ciekawe, ślub odbył się w tej miejscowości, gdzie kiedyś byłem wikarym! Kiedy poszedłem dokonać zgłoszenia, urzędnik zapytał: „Czy nie życzyłby pan sobie, żeby ślub odbył się w nocy?” Widocznie bał się, że ślub byłego księdza wywoła poruszenie w miasteczku. (My jednak pobraliśmy się za dnia!) Obecnie oboje z żoną należymy do zboru w Mazanello (prowincja Modena), gdzie mam przywilej usługiwać w charakterze zamianowanego starszego.

Oboje bierzemy udział w głoszeniu dobrej nowiny, a szczególną przyjemność sprawia nam studiowanie Biblii z kilkoma rodzinami, które przedtem uczyłem katechizmu. Dzięki temu siedmiu byłych parafian albo ich krewnych oddało już swoje życie Jehowie!

Przy tak radosnej teraźniejszości i tak obiecującej przyszłości dawne kłopoty są niczym. Teraz, jako sługa prawdziwego Boga Jehowy, naprawdę znalazłem pokój i pogodę ducha. Składam Mu za to dzięki słowami proroka Izajasza: „Oto Bóg jest moim zbawieniem. Nabiorę ufności i nie będę się lękał; bo Jah, Jehowa, jest moją siłą i mocą, i On stał się dla mnie zbawieniem” (Izaj. 12:2).

[Ilustracja na stronie 20]

Nie chodzę już po domach, aby żebrać o winogrona, zboże, jajka i drzewo na opał. Teraz chodzę tam, aby bezinteresownie zanosić ludziom dobrą nowinę o Królestwie Bożym

    Publikacje w języku polskim (1960-2026)
    Wyloguj
    Zaloguj
    • polski
    • Udostępnij
    • Ustawienia
    • Copyright © 2025 Watch Tower Bible and Tract Society of Pennsylvania
    • Warunki użytkowania
    • Polityka prywatności
    • Ustawienia prywatności
    • JW.ORG
    • Zaloguj
    Udostępnij