BIBLIOTEKA INTERNETOWA Strażnicy
BIBLIOTEKA INTERNETOWA
Strażnicy
polski
  • BIBLIA
  • PUBLIKACJE
  • ZEBRANIA
  • Nagły cios — utrata zdrowia
    Przebudźcie się! — 2001 | 22 stycznia
    • Nagły cios — utrata zdrowia

      „Czułem się jak uderzony obuchem w głowę” (John, gdy się dowiedział, że cierpi na ciężką, postępującą chorobę).

      „Ogarnęło mnie przerażenie” (Beth, kiedy zrozumiała, jak poważnie jest chora).

      GDY człowiek sobie uświadomi, że jest dotknięty przewlekłą, postępującą chorobą lub że wskutek wypadku uległ trwałemu kalectwu, przeżywa jeden z najsilniejszych wstrząsów emocjonalnych. Obojętnie, czybyś tę wiadomość usłyszał w przytulnym gabinecie lekarskim, czy w gorączkowej atmosferze szpitalnej izby przyjęć, najpewniej wydałaby ci się niewiarygodna. Nie jesteśmy przygotowani na gwałtowny napór uczuć targających nami, gdy nasze zdrowie ulega załamaniu, wskutek czego stajemy w obliczu radykalnych zmian w życiu.

      Żeby zebrać informacje pomocne tym wszystkim, którzy od niedawna poważnie chorują, wysłannicy Przebudźcie się! przeprowadzili w wielu krajach liczne wywiady z ludźmi od lat umiejętnie radzącymi sobie z następstwami przewlekłej, postępującej choroby lub kalectwa. Poproszono ich o odpowiedzi na pytania w rodzaju: Jakich uczuć doznawałeś? Co pomogło ci przezwyciężyć kryzys i powrócić do równowagi? Jakie kroki poczyniłeś, by odzyskać pewną miarę samodzielności życiowej? Prezentujemy tu zatem bezpośrednie relacje oraz wyniki badań naukowych nad skutkami przewlekłych chorób — w nadziei, że informacje te będą pomocne osobom zmagającym się z poważnym kryzysem zdrowotnym.a

      [Przypis]

      a Ta seria artykułów przeznaczona jest głównie dla chorych i niepełnosprawnych, natomiast informacje potrzebne ich opiekunom można znaleźć w Przebudźcie się! z 22 maja 2000 roku, w serii artykułów „Przewlekła choroba — sprawa całej rodziny”.

  • Pod naporem gwałtownej fali uczuć
    Przebudźcie się! — 2001 | 22 stycznia
    • Pod naporem gwałtownej fali uczuć

      „KIEDY się dowiedziałem, że cierpię na chorobę zagrażającą życiu, usiłowałem odpędzić strach, ale niepewność trawiła mnie bezustannie” — zwierza się starszy człowiek. Jego wypowiedź poświadcza, że choroba, która atakuje ciało, zadaje cios również psychice. Jednak niektórzy odparowują takie ciosy. Zapewniają o istnieniu wielu skutecznych sposobów radzenia sobie z przewlekłą chorobą. Zanim powiemy, jak stawić czoła takiej sytuacji, przyjrzyjmy się najpierw emocjom, które targają nami, gdy zachorujemy.

      Niewiara, zaprzeczanie, depresja

      Twoje odczucia mogą się znacznie różnić od doświadczanych przez innych. Niemniej zarówno znawcy problemu, jak i sami chorzy dostrzegają, że gwałtownemu atakowi choroby często towarzyszą pewne typowe reakcje emocjonalne. Szok i niewiara, charakterystyczne dla fazy wstępnej, ustępują potem miejsca zaprzeczaniu: „To niemożliwe”. „To pomyłka”. „Może pomieszały im się wyniki badań”. Pewna kobieta tak opisuje swą reakcję na wiadomość, że ma raka: „Chciałoby się w takiej chwili naciągnąć kołdrę na głowę i ulec złudzeniu, że gdy się znów spod niej wyjrzy, będzie już po wszystkim”.

      Ale pod naporem niepodważalnych faktów chory stopniowo przestaje zaprzeczać i popada w depresję — czuje się, jakby zawisła nad nim czarna chmura. Prześladują go pytania: Jak długo jeszcze pożyję? Czy do końca skazany jestem na cierpienie? Zazwyczaj żałuje, że nie może cofnąć się w czasie do okresu, kiedy nie wiedział jeszcze o chorobie. Prawdopodobnie niedługo nadejdzie gwałtowna fala innych przykrych uczuć. Między innymi jakich?

      Niepewność, niepokój, przerażenie

      Ciężka choroba rodzi niepewność i niepokój. Cierpiący na chorobę Parkinsona ubolewa: „Czasami bardzo mnie przygnębia nieprzewidywalność mojego życia. Nigdy nie wiem, czego mam się spodziewać po danym dniu”. Poza tym zwykle pojawia się strach, szczególnie silny, gdy choroba zaatakuje bez ostrzeżenia. Jeśli jednak trafną diagnozę postawiono dopiero po wielu latach występowania niepokojących objawów, wcześniej błędnie interpretowanych, lęk przybiera niekiedy bardziej zdradziecki charakter. W pierwszej chwili chory może uczuć coś w rodzaju ulgi: nareszcie ludzie zrozumieją, że nie symulowałem. Ale wkrótce miejsce ulgi zajmuje porażająca świadomość, co taka diagnoza naprawdę oznacza.

      Niejeden chory lęka się też utraty samodzielności. Myśl o rosnącym uzależnieniu od innych przeraża zwłaszcza ludzi przywiązujących dużą wagę do niezależności. Boją się, że choroba zdominuje w końcu całe ich życie i zacznie im dyktować każdy krok.

      Gniew, wstyd, samotność

      Utrata kontroli nad sytuacją często wyzwala gniew: „Dlaczego właśnie mnie to spotkało? Czym na to zasłużyłem?” Cios w postaci choroby wydaje się niesprawiedliwy i bezsensowny. Niekiedy wywołuje też wstyd i rozpacz. Sparaliżowany mężczyzna wyznaje: „Bardzo się wstydziłem, że wszystko to przytrafiło mi się wskutek głupiego wypadku!”

      Ponadto chory może się znaleźć w izolacji. Fizyczna izolacja łatwo przeobraża się w społeczną. Jeśli nie można wychodzić z domu, zostaje się poniekąd odciętym od bliskich przyjaciół. A tymczasem w chorobie potrzeba towarzystwa jest silniejsza niż kiedykolwiek. Wprawdzie z początku wizyty i telefony są liczne, ale stopniowo ich częstotliwość maleje.

      Reakcją chorego na bolesne uświadomienie sobie, że przyjaciele przestają się nim interesować, bywa zamykanie się w sobie. Owszem, najpierw potrzeba trochę czasu na dojście do równowagi na tyle, by zapragnąć kontaktów towarzyskich. Ale dłuższe odosobnienie grozi przerodzeniem się izolacji społecznej (wynikającej z opuszczenia chorego przez innych) w izolację emocjonalną (wynikającą z unikania kontaktów przez chorego). Tak czy inaczej, mogłoby go przytłoczyć silne uczucie osamotnienia.a Niewykluczone, że chwilami by się zastanawiał, czy zdoła przetrwać następny dzień.

      Uczenie się od innych

      Na pewno jednak jest jakieś wyjście. Jeśli ostatnio poważnie zachorowałeś, spróbuj wykorzystać podane tu praktyczne wskazówki, mogące ci pomóc w opanowaniu sytuacji.

      Rzecz jasna, artykuły te nie wyleczą nikogo z przewlekłej choroby. Ale dzięki zawartym w nich wskazówkom łatwiej ci będzie z nią żyć. Chora na raka tak opisała swoje reakcje: „Po okresie zaprzeczania pojawił się gniew, potem jednak zaczęłam się zastanawiać nad tym, co mogę w tej sytuacji zrobić”. Zachęcamy więc również ciebie do przeanalizowania swych możliwości i dostępnych środków zaradczych, w czym pomocne będą rady osób od dłuższego czasu borykających się z poważną chorobą.

      [Przypis]

      a Oczywiście ludzie doświadczają tych uczuć w różnym nasileniu i niekoniecznie w tej samej kolejności.

      [Napis na stronie 5]

      „Dlaczego właśnie mnie to spotkało? Czym na to zasłużyłem?”

  • Jak sobie radzić w chorobie?
    Przebudźcie się! — 2001 | 22 stycznia
    • Jak sobie radzić w chorobie?

      PAMIĘTAJ — gwałtowne uczucia, których prawdopodobnie doznajesz, są całkiem uzasadnione. Chociaż twoja choroba lub niepełnosprawność jest faktem, umysł nie może się pogodzić ze zmianami, które fakt ten nieuchronnie pociąga. Wygląda to na wojnę między tobą a chorobą — między człowiekiem, którym byłeś, a tym, którym możesz się stać. Niestety odnosisz wrażenie, że choroba bierze górę. Ale istnieje szansa wygrania tej walki. W jaki sposób?

      „Często w związku z utratą zdrowia czujemy się tak, jakby nam ktoś umarł” — uważa dr Kitty Stein. Opłakiwanie utraty czegoś tak cennego jak zdrowie nie jest niczym dziwnym i masz prawo poświęcić na to czas, tak jak masz prawo do żałoby po kimś bliskim. Często traci się coś więcej niż samo zdrowie. „Musiałam zrezygnować z pracy (...) Musiałam pożegnać się z niezależnością, którą zawsze sobie ceniłam” — opowiada pewna kobieta. Mimo wszystko staraj się patrzeć obiektywnie na swe położenie. „Trzeba opłakać stratę, ale trzeba też pamiętać, że nie wszystko przepadło” — dodaje dr Stein, chora na stwardnienie rozsiane. Gdy otrząśniesz się z pierwszego szoku, dostrzeżesz, że w dalszym ciągu masz coś cennego. Potrafisz na przykład dostosowywać się do sytuacji.

      Żeglarz nie może uciszyć sztormu, ale może go przetrwać dzięki umiejętnemu manewrowaniu żaglami. Ciężka choroba przypomina sztorm, bo choć nie da się usunąć jej symptomów, można jednak uniknąć katastrofy dzięki odpowiedniemu manewrowaniu „żaglami” — swoimi zasobami fizycznymi, psychicznymi i emocjonalnymi. Jak sobie z tym poradzili niektórzy przewlekle chorzy?

      Zbieranie informacji o chorobie

      Kiedy minie początkowy wstrząs, wielu chorych przekonuje się, że bolesna prawda bywa lepsza niż lęk przed nieznanym. Strach nierzadko działa paraliżująco, natomiast poznanie faktów umożliwia zaplanowanie konkretnych działań, co już samo przez się zwykle wywiera korzystny wpływ. Doktor David Spiegel z Uniwersytetu Stanforda mówi: „Kiedy mamy jakieś zmartwienie, to już dzięki zdecydowaniu się na określone działanie znacznie poprawia nam się humor. Przez obmyślenie planu pozbywamy się w jakimś stopniu uczucia dyskomfortu — zanim jeszcze cokolwiek zrobimy”.

      Niewątpliwie odczujesz potrzebę zebrania informacji o swojej chorobie. Według biblijnego przysłowia „człowiek mający wiedzę potęguje moc” (Przysłów 24:5). Pewien obłożnie chory radzi: „Wypożycz książki z biblioteki. Dowiedz się jak najwięcej o swoim schorzeniu”. Kiedy poznasz dostępne metody leczenia i radzenia sobie z chorobą, być może dojdziesz do wniosku, że stan twój nie jest aż tak zły, jak ci się początkowo zdawało. Niewykluczone, że znajdziesz nawet powody do optymizmu.

      Ale racjonalny stosunek do choroby to jeszcze nie wszystko. Doktor Spiegel wyjaśnia: „Zbieranie informacji to część ważnego procesu prowadzącego do zrozumienia swego stanu i pogodzenia się z nim, do spojrzenia na sprawy z właściwej perspektywy”. Oswajanie się z myślą, że wprawdzie nastąpił zwrot w życiu, ale że to przecież jeszcze nie koniec, bywa procesem powolnym i niełatwym. Po uświadomieniu sobie, na czym polega choroba, trzeba się z nią pogodzić — jest to ważny krok naprzód, który możesz zrobić. Jak się do tego zabrać?

      Wyrabianie sobie zrównoważonego poglądu

      Korekty wymaga niekiedy pogląd na to, co tak naprawdę znaczy: pogodzić się z chorobą. Nie ma to nic wspólnego z poddaniem się — jak nie jest nim samo uznanie przez marynarza, że oto rozpętał się sztorm. Realistyczna ocena sytuacji pobudza go do działania. Uznanie, że jesteś chory, nie jest przyznaniem się do porażki, lecz „obraniem nowego kierunku działania” — używając słów pewnej przewlekle chorej.

      Choć masz teraz ograniczone możliwości fizyczne, warto pamiętać, że wcale nie musiały ucierpieć twoje zalety umysłowe, emocjonalne czy duchowe. Czy na przykład zachowałeś bystrość umysłu, umiejętność wyciągania wniosków i zdolności organizacyjne? Prawdopodobnie pozostał ci twój ciepły uśmiech, potrafisz troszczyć się o innych, uważnie słuchać i być prawdziwym przyjacielem. A co najważniejsze, nie utraciłeś wiary w Boga.

      Poza tym pamiętaj, że jakkolwiek istnieją okoliczności, na które nie masz wpływu, reakcja na sytuację zależy jednak od ciebie. Irene Pollin z Amerykańskiego Instytutu Raka twierdzi: „Sami jesteśmy odpowiedzialni za to, jak reagujemy na chorobę. To my o tym decydujemy — nieważne, jak ciężka jest choroba”. Siedemdziesięcioletnia Helen z zaawansowanym stwardnieniem rozsianym zapewnia: „Odzyskanie równowagi zależy nie tyle od choroby, ile od indywidualnego stosunku do niej”. Mężczyzna od lat zmagający się z pewnym schorzeniem mówi: „Pozytywne myślenie można porównać do kilu, dzięki któremu łódź się nie przewraca”. Potwierdza to Księga Przysłów 18:14: „Duch człowieka może wytrzymać jego chorobę; lecz któż zdoła znieść przygnębionego ducha?”

      Odzyskiwanie kontroli nad sytuacją

      Po dojściu do równowagi uczuciowej nie pytamy już: Dlaczego właśnie mnie to spotkało?, lecz: Co powinienem teraz robić, skoro coś takiego mnie spotkało? Na tym etapie bardzo pomocne bywa zastosowanie się do pewnych wskazówek. Przeanalizujmy kilka z nich.

      Rzeczowo oceń sytuację — przemyśl, co należy i co dałoby się zmienić, a potem w miarę możliwości staraj się to zrobić. „Choroba to szansa na zmianę systemu wartości — nie dzwony pogrzebowe, lecz sygnał do przebudzenia” — uważa dr Spiegel. Zapytaj siebie: „Co było dla mnie ważne przed chorobą? Jakie w tym względzie zaszły zmiany?” Nie chodzi tu o ustalenie, czego już nie możesz robić, lecz raczej — co możesz, nawet gdybyś miał to osiągać innymi sposobami. Przykładem niech będzie wspomniana wcześniej Helen.

      Stwardnienie rozsiane, na które choruje od 25 lat, osłabia jej mięśnie. Najpierw poruszała się z pomocą balkonika. Po jakimś czasie prawa ręka odmówiła jej posłuszeństwa, więc zaczęła posługiwać się lewą. Potem lewa ręka też stała się niewładna. Jeszcze później, mniej więcej przed ośmiu laty, zupełnie straciła władzę w nogach. Teraz nie potrafi już samodzielnie jeść, ubierać się ani myć. Martwi się tym, ale mówi: „Moja dewiza dalej brzmi: Myśl o tym, co możesz robić, a nie — co kiedyś robiłaś”. Dzięki pomocy męża i odwiedzających ją pielęgniarek, jak też dzięki własnej pomysłowości kontynuuje niektóre ulubione zajęcia. Należy do nich dzielenie się z ludźmi biblijną obietnicą nastania pokojowego nowego świata — odkąd w wieku 11 lat uznała tę służbę za jedną z największych wartości życia, nie było tygodnia, by w niej nie uczestniczyła (Mateusza 28:19, 20). Helen wyjaśnia, jak sobie radzi:

      „Proszę odwiedzającą mnie pielęgniarkę, żeby potrzymała mi gazetę. Razem czytamy nekrologi i niektóre zaznaczamy. Potem mówię, co chciałabym ująć w liście do krewnych zmarłego, a ona pisze go na maszynie. Dołączam do niego broszurę Gdy umrze ktoś bliski,a która omawia biblijną nadzieję zmartwychwstania. Poświęcam na to czas każdego niedzielnego popołudnia. Cieszę się, że mogę w dalszym ciągu głosić dobrą nowinę o Królestwie Bożym”.

      Wyznacz sobie rozsądne i osiągalne cele. Jednym z powodów, dla których Helen stara się zmienić to, co można zmienić, jest chęć wyznaczania sobie i realizowania celów. Ma to duże znaczenie również dla ciebie. Dlaczego? Ponieważ cele kierują myśli ku przyszłości, a ich urzeczywistnianie daje satysfakcję i umacnia wiarę w siebie. Ale pamiętaj, że cel powinien być konkretny. Na przykład: „Przeczytam dziś jeden rozdział z Biblii”. Trzeba też realistycznie oceniać swe możliwości. Ponieważ pod względem fizycznym i emocjonalnym różnisz się od innych przewlekle chorych, może ci się nie udać osiągnąć tyle samo co im (Galatów 6:4).

      „Choćby cel wydawał się bardzo skromny, zrealizowanie go mobilizuje do dalszych wysiłków” — mówi Lex z Holandii. Ponad 20 lat temu, w wieku 23 lat, uległ wypadkowi i odtąd jest sparaliżowany. Podczas licznych zabiegów fizjoterapeutycznych zachęcano go do stawiania sobie celów, takich jak choćby przemywanie twarzy gąbką. Wymagało to wysiłku, ale w końcu się udawało. Gdy już poradził sobie z jednym zadaniem, przychodziła kolej na następne: samodzielne otwieranie i zamykanie tubki z pastą do zębów. Znów się udawało. „Nie było to łatwe, ale przekonałem się, że mogę zrobić więcej, niż przypuszczałem” — konkluduje Lex.

      I rzeczywiście, dzięki wsparciu żony — Tineke — osiągnął jeszcze więcej. Poruszając się na wózku inwalidzkim, razem z nią odwiedza ludzi w domach i oferuje im pomoc w poznawaniu Biblii. Co tydzień składa wizytę pewnemu mężczyźnie dotkniętemu ciężkim kalectwem, któremu dodaje otuchy, studiując z nim Słowo Boże. Lex mówi: „Pomaganie ludziom daje mi prawdziwą satysfakcję”. Zgadza się to z biblijną zasadą, że „więcej szczęścia wynika z dawania niż z otrzymywania” (Dzieje 20:35).

      Czy i ty mógłbyś uczynić swym celem pomaganie bliźnim? Będąc chorym lub niepełnosprawnym, masz zapewne szczególną umiejętność dodawania otuchy, ponieważ własne cierpienie uwrażliwiło cię na odczucia innych.

      Podtrzymuj kontakty. Obserwacje medyczne wykazały, że utrzymywanie kontaktów społecznych wychodzi na zdrowie. Brak więzi daje przeciwny skutek. Według opinii pewnego badacza „zależność między społeczną izolacją a umieralnością dorównuje (...) zależności między umieralnością (...) a paleniem”. Uczony dodaje: „Ściślejsze kontakty z ludźmi mogą wywierać równie korzystny wpływ na zdrowie, jak rzucenie tytoniu”. Nic więc dziwnego, że podtrzymywanie więzi międzyludzkich uznał za „kwestię życia i śmierci”! (Przysłów 18:1).

      Niestety, jak wspomniano w poprzednim artykule, trudność często polega na tym, że niektórzy bliscy przestali cię odwiedzać. Toteż dla własnego dobra powinieneś zdobyć się na pewien wysiłek, by nie żyć w samotności. Ale co zrobić? Można zacząć od zapraszania przyjaciół.

      Dbaj, by goście dobrze się u ciebie czuli.b Mając to na względzie, nie mów zbyt dużo o chorobie, żeby ich nie nużyć. Pewna przewlekle chora kobieta wyznaczyła limit czasu, który poświęca swym dolegliwościom, gdy rozmawia z mężem. „Ograniczenie rozmów na ten temat to po prostu konieczność” — wyjaśnia. Choroba nie powinna spychać na dalszy plan wszystkiego innego, czym można dzielić się z ludźmi. Pewien człowiek powiedział po wizycie u obłożnie chorego przyjaciela, w czasie której dyskutowali o sztuce, historii i podstawach wiary w Jehowę Boga: „On naprawdę przerasta swoją chorobę. Pogawędka z nim sprawiła mi wielką przyjemność”.

      Jeśli chcesz, by goście dobrze się u ciebie czuli, pielęgnuj poczucie humoru. Zresztą śmiech również tobie wyjdzie na korzyść. „Zmysł humoru pomaga radzić sobie z trudnościami spowodowanymi chorobą, jak również czynnikami zewnętrznymi” — mówi mężczyzna z chorobą Parkinsona. Śmiech naprawdę jest skutecznym lekiem. W Księdze Przysłów 17:22 czytamy: „Serce radosne działa dobrze niczym lekarstwo, lecz duch przygnębiony wysusza kości”. Nawet kilka minut śmiechu wyjdzie ci na dobre. Ponadto „w przeciwieństwie do różnych medykamentów śmiech nie jest toksyczny, nie powoduje żadnych skutków ubocznych i sprawia przyjemność” — zauważa publicystka Susan Milstrey Wells, która sama cierpi na chroniczną chorobę. Kontynuuje: „Nie mamy nic do stracenia poza złym nastrojem”.

      Szukaj sposobów na rozładowywanie stresu. Badania potwierdzają, że stres potęguje fizyczne objawy choroby, natomiast rozładowanie go sprawia, że stają się one znośniejsze. Dlatego „odpocznij” sobie czasem od swojej choroby (Kaznodziei 3:1, 4). Nie pozwól, by zdominowała każdą twoją czynność. Jeżeli nie możesz wychodzić z domu, próbuj wyciszać emocje przez słuchanie spokojnej muzyki, czytanie książek, branie relaksujących kąpieli, pisanie listów lub wierszy, malowanie obrazów, grę na instrumencie, rozmowy z zaufanym przyjacielem i tym podobne zajęcia. Nie rozwiąże to wszystkich trudności, ale będzie stanowić chwilową odskocznię.

      Jeżeli możesz wychodzić z domu, idź na spacer lub zakupy, popracuj w ogródku, wybierz się na przejażdżkę albo wyjedź gdzieś na dłużej. Oczywiście choroba może utrudniać podróżowanie, jednak dzięki pewnym przygotowaniom i pomysłowości często udaje się pokonać przeszkody. Na przykład wspomniani wcześniej Lex i Tineke zdecydowali się wyjechać za granicę. „Z początku było trochę stresów, ale wyjazd okazał się bardzo udany!” — mówi Lex. Wprawdzie choroba stanowi teraz część twojego życia, nie pozwól jednak, żeby je zdominowała.

      Czerp siły z wiary. Prawdziwi chrześcijanie, którzy dobrze sobie radzą w ciężkiej chorobie, podkreślają, że niewyczerpanym źródłem pociechy i siły jest wiara w Jehowę Boga i kontakt ze zborem chrześcijańskim.c Oto kilka wypowiedzi akcentujących wartość modlitwy, studiowania Biblii, rozmyślania nad przyszłością i uczęszczania na chrześcijańskie zebrania odbywające się w Salach Królestwa.

      ● „W dalszym ciągu od czasu do czasu ogarnia mnie przygnębienie. W takich chwilach modlę się do Jehowy i dzięki Jego wsparciu znów umacniam się w postanowieniu, żeby robić to, co mogę robić” (Psalm 55:22; Łukasza 11:13).

      ● „Czytanie Biblii i rozmyślanie nad nią w nadzwyczajnej mierze pomaga mi zachowywać spokój ducha” (Psalm 63:6; 77:11, 12).

      ● „Zgłębianie Pisma Świętego uświadamia mi, że prawdziwe życie jest dopiero przed nami i że kiedyś przestanę być niepełnosprawna” (Izajasza 35:5, 6; Objawienie 21:3, 4).

      ● „Dzięki wierze w przyszłość zapowiedzianą w Biblii mam siłę do przezwyciężania trudności, które niesie dany dzień” (Mateusza 6:33, 34; Rzymian 12:12).

      ● „Przychodzenie na zebrania do Sali Królestwa pomaga mi koncentrować się na rzeczach pozytywnych, a nie na chorobie” (Psalm 26:12; 27:4).

      ● „Otuchę czerpię z pokrzepiających kontaktów z członkami zboru” (Dzieje 28:15).

      Biblia zapewnia: „Jehowa jest dobry, jest twierdzą w dniu udręki. I zna tych, którzy u niego szukają schronienia” (Nahuma 1:7). Źródłem zachęty i sił jest ścisła więź z Jehową Bogiem i łączność ze zborem chrześcijańskim (Rzymian 1:11, 12; 2 Koryntian 1:3; 4:7).

      To wymaga czasu

      Nikt nie nauczy się żyć z ciężką chorobą lub kalectwem „z dnia na dzień — to wymaga dłuższego czasu” — mówi terapeutka pomagająca przewlekle chorym radzić sobie z ich specyficznymi trudnościami. Inny specjalista podkreśla, że chodzi tu o nabywanie „zupełnie nowej umiejętności, którą jest radzenie sobie w życiu pomimo ciężkiej choroby”, a zatem trzeba się liczyć z tym, że to musi trochę potrwać. Pamiętaj, że mimo pozytywnego sposobu myślenia możesz mieć złe dni — lub całe tygodnie — na skutek wyczerpania ciągłą walką z dolegliwościami. Ale w miarę upływu czasu prawdopodobnie dostrzeżesz postęp. Tak było z pewną kobietą, która opowiada: „Z prawdziwym zachwytem stwierdziłam, że przez cały dzień w ogóle nie pomyślałam o raku (...) Jeszcze niedawno uważałam to za niemożliwe”.

      Gdy już się otrząśniesz z początkowego przerażenia i wytyczysz sobie nowe cele, może się okazać, że nadspodziewanie dobrze sobie radzisz. Właśnie o tym mówi następny artykuł.

      [Przypisy]

      a Wydawnictwo Towarzystwa Strażnica.

      b Oczywiście rady te odnoszą się nie tylko do traktowania gości — warto je zastosować przede wszystkim w kontaktach ze współmałżonkami, dziećmi i opiekunami.

      c Co ciekawe, liczne badania potwierdzają, że wiara sprzyja zdrowiu i dobremu samopoczuciu. „Wykazano, że wiara jest czynnikiem odgrywającym istotną rolę” — informuje profesor Dale Matthews z Wydziału Medycznego Uniwersytetu Georgetown.

      [Ilustracja na stronie 7]

      Zebranie informacji o chorobie pomoże ci pogodzić się ze swym stanem

      [Ilustracja na stronie 8]

      Korzystając z pomocy innych, Helen pisze pokrzepiające listy

      [Ilustracja na stronie 8]

      „Cieszę się, że mogę zapoznawać ludzi z dobrą nowiną o Królestwie Bożym”

      [Ilustracje na stronie 9]

      „Przekonałem się, że pomimo paraliżu mogę robić więcej, niż przypuszczałem” (Lex)

  • Walka z chorobą: wyznaczanie sobie celów
    Przebudźcie się! — 2001 | 22 stycznia
    • Walka z chorobą: wyznaczanie sobie celów

      W POBLIŻU nowojorskiego portu lotniczego LaGuardia mieszkają małżonkowie Rose i William (Bill) Meinersowie. Rose, sympatyczna pani domu po siedemdziesiątce, entuzjastycznie wita gościa. Trudno nie zwrócić uwagi na przytulność wnętrza, odzwierciedlającego jej pogodne usposobienie. Kwiaty estetycznie ustawione przy wejściu i wielobarwne obrazy na ścianach mówią o radości i umiłowaniu życia.

      Obok salonu jest jasny pokój 77-letniego Billa, który leży w łóżku podparty specjalnym materacem z regulacją. Na widok gościa w jego przyjaznych oczach zapalają się iskierki, kąciki ust rozciągają się w szerokim uśmiechu. Chciałby wstać, uścisnąć dłoń przybysza i chwycić go w objęcia, ale nie może. Włada tylko lewą ręką, poza tym całe ciało ma sparaliżowane.

      Bill choruje od 26 roku życia, dlatego poproszono go o odpowiedź na pytanie, co pomaga mu walczyć z chorobą już przeszło pół wieku. Mąż i żona posyłają sobie rozbawione spojrzenia. „Nic o tym nie wiemy, żeby tu ktoś chorował” — mówi Rose, a pokój wypełnia się jej serdecznym śmiechem. Billowi sprawia to przyjemność: oczy mu błyszczą, śmieje się cicho i kiwa głową. „Nikt tu nie choruje” — mówi powoli, gardłowym głosem. Małżonkowie przerzucają się żartobliwymi uwagami i znów rozbrzmiewa wesoły śmiech. Miłość, która zrodziła się między nimi we wrześniu 1945 roku, gdy się poznali, wcale nie ostygła. Ponownie padają pytania: „Ale tak naprawdę, z czym musiałeś się borykać? I co ci pomaga zachowywać pogodę ducha?” Bill trochę oponuje, lecz w końcu zgadza się opowiedzieć swoje dzieje. Przytaczamy tu fragmenty kilku wywiadów, które wysłannicy Przebudźcie się! przeprowadzili z nim i jego żoną.

      Początek kłopotów ze zdrowiem

      W październiku 1949 roku — trzy lata po ślubie z Rose, a trzy miesiące po urodzeniu się córki, Vicki — Bill dowiedział się, że ma złośliwego guza na strunie głosowej, i zdecydował się go usunąć. Kilka miesięcy później lekarz przekazał Billowi kolejną złą wiadomość — zmiany nowotworowe są w całej krtani. „Powiedziano mi, że jeśli się nie zgodzę na usunięcie całej krtani, będę żyć jeszcze tylko dwa lata”.

      Billa i Rose uprzedzono o skutkach operacji. Krtań to część dróg oddechowych, w której powstają dźwięki — odcinek od podstawy języka do wlotu tchawicy. Wewnątrz są dwie struny głosowe. Gdy powietrze wydychane z płuc napiera na struny, te wibrują i wydają dźwięki, co umożliwia mówienie. Po operacyjnym usunięciu krtani pozostawia się z przodu szyi otwór doprowadzający powietrze specjalną rurką bezpośrednio do tchawicy. Zoperowany pacjent oddycha przez ten otwór, lecz nie może mówić.

      „Kiedy wyjaśniono mi to wszystko, ogarnęła mnie rozpacz” — opowiada Bill. „Urodziła nam się córeczka, miałem dobrą pracę, spodziewałem się czegoś od życia — i nagle wszystkie nadzieje zostały przekreślone”. Ale ponieważ usunięcie krtani oznaczało ocalenie, Bill się zgodził. „Po operacji nie mogłem przełykać. Nie mogłem wydobyć z siebie ani słowa. Stałem się niemową” — ciągnie swą relację Bill. Kiedy Rose przyszła go odwiedzić, mógł się z nią porozumieć tylko za pomocą notatnika. Były to bardzo ciężkie chwile. Żeby się nie poddać, trzeba było obrać sobie nowe cele.

      Niemy i pozbawiony pracy

      Po operacji Bill nie mógł mówić, a w dodatku stracił pracę. Do tej pory pracował w warsztacie mechanicznym, ale ponieważ teraz mógł oddychać tylko przez otwór w szyi, kurz i wyziewy mogłyby łatwo dostać się do płuc i uszkodzić je. Musiał sobie poszukać innego zajęcia. W dalszym ciągu nie mógł mówić. Zaczął uczęszczać do szkoły zegarmistrzowskiej. „Praca zegarmistrza była podobna do tego, co robiłem do niedawna. Znałem się na montowaniu części maszyn, a produkcja zegarków też polega na zespalaniu części. Z tą różnicą, że nie ważą one po 20 kilo!” Zaraz po ukończeniu szkoły znalazł zatrudnienie jako zegarmistrz. Jeden cel został osiągnięty.

      W tym samym czasie Bill zapisał się na kurs mówienia za pomocą przełyku. Chodzi o to, żeby rolę strun głosowych przejął przełyk, czyli odcinek przewodu pokarmowego łączący gardło z żołądkiem. Nauka zaczyna się od chwytania powietrza i wtłaczania go do przełyku. Potem wypuszcza się je w kontrolowany sposób. Wypychanie powietrza powoduje wibracje ścian przełyku. Generowany jest wówczas gardłowy dźwięk, któremu narządy mowy nadają w ustach kształt słów.

      „Niegdyś wydawałem takie odgłosy tylko wtedy, gdy sobie za dużo pojadłem, ale potem musiałem się nauczyć ciągle je wywoływać” — śmieje się Bill. „Najpierw udawało mi się wykrztusić za jednym razem tylko jedno słowo, co wyglądało mniej więcej tak: [zaczerpnięcie powietrza, wciągnięcie go głęboko, wypchnięcie] Jak [znów: zaczerpnięcie powietrza, wciągnięcie go głęboko, wypchnięcie] się [kolejne zaczerpnięcie powietrza, wciągnięcie go głęboko, wypchnięcie] masz? Nie było to łatwe. Instruktor poradził mi pić dużo napoju musującego, ponieważ zawarty w nim gaz ułatwia wypychanie powietrza. Kiedy więc Rose szła na spacer z Vicki, przystępowałem do ćwiczeń: na przemian łykałem trochę napoju i wypuszczałem powietrze. Pracowałem nad tym z całych sił!”

      Chociaż około 60 procent osób mających usuniętą krtań nie potrafi wyćwiczyć mówienia za pomocą przełyku, Bill opanował tę sztukę. Nieświadomie mobilizowała go do tego córeczka, mająca wtedy niespełna dwa lata. Bill wyjaśnia: „Vicki mówiła coś do mnie, a potem przyglądała mi się, czekając na odpowiedź. Ale ja nie potrafiłem wyartykułować ani słowa. Znów coś szczebiotała — i znów nie było odpowiedzi. Poirytowana, zwracała się do mamy: ‚Powiedz tatusiowi, żeby ze mną rozmawiał!’ Jej słowa poruszały mnie do głębi i zmuszały do upartej pracy”. Ku radości córki, żony i znajomych Billowi w końcu się udało. Następny cel został osiągnięty.

      Kolejny cios

      Pod koniec 1951 roku Meinersowie musieli podjąć kolejną trudną decyzję. W obawie przed nawrotem raka lekarze zalecili Billowi radioterapię. Zgodził się. Po kuracji rozpierała go chęć do życia. Nie zdawał sobie sprawy, że zawisło nad nim następne nieszczęście!

      Mniej więcej po upływie roku poczuł, że stracił władzę w palcach. Później nie potrafił już wejść po schodach. Zaraz potem idąc, wywrócił się i nie mógł wstać. Badania wykazały, że radioterapia (w tamtych czasach technika ta była dość prymitywna) uszkodziła mu rdzeń kręgowy. Ostrzeżono go, że jego stan zdrowia będzie się pogarszał. Pewien lekarz nie dawał mu już nawet szans na dalsze życie. Billa i Rose ogarnęła czarna rozpacz.

      Mimo wszystko Bill dalej nie dawał za wygraną i poddał się półrocznym zabiegom fizjoterapeutycznym w szpitalu. Wprawdzie pobyt w szpitalu nie miał większego wpływu na stan zdrowia, nadał jednak zupełnie nowy kierunek jego życiu. W rezultacie Bill poznał Jehowę. Jak do tego doszło?

      Podniesiony na duchu dzięki zrozumieniu przyczyny nieszczęść

      W ciągu tych sześciu miesięcy spędzonych w żydowskim szpitalu Bill dzielił salę z 19 sparaliżowanymi pacjentami; wszyscy byli ortodoksyjnymi żydami. Codziennie po południu prowadzili dyskusje o tematyce biblijnej. Bill, który był baptystą, tylko się przysłuchiwał. Ale zanim opuścił szpital, wiedział już dostatecznie dużo, by dojść do wniosku, że wszechmocny Bóg to tylko jedna Osoba — a więc dogmat Trójcy jest sprzeczny z Biblią. W rezultacie Bill nie poszedł już więcej do swego kościoła. Potrzebował jednak duchowego wsparcia w znoszeniu pasma udręk. „Usilnie prosiłem Boga o pomoc i moje modlitwy zostały wysłuchane” — mówi.

      W 1953 roku w pewną sobotę odwiedził Billa dawny sąsiad Roy Douglas, starszy człowiek, który słyszał o jego ciężkich przejściach. Był Świadkiem Jehowy i zaproponował mu pomoc w zrozumieniu Biblii, na co Bill się zgodził. Pod wpływem analizowania Pisma Świętego i książki „Niech Bóg będzie prawdziwy”a Billowi otworzyły się oczy. Zdobywaną wiedzą dzielił się z żoną, która z czasem też zaczęła uczestniczyć w tych dyskusjach. Rose wspomina: „W kościele uczono nas, że choroba jest karą Bożą, ale z Biblii zrozumieliśmy, że to nieprawda. Doznaliśmy wielkiej ulgi”. Bill dodaje: „Kiedy dowiedziałem się z Pisma Świętego, co jest przyczyną wszystkich nieszczęść — w tym także moich — i uprzytomniłem sobie, że możemy oczekiwać szczęśliwej przyszłości, łatwiej mi było pogodzić się ze swoim stanem”. W 1954 roku Meinersowie zrealizowali następny cel: zostali ochrzczeni jako Świadkowie Jehowy.

      Dalsze zmiany

      W tym czasie paraliż Billa nasilił się do tego stopnia, że uniemożliwił mu dalsze wykonywanie pracy zawodowej. Żeby zdobyć środki na życie, małżonkowie zamienili się rolami: Bill był w domu i opiekował się Vicki, a Rose zatrudniła się w zakładzie zegarmistrzowskim, gdzie przepracowała aż 35 lat.

      „Doglądanie córeczki sprawiało mi wiele radości” — opowiada Bill. „Ona też była zadowolona. Każdemu z dumą mówiła: ‚Opiekuję się tatusiem!’ Kiedy później poszła do szkoły, pomagałem jej odrabiać lekcje i często się z nią bawiłem. Miałem też odpowiednie warunki do wychowywania jej na podstawie Biblii”.

      Innym źródłem radości dla Billa i jego rodziny były zebrania chrześcijańskie. Nie opuszczał ich, choć pokonywanie drogi do Sali Królestwa zajmowało mu godzinę. Po przeprowadzce do innej dzielnicy małżonkowie kupili mały samochód i odtąd Rose woziła rodzinę na zebrania. Bill nie mógł mówić zbyt długo bez odpoczynku, nie przeszkodziło mu to jednak w zapisaniu się do teokratycznej szkoły służby kaznodziejskiej. Radził sobie tak: „Przygotowywałem przemówienie na piśmie, a jakiś brat je przedstawiał, po czym nadzorca szkoły udzielał mi rad dotyczących treści”.

      Współwyznawcy pomagali mu też uczestniczyć w służbie kaznodziejskiej. Zasłynął z gorliwości, więc zbór nie był zaskoczony, gdy mianowano go sługą pomocniczym. Paraliż postępował: z czasem Bill utracił władzę w nogach, przestał wychodzić z mieszkania, aż w końcu choroba przykuła go do łóżka. Czy i tym razem się nie podda?

      Rozrywka dająca satysfakcję

      Bill ciągnie dalej: „Siedząc w domu po całych dniach, tęskniłem do jakiejś rozrywki. Zanim paraliż mnie unieruchomił, lubiłem fotografować, pomyślałem więc o malowaniu obrazów, choć nigdy w życiu tego nie robiłem. Poza tym byłem praworęczny, a tymczasem prawą rękę i dwa palce lewej miałem niewładne. Jednak Rose, nie bacząc na to, kupiła stos książek opisujących techniki malarskie. Przeczytałem je i przystąpiłem do malowania lewą ręką. Mnóstwo moich obrazów wylądowało w koszu, ale w końcu zacząłem dochodzić do pewnych rezultatów”.

      Piękna kolekcja akwarel zdobiących ściany mieszkania Rose i Billa dowodzi, że wyniki przerosły oczekiwania. „Jakieś pięć lat temu”, opowiada Bill, „lewa ręka zaczęła mi tak drżeć, że musiałem na dobre pożegnać się z pędzlem, ale przez całe lata moje hobby dawało mi wiele satysfakcji”.

      Cel, który mi jeszcze pozostał

      Bill kontynuuje: „To już ponad 50 lat, odkąd zachorowałem. W dalszym ciągu źródłem otuchy jest dla mnie czytanie Biblii, zwłaszcza Psalmów i Księgi Hioba. Radość sprawia mi też lektura publikacji Towarzystwa Strażnica. Bardzo dużo dają mi wizyty członków zboru i nadzorców podróżujących, którzy pokrzepiają mnie opowiadaniem budujących przeżyć. Dzięki połączeniu telefonicznemu z Salą Królestwa odbieram program zebrań, a większe zgromadzenia mogę sobie nawet odtwarzać z kaset wideo.

      „Jestem wdzięczny za błogosławieństwo w osobie mojej kochającej żony. Przez wszystkie te lata miałem i mam w niej prawdziwą przyjaciółkę. Dużo radości sprawia mi córka, która służy Jehowie razem ze swoją rodziną. Niezmiernie wdzięczny jestem też Jehowie za to, że dzięki Jego wsparciu mogę utrzymywać z Nim bliską więź. Dziś, gdy moje ciało i głos coraz bardziej słabną, często przychodzą mi na myśl słowa apostoła Pawła: ‚Nie dajemy za wygraną, a nawet jeśli człowiek, którym jesteśmy na zewnątrz, niszczeje, to człowiek, którym jesteśmy wewnątrz, odnawia się dzień po dniu’ (2 Koryntian 4:16). Zachować czujność duchową do końca życia — oto cel, który mi pozostał”.

      [Przypis]

      a Wydawnictwo Towarzystwa Strażnica.

      [Napis na stronie 12]

      „Po operacji nie mogłem przełykać. Nie mogłem wydobyć z siebie ani słowa. Stałem się niemową”

      [Ilustracja na stronie 13]

      Aktualne zdjęcie Rose i Billa

Publikacje w języku polskim (1960-2026)
Wyloguj
Zaloguj
  • polski
  • Udostępnij
  • Ustawienia
  • Copyright © 2025 Watch Tower Bible and Tract Society of Pennsylvania
  • Warunki użytkowania
  • Polityka prywatności
  • Ustawienia prywatności
  • JW.ORG
  • Zaloguj
Udostępnij