BIBLIOTEKA INTERNETOWA Strażnicy
BIBLIOTEKA INTERNETOWA
Strażnicy
polski
  • BIBLIA
  • PUBLIKACJE
  • ZEBRANIA
  • w88 15.10 ss. 26-29
  • Niezapomniana podróż na Vanuatu

Brak nagrań wideo wybranego fragmentu tekstu.

Niestety, nie udało się uruchomić tego pliku wideo.

  • Niezapomniana podróż na Vanuatu
  • Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1988
  • Śródtytuły
  • Zgromadzenie w Vili
  • Spotkanie z Namba
  • Ocalenie z cyklonu Uma
  • Następstwa cyklonu
Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1988
w88 15.10 ss. 26-29

Niezapomniana podróż na Vanuatu

KIEDY samolot wystartował z lotniska w Vili, zabierając nas z powrotem do Numei, stolicy Nowej Kaledonii, zaczęliśmy sobie uświadamiać, że kończymy podróż, która obfitowała w niespodzianki. Wciąż mieliśmy w pamięci nie tylko bogactwo widoków i dźwięków na malowniczych wyspach Vanuatu, lecz także życzliwość ich mieszkańców oraz niszczycielski tropikalny cyklon, z którego zdołaliśmy ocaleć.

Archipelag Vanuatu to grupa mniej więcej 80 wysp, rozrzuconych w kształcie litery Y w południowo-zachodniej części Oceanu Spokojnego, oddalonych o około 400 kilometrów od Nowej Kaledonii. Są tam dwa zbory Świadków Jehowy, a w nich 84 naszych współwyznawców. Kiedy usłyszeliśmy z żoną, że będziemy mogli ich odwiedzić, ogarnęło nas podniecenie. Cisnęły się do głowy różne pytania: Jakie warunki tam panują? Jacy są tamtejsi ludzie? A co najważniejsze, jak zareagują na dobrą nowinę o Królestwie?

Zgromadzenie w Vili

Lekki niepokój wzbudziła w nas informacja, że chociaż archipelag zamieszkują głównie Melanezyjczycy, to jest tam w użyciu ponad 100 narzeczy. Odetchnęliśmy jednak z ulgą dowiedziawszy się o języku urzędowym bislama, który jest odmianą pidgin-english. Nie powinno więc być poważniejszych trudności z porozumiewaniem się.

Zatrzymaliśmy się najpierw w Vili, stolicy Vanuatu. Mieliśmy tu wziąć udział w zgromadzeniu okręgowym pod hasłem „Pokój Boży”. Miejscowi Świadkowie ciężko się napracowali, żeby je przygotować. Zbudowała nas obecność braci z odległych wysp, którzy na podróż musieli oszczędzać przez kilka miesięcy.

Od pierwszego dnia kongresu sala była wypełniona po brzegi. Odtwarzane z magnetowidu dramaty biblijne przyszło obejrzeć ponad 300 osób. Było to coś nadzwyczajnego, jeśli wziąć pod uwagę, że na całym archipelagu jest tylko 84 głosicieli Królestwa. Jehowa niewątpliwie przygotowuje obfite żniwo na tych niewielkich skrawkach lądu pośród Pacyfiku.

Spotkanie z Namba

Następnego dnia wsiedliśmy z tutejszym bratem do awionetki, żeby dotrzeć na wyspę o nazwie Malekula. Podrzucało nas w powietrzu niczym na wybojach, zanim wylądowaliśmy w South West Bay. Mój towarzysz poszedł odszukać swego kuzyna, który miał łódź. Tylko w ten sposób można się było dostać do wioski Letokas, ostatecznego celu naszej wyprawy.

Kiedy płynęliśmy wzdłuż wybrzeża, zachwycałem się pięknem tego zakątka. Widok stromych skał opadających prosto w toń oceanu zapierał dech w piersiach. Wszystko było pokryte płaszczem bujnej roślinności, poprzetykanym przepysznymi kwiatami i zdobnym w pnącza, paprocie i delikatne orchidee. Wśród drzew migały pstre papugi oraz inne barwne ptaki.

Z łodzi mogliśmy też oglądać skarby morza złożone w rafie koralowej — odwiecznym spichlerzu wyspiarzy. Z całego świata przyciąga ona ludzi, którzy nurkują, aby podziwiać korale i egzotyczne ryby. Pełno tu również małży i homarów. Tubylcy łowią je siecią i harpunami, aby zdobyć pożywienie.

Wkrótce zauważyliśmy w oddali dym unoszący się nad plantacją palm kokosowych. Właśnie tam był nasz punkt docelowy — piękna zatoczka koło Bamboo Bay. Bliżej brzegu pojawiło się wokół nas kilka rozbawionych delfinów. Na lądzie stała grupka mężczyzn. Trzymali łuki i strzały i żywo gestykulowali. Dostrzegliśmy wśród nich naszych braci, uradowanych przybyciem gości.

Mieliśmy przed sobą członków plemienia Namba, które żyje na południowej części Malekuli i należy do najbardziej odosobnionych grup etnicznych na południowym Pacyfiku. Zamieszkuje ono niewielkie wioski leżące wysoko w górach, o kilka dni drogi od wybrzeża. Mężczyźni noszą „namba”, to znaczy przepaski na biodrach, zrobione z liści przymocowanych do paska z kory. Kobiety ubierają się w krótkie spódniczki z trawy. Każda wieś ma zazwyczaj miejsce kultu, gdzie są odprawiane tańce obrzędowe i inne rytuały. Wprawdzie wielu krajowców przejęło zwyczaje zachodnie, ale dalej wierzy się tu w przesądy i praktykuje spirytyzm.

Z radością przywitaliśmy się z braćmi. Byli niskiego wzrostu, ale bardzo silni. Wzruszyła mnie ich nieśmiałość i szczera życzliwość. Niektóre dzieci bały się mnie, bo dotąd znały białych mężczyzn jako lekarzy, którzy dają zastrzyki.

Osadę dzieliła na dwie części nieduża plantacja kokosowca. Jedną połowę zajmowali tylko ci, którzy przyjęli prawdę, i wkrótce się dowiedziałem, dlaczego tak jest. Otóż jeśli ktoś staje po stronie czystego wielbienia i chce dalej studiować Biblię, musi się odłączyć od reszty współplemieńców.

Chaty budowane są na bambusowych palach. Po wejściu do jednej z nich od razu poczułem gęsty dym ogniska tlącego się na środku izby. Oczy zaczęły mi łzawić, ale przynajmniej nie było tu much ani moskitów. W sąsiednim domu kobieta przygotowywała buluk, czyli kawałek wołowiny; leżał on na liściach laplap pokryty muchami.

Zapraszaliśmy wszystkich na pokaz przezroczy, który miał się odbyć w środę wieczorem. Przedstawiały one historię Świadków Jehowy i nosiły tytuł: Postęp na całym świecie pomimo prześladowań. Jeden z głosicieli wyruszył po mieszkańców pewnej górskiej wioski, oddalonej o dzień drogi. Byłem ciekaw, czy przyjdą. O zmroku zjawił się młody człowiek, uzbrojony w łuk i strzały, a z nim jeszcze kilka osób. Odległość wcale ich nie powstrzymała od przybycia na zebranie, co wywarło na mnie niemałe wrażenie.

Wkrótce otaczali nas sami łucznicy. Przyszło około 80 osób i rozpoczęliśmy projekcję. Za każdym razem, gdy oczom widzów ukazywało się coś szczególnie interesującego, zabawnie mlaskali językami.

Po zakończeniu programu wywiązała się dyskusja na temat miejscowych praktyk i zwyczajów. Krajowcy słuchali uważnie i chętnie zgodzili się z tym, co w Liście 1 do Koryntian 10:20, 21 napisano o demonizmie. Od jakiegoś czasu opierali się misjonarzom różnych kościołów, nakłaniającym ich do obrania tak zwanej chrześcijańskiej drogi życia. Teraz bardzo się uradowali z Boskiej obietnicy przywrócenia raju na ziemi i wskrzeszenia umarłych. Wprost cisnęły mi się do umysłu słowa Jezusa z Ewangelii według Jana 8:32: „Poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi”.

Wiara tych ludzi oraz ich miłość do Biblii spowodowały, że ściągnęli na siebie niechęć otoczenia. Niektórzy naczelnicy zmuszali pozostałych członków plemienia do przybijania naszych broszur na drzwiach, co miało znaczyć: „Nie chcemy was u siebie”. Ale taka presja doprowadziła tylko do tego, że następni zapragnęli studiować Biblię, aby się dowiedzieć, gdzie jest prawda. Bardzo trudno było mi się rozstać z tymi drogimi przyjaciółmi, którzy umiłowali prawdę. Obiecałem, że jeszcze wrócę i przyjdę w góry do ich wioski.

Ocalenie z cyklonu Uma

Nasze plany przewidywały postój na Espíritu Santo — innej wyspie w północnej części archipelagu Vanuatu. Odwiedziliśmy zbór w Luganville. Chociaż ma on tylko jednego starszego, pośród braci panuje zdrowy duch. Wszyscy byliśmy mile zaskoczeni, gdy na wykład niedzielny przyszło 150 osób, a więc trzykrotnie więcej, niż wynosi liczba głosicieli Królestwa.

Musieliśmy wracać, aby zdążyć na samolot, który miał nas zabrać z powrotem na Nową Kaledonię do Numei. Kiedy już byliśmy w Vili, w piątek po południu doszła nas wieść, że zbliża się cyklon Uma. Nikogo to specjalnie nie zdziwiło, ponieważ takie warunki pogodowe są tu o tej porze roku normalnym zjawiskiem. Następnie ogłoszono komunikat, że huragan nadciągnie około godziny 19. Przez miejscową radiostację szybko podaliśmy wiadomość o przesunięciu terminu zebrań. Trochę się też niepokoiłem, co będzie z naszym niedzielnym odlotem do Numei.

Około 17.30 wicher nasilił się tak dalece, że gdzieniegdzie zaczął wybijać szyby. Zrozumieliśmy, iż może wtargnąć do domu i zerwać dach, jeśli nie zabarykadujemy drzwi i okien. Poprzysuwaliśmy więc do nich łóżka, materace, stoły i biurka. Czuliśmy, jak huragan z olbrzymią siła napiera na ściany, ale na szczęście zdołały to wytrzymać. Jak się później okazało, prędkość wiatru dochodziła tego wieczora do 240 kilometrów na godzinę.

Wkrótce nastała chwilowa cisza. Skorzystaliśmy z okazji, żeby wybiec na zewnątrz i sprawdzić, co się dzieje ze Świadkami mieszkającymi w sąsiedztwie. Stwierdziliśmy zaskoczeni, że drzewa rosnące na ich podwórzu zostały wyrwane z korzeniami, a w jednym pokoju zapadła się ściana. Trzy siostry schroniły się w drugim pomieszczeniu i czekały na pomoc. Przyszli nam na myśl inni bracia i wszyscy pomodliliśmy się do Jehowy, aby ich ocalił.

Około północy, po ośmiu wyczerpujących godzinach, cyklon zaczął się oddalać na południe. Ale burza trwała dalej. W ciągłym świetle błyskawic widać było latające w powietrzu płaty blachy falistej z dachów. Wkrótce i nam zaczęło padać do środka. O wpół do trzeciej nad ranem postanowiliśmy pójść i zobaczyć jak się wiedzie naszym braciom.

Następstwa cyklonu

Ulice były pokryte liśćmi i gałęziami, szczątkami połamanych mebli, blaszanych dachów i innych przedmiotów domowego użytku. Metalowe latarnie uliczne zostały powykręcane i zwalone na ziemię. Musieliśmy się przedzierać przez całe to rumowisko. Przed nami widniał straszliwy obraz zniszczenia. W końcu odnaleźliśmy miejscowego nadzorcę przewodniczącego oraz jego rodzinę, drżących w swoim małym samochodzie. Cyklon zerwał najpierw dach ich mieszkania, a potem zniszczył cały dom. Odetchnęliśmy z ulgą widząc ich całych.

W ciągu ostatnich 25 lat cyklon ten okazał się na Vanuatu najbardziej niszczycielskim. Wzburzone morze rozbiło wszystkie statki i, jak się dowiedzieliśmy, 46 osób zginęło lub zostało uznane za zaginione — większość z nich właśnie na tych statkach. Niemal 4000 osób pozostało bez dachu nad głową, a straty materialne i rolnicze oszacowano na 200 milionów dolarów. Byliśmy szczęśliwi, że żaden z naszych braci nie zginął ani nie był ranny.

Szybko zorganizowano komitet pomocy. Świadkowie Jehowy z Nowej Kaledonii wysłali ponad 500 kilogramów artykułów żywnościowych, odzieży, oraz rzeczy niezbędnych do odbudowania domów. Kiedy dotarliśmy na drugą stronę wyspy, uściskała nas grupka zainteresowanych. Burza pozbawiła ich wszystkich plonów, zostawiając tylko jedną starą chatę. Upewniwszy się, że starczy im żywności na dwa dni, wróciliśmy do Vili.

Do udzielania wsparcia przystąpiły też władze lokalne oraz sąsiednie kraje. Ponieważ w powietrzu zaczęła się unosić woń zgnilizny, rząd zalecił ludności szybko oczyścić miasto. Służyliśmy radą co do tego, jak korzystać z wody, by zapobiec pojawieniu się duru brzusznego, cholery lub innych chorób zakaźnych.

W następny czwartek ku ogólnej radości mogliśmy wyświetlić przezrocza. Po zebraniu sala huczała od rozmów. Wielu braci wciąż było wstrząśniętych utratą wszystkiego, co posiadali. Każdy przejawiał jednak ochoczego ducha i szczerą chęć dopomożenia drugim. Cóż za wymowny dowód chrześcijańskiej jedności!

W końcu musieliśmy się rozstać z naszymi drogimi braćmi i siostrami. Ich miłość i gorliwość były dla nas ogromną zachętą. Przebyte trudności zbliżyły nas do siebie. Odlatując samolotem z Vili, szczerze pragnęliśmy jeszcze tu wrócić i ujrzeć ich wszystkich ponownie. (Nadesłane).

[Mapa i ilustracje na stronie 26]

[Patrz publikacja]

VANUATU

ESPÍRITU SANTO

Luganville

MALEKULA

EFATE

Vila

NOWA KALEDONIA

Numea

[Ilustracje]

Vila, stolica Vanuatu

Głoszenie jednemu z krajowców

Typowa wioska

[Ilustracja na stronie 29]

Ludzie chętnie słuchają dobrej nowiny

    Publikacje w języku polskim (1960-2026)
    Wyloguj
    Zaloguj
    • polski
    • Udostępnij
    • Ustawienia
    • Copyright © 2025 Watch Tower Bible and Tract Society of Pennsylvania
    • Warunki użytkowania
    • Polityka prywatności
    • Ustawienia prywatności
    • JW.ORG
    • Zaloguj
    Udostępnij