-
Bogate dziedzictwo duchowe pomogło mi rozkwitaćStrażnica (do studium) — 2019 | luty
-
-
ŻYCIORYS
Bogate dziedzictwo duchowe pomogło mi rozkwitać
W ŚRODKU nocy stanęliśmy na brzegu Nigru — szerokiej na jakieś półtora kilometra potężnej rzeki o szybkim nurcie. W Nigerii szalała wojna domowa i przekroczenie rzeki mogło skończyć się śmiercią. Ale musieliśmy podjąć to ryzyko, i to niejeden raz.
-
-
Bogate dziedzictwo duchowe pomogło mi rozkwitaćStrażnica (do studium) — 2019 | luty
-
-
PEŁNA WRAŻEŃ SŁUŻBA W NIGERII
W roku 1955 razem z Oris dostaliśmy zaproszenie do Szkoły Gilead. Żeby skorzystać z tego wyjątkowego szkolenia, zwolniliśmy się z pracy, sprzedaliśmy nasz dom oraz inne rzeczy i pożegnaliśmy się z Arubą. Ukończyliśmy 27 klasę Szkoły Gilead 29 lipca 1956 roku i zostaliśmy skierowani do Nigerii.
Z rodziną Betel w Lagos w Nigerii, rok 1957
Oris tak wspominała ten okres: „Duch Jehowy pomaga przystosować się do wzlotów i upadków, które wiążą się z życiem misjonarza. W przeciwieństwie do mojego męża nigdy nie marzyłam o takiej służbie. Chciałam mieć dom i wychowywać dzieci. Ale kiedy uświadomiłam sobie, jak pilne jest głoszenie, mój sposób myślenia się zmienił. Pod koniec nauki w Gilead byłam już całkowicie nastawiona na to, żeby głosić jako misjonarka. Jednak kiedy wchodziliśmy na pokład Queen Mary, Worth Thornton, który pracował z bratem Knorrem, przyszedł życzyć nam miłej podróży i powiedział, że będziemy usługiwać w Betel. Westchnęłam: ‚O nie!’. Ale szybko się przyzwyczaiłam i pokochałam Betel. Zajmowałam się tam różnymi rzeczami, ale najbardziej podobała mi się praca w recepcji. Kocham ludzi, a dzięki tej pracy miałam bezpośredni kontakt z nigeryjskimi braćmi. Często przyjeżdżali do Betel zakurzeni, zmęczeni, spragnieni i głodni. Troszczenie się o ich potrzeby sprawiało mi prawdziwą przyjemność. To wszystko było świętą służbą dla Jehowy i właśnie dlatego czułam radość i satysfakcję”. Rzeczywiście, każdy przydział pozwalał nam rozkwitać.
Na spotkaniu rodzinnym na Trynidadzie w roku 1961 brat Brown opowiedział niektóre swoje przeżycia z Afryki. Potem ja opowiedziałem o rozwoju działalności w Nigerii. Brat Brown objął mnie ramieniem i powiedział do mojego taty: „Johnny, nigdy nie dotarłeś do Afryki, ale Woodworthowi się udało!”. Wtedy tata powiedział do mnie: „Trzymaj tak dalej, synu! Tak trzymaj!”. Zachęta od tych weteranów pogłębiła moje pragnienie, żeby dalej przykładać się do służby.
Bardzo zachęcający był dla nas przykład Williama Browna-Biblii i jego żony Antonii
W roku 1962 mogłem skorzystać z dodatkowego dziesięciomiesięcznego szkolenia w 37 klasie Szkoły Gilead. Nadzorca Biura Oddziału w Nigerii, brat Wilfred Gooch, został zaproszony do 38 klasy i skierowany do Anglii. Wtedy ja zostałem nadzorcą nigeryjskiego Biura Oddziału. Wziąłem przykład z brata Browna i dużo podróżowałem. Dzięki temu poznałem i pokochałem miejscowych braci. Chociaż brakowało im wielu rzeczy, które dla ludzi w krajach rozwiniętych są czymś oczywistym, swoją radością i zadowoleniem wyraźnie pokazywali, że prowadzenie sensownego życia nie zależy od pieniędzy czy tego, co mamy. To było niezwykłe, że mimo trudnych warunków ci bracia na zebraniach wyglądali czysto, schludnie i godnie. Na kongresy wielu docierało ciężarówkami albo pojazdami o nazwie bolekaja (lokalnymi autobusami bez ścian). Często znajdowały się na nich ciekawe hasła, na przykład: „Na potężny ocean składają się małe krople”.
To szczera prawda! Każdy wysiłek się liczy. Cieszymy się, że my też mieliśmy swój mały wkład w rozwój działalności. W roku 1974 Nigeria stała się pierwszym krajem poza Stanami Zjednoczonymi, który osiągnął liczbę 100 000 głosicieli. Działalność przeżywała prawdziwy rozkwit!
W czasie, kiedy dzieło nabierało tempa, w Nigerii szalała wojna domowa. Trwała ona od 1967 do 1970 roku. Nasi bracia w Biafrze, po drugiej stronie rzeki Niger, całymi miesiącami byli odcięci od Biura Oddziału. Dlatego po prostu musieliśmy dostarczyć im pokarm duchowy. Jak wspomniałem na wstępie, kilkakrotnie przekraczaliśmy tę rzekę, a pomagały nam w tym modlitwa i zaufanie do Jehowy.
Do dzisiaj pamiętam te pełne niebezpieczeństw podróże przez rzekę Niger — mogliśmy stracić życie na przykład z powodu jakiejś choroby albo z rąk żołnierzy, którzy nie wahali się strzelać. Przedarcie się przez linię frontu od strony podejrzliwych wojsk rządowych było ryzykowne, ale jeszcze bardziej niebezpieczne było trafienie na rebeliantów w Biafrze. Pewnej nocy przeprawiłem się łodzią przez rwący Niger z Asaby do Onitshy, a potem dostałem się do Enugu, żeby zachęcić usługujących tam braci. Inna wyprawa miała na celu umocnienie starszych w Abie, gdzie po zmroku obowiązywał zakaz korzystania z jakiegokolwiek oświetlenia. A w Port Harcourt musieliśmy szybko zakończyć spotkanie modlitwą, bo wojska rządowe przedarły się do miasta.
Dzięki takim spotkaniom bracia przekonali się, że Jehowa się o nich troszczy, oraz otrzymali pilnie im potrzebne wskazówki dotyczące zachowywania neutralności i jedności. W trakcie tej strasznej wojny dowiedli swojej wytrwałości. Pokazali, że ich miłość wznosi się ponad konflikty plemienne, i zachowali chrześcijańską jedność. Czuję się zaszczycony, że mogłem być przy nich w tym okresie prób.
W roku 1969 na stadionie Yankee w Nowym Jorku odbył się kongres międzynarodowy pod hasłem „Pokój na ziemi”, któremu przewodniczył brat Milton Henschel. Dużo się wtedy nauczyłem jako jego pomocnik. To doświadczenie bardzo mi się przydało, bo już w roku 1970 w Lagos w Nigerii zorganizowaliśmy kongres międzynarodowy pod hasłem „Ludzie dobrej woli”. Dopiero co skończyła się wojna domowa, więc nie udałoby nam się to bez pomocy Jehowy. Było to historyczne wydarzenie, bo program przedstawiono w 17 językach i wysłuchało go 121 128 osób. Bracia Knorr i Henschel razem z gośćmi, którzy przylecieli ze Stanów Zjednoczonych i z Anglii, mogli zobaczyć jeden z największych chrztów od czasu Pięćdziesiątnicy — ochrzczonych zostało 3775 osób! Chyba nigdy w życiu nie byłem tak zajęty, jak podczas organizowania tego kongresu. Liczba głosicieli nie tyle wzrosła, co raczej wystrzeliła w górę!
Na kongresie międzynarodowym pod hasłem „Ludzie dobrej woli” było 121 128 osób, które mówiły w 17 różnych językach, między innymi w ibo
W ciągu tych trzydziestu paru lat w Nigerii czasami usługiwałem jako nadzorca podróżujący albo nadzorca strefy w Afryce Zachodniej. Misjonarze byli bardzo wdzięczni za okazywane im zainteresowanie i zachęty. Dużo radości dawało mi upewnianie ich, że nie zostali zapomniani. Ta praca nauczyła mnie, że okazywanie braciom osobistego zainteresowania pomaga im zachowywać siły oraz przyczynia się do jedności w organizacji Jehowy.
Tylko dzięki pomocy Jehowy poradziliśmy sobie z problemami wywołanymi przez wojnę domową i choroby. Wyraźnie widzieliśmy, jak Jehowa nam błogosławi. Oris wspominała:
„Oboje kilka razy mieliśmy malarię. Mąż raz wylądował nieprzytomny w szpitalu w Lagos. Lekarze powiedzieli mi, że to może być już koniec. Ale na szczęście przeżył! Kiedy odzyskał przytomność, zaczął rozmawiać o Królestwie Bożym z pielęgniarzem, który się nim zajmował. Potem razem odwiedziliśmy tego mężczyznę, pana Nwambiwe, żeby podtrzymać jego zainteresowanie Biblią. Przyjął prawdę, a później został starszym w Abie. Ja też pomogłam wielu osobom — w tym zagorzałym muzułmanom — zostać gorliwymi sługami Jehowy. Dużą radość sprawiło nam poznanie i pokochanie Nigeryjczyków, ich kultury, zwyczajów i języka”.
Nauczyliśmy się z tego czegoś ważnego: Żeby rozkwitnąć na terenie zagranicznym, trzeba pokochać braci i siostry, niezależnie od tego, jak bardzo ich kultura różni się od naszej.
-