BIBLIOTEKA INTERNETOWA Strażnicy
BIBLIOTEKA INTERNETOWA
Strażnicy
polski
  • BIBLIA
  • PUBLIKACJE
  • ZEBRANIA
  • 1945-1990 ‛Prowadzenie wielu do prawości’ (Dan. 12:3) (część 3)
    Rocznik Świadków Jehowy — 2014
    • wysilali się coraz bardziej. Tylko w roku 1973 mały zbór w Konakry rozpowszechnił 6000 traktatów. Później głosiciele proponowali czasopisma w biurach i centrach handlowych. Urzędnicy oraz inni ludzie zaczynali powoli rozumieć, na czym polega nasza działalność oraz ją doceniać. Dnia 15 grudnia 1993 roku te cierpliwe i wytrwałe wysiłki zaowocowały zalegalizowaniem Chrześcijańskiego Związku Świadków Jehowy w Gwinei.

  • 1945-1990 ‛Prowadzenie wielu do prawości’ (Dan. 12:3) (część 4)
    Rocznik Świadków Jehowy — 2014
    • SIERRA LEONE I GWINEA

      1945-1990 ‛Prowadzenie wielu do prawości’ (Dan. 12:3) (część 4)

      Walka z analfabetyzmem

      Na początku 1963 roku Milton Henschel podczas swojej drugiej wizyty w Sierra Leone zwrócił uwagę na pewne wyzwanie, z którym Biuro Oddziału zmagało się od jakiegoś czasu. Usilnie zachęcił braci, żeby wzmogli swoje wysiłki w zwalczaniu analfabetyzmu.

      W niektórych zborach organizowano kursy czytania i pisania w języku angielskim. Jednak po wizycie brata Henschela uczestników takich szkoleń zaczęto uczyć czytania i pisania w ich mowie ojczystej. W części zborów zajęcia odbywały się w dwóch lub trzech językach. Kursy te cieszyły się tak dużym powodzeniem, że zapisała się na nie jedna trzecia wszystkich głosicieli.

      W roku 1966 bracia w Liberii stworzyli ilustrowany elementarz języka kissi. Kiedy zaprezentowali go liberyjskim urzędnikom, ci byli pod takim wrażeniem, że postanowili wydać ten podręcznik i nieodpłatnie go udostępniać. Publikacja ta trafiła do Gwinei, Liberii oraz Sierra Leone i pomogła setkom członków plemienia Kissi w nauce czytania i pisania. Później tworzono i adaptowano takie elementarze dla potrzeb innych grup językowych, dzięki czemu jeszcze więcej osób nauczyło się czytać i pisać.

      Do „zapisywania” tego, ile udało się jej zdziałać w służbie, Sia używała sznurków — czarnego i czerwonego

      Takie kursy pomogły ludziom nie tylko uporać się z analfabetyzmem, ale również przyczyniły się do ich postępów duchowych. Przykładem może być pięćdziesięcioletnia nieochrzczona głosicielka, Sia Ngallah, która nie umiała czytać ani pisać. Do „zapisywania” tego, ile udało się jej zdziałać w służbie, używała sznurków — czarnego i czerwonego. Po godzinie głoszenia wiązała węzeł na czarnym. Po dokonaniu odwiedzin ponownych robiła to samo na czerwonym. Udział w kursie czytania i pisania ułatwił jej odnotowywanie swojego udziału w służbie. Zrobiła też postępy i przyjęła chrzest oraz stała się skuteczniejszą głosicielką oraz nauczycielką.

      Obecnie wiele zborów w Sierra Leone i Gwinei dalej organizuje wspomniane kursy. Wysoki rangą przedstawiciel władz Sierra Leone pochwalił braci w Biurze Oddziału: „Wykonujecie chwalebną pracę, ponieważ poza prowadzeniem edukacji biblijnej pomagacie ludziom w nauce czytania i pisania”.

      „Kamienie” wołają

      Im więcej ludzi z najróżniejszych grup etnicznych uczyło się czytać, tym większe było zapotrzebowanie na prace tłumaczeniowe. W większości języków plemiennych nie było wiele świeckiej literatury — jeśli w ogóle była ona wydawana. Wykształceni mieszkańcy Sierra Leone czytali po angielsku, a ci z Gwinei — po francusku. Co można było zrobić, aby dostarczać literaturę biblijną w miejscowych językach?

      W roku 1959 dwóch absolwentów szkoły Gilead przetłumaczyło pewien traktat oraz broszurę na język mende, ale rozpowszechniono jedynie niewielką liczbę egzemplarzy. Dziesięć lat później przetłumaczono na język kissi broszury „Ta dobra nowina o Królestwie” oraz Żyć w nadziei na sprawiedliwy nowy świat. Rozpowszechniono około 30 000 egzemplarzy tych broszur i używano ich do prowadzenia studiów biblijnych.

      W roku 1975 Biuro Oddziału zaczęło publikować w języku kissi artykuły ze Strażnicy przeznaczone do studium. Bracia posługujący się tym językiem nie posiadali się z radości! Jeden z nich napisał: „Jehowa dokonał dla nas wielkiego cudu. Nikt z nas nie chodził nigdy do szkoły. Byliśmy niemi jak kamienie — nie potrafiliśmy się należycie wysławiać. Tak właśnie się czuliśmy, ale odkąd mamy Strażnicę w kissi, umiemy opowiadać o wielkich dziełach Jehowy” (Łuk. 19:40). Później przetłumaczono na ten język kolejne publikacje.

      Dziś większość ludzi w Sierra Leone i Gwinei nadal czyta nasze wydawnictwa po angielsku i francusku. W językach tych odbywają się też zebrania. Ostatnio jednak błyskawicznie wzrosła liczba publikacji wydawanych w miejscowych językach. Literatura biblijna dostępna jest w kissi, kpelle, krio, malinke, mende, pular i susu. We wszystkich tych językach dostępne są broszury Słuchaj Boga i żyj wiecznie i Słuchaj Boga. Są one proste i łatwe w użyciu i pomagają wielu ludziom niepotrafiącym dobrze czytać w zrozumieniu cudownego orędzia biblijnego.

      Budowa Biura Oddziału

      Na początku lat sześćdziesiątych bracia we Freetown poszukiwali działki, na której mogliby wybudować nową siedzibę Biura Oddziału. W roku 1965 nabyli posiadłość z widokiem na ocean znajdującą się przy Wilkinson Road w jednej z najurokliwszych dzielnic miasta.

      W końcowym projekcie przewidziano umieszczenie Sali Królestwa, domu misjonarskiego oraz biur w jednym, przyjemnym dla oka budynku. Ponieważ kierowcy i pasażerowie podróżujący wzdłuż Wilkinson Road próbowali przyglądać się budowie, często powodowali dodatkowe utrudnienia na i tak już zatłoczonej ulicy. Obiekt został oddany do użytku 19 sierpnia 1967 roku. Na uroczystość przybyło prawie 300 osób, w tym miejscowi dygnitarze oraz długoletni bracia, którzy zostali ochrzczeni przez Williama Browna w 1923 roku.

      Ilustracja na stronie 123

      Biuro Oddziału i dom misjonarski we Freetown (1965-1997)

      Ten nowy obiekt sprawił, że sporo ludzi zaczęło z większym uznaniem odnosić się do działalności Świadków Jehowy. Był również odpowiedzią na krytykę religiantów, którzy twierdzili, że Świadkowie nie utrzymają się długo w Sierra Leone — stanowił wyraźny dowód, że zamierzają pozostać tu na stałe.

      Gorliwi misjonarze przyśpieszają wzrost

      Ilustracja na stronie 125

      Grupa głosicieli przeprawia się w trakcie służby kaznodziejskiej przez błotniste pole ryżowe

      Od połowy lat siedemdziesiątych dzieło w Sierra Leone i Gwinei nabrało tempa dzięki ciągłemu napływowi misjonarzy po Szkole Gilead. Niektórzy z nich służyli wcześniej w innych krajach afrykańskich i szybko przyzwyczaili się do miejscowych warunków. Inni w Afryce byli po raz pierwszy. Jak sobie poradzą w kraju nazywanym „cmentarzem białego człowieka”? Oto kilka wypowiedzi:

      „Ludzie byli skromni i głodni duchowo. Obserwowanie, jak prawda zmienia ich życie na lepsze, było dla mnie źródłem wielkiej satysfakcji” (Hannelore Altmeyer).

      „Wyzwaniem było radzenie sobie z tropikalnym klimatem i chorobami. Trudy wynagradzała nam radość z pomagania ludziom o szczerym sercu w służeniu Jehowie” (Cheryl Ferguson).

      „Nauczyłam się cierpliwości. Gdy spytałam pewną siostrę, kiedy przybędą jej goście, ona odpowiedziała: ‚Może dziś, może jutro, a może pojutrze’. Musiałam wyglądać na zszokowaną, ponieważ szybko dodała: ‚Ale będą na pewno!’” (Christine Jones).

      „W domu misjonarskim we Freetown mieszkało 14 misjonarzy z najróżniejszych środowisk i narodowości. Dzieliliśmy dwie toalety, prysznic, pralkę i kuchnię. Żywność była trudno dostępna i marnej jakości. Zaskakiwały nas przerwy w dostawie prądu, które czasami trwały całymi dniami. Większość z nas zapadała na malarię i inne tropikalne choroby. Chociaż wszystko to mogło spowodować, że damy za wygraną, nauczyliśmy się wspólnie mieszkać, przebaczać sobie nawzajem, a w trudnych sytuacjach zachowywać pogodne nastawienie. Głoszenie było przyjemnością, a nas, misjonarzy, połączyły bliskie więzy przyjaźni” (Pauline i Robert Landisowie).

      Ilustracja na stronie 126

      Pauline Landis prowadzi studium biblijne

      „Czas spędzony w Sierra Leone był jednym z najpiękniejszych w naszym życiu. Niczego nie żałujemy — może z wyjątkiem tego, że już nas tam nie ma” (Monica i Benjamin Martinowie).

      „Pewnego razu zatrzymaliśmy się na noc u zainteresowanej, która chciała nas poczęstować dziwnie wyglądającą potrawą. ‚To żmija’ — wyjaśniła. ‚Usunęłam już zęby jadowe. Spróbujecie?’ Taktownie podziękowaliśmy, lecz ona nalegała. Tego typu przeżycia stanowiły wyzwanie, ale docenialiśmy serdeczną gościnność naszych gospodarzy i bardzo ich pokochaliśmy” (Barbara i Frederick Morrisey).

      „Przez 43 lata mojej służby na terenie zagranicznym mieszkałam z przeszło 100 misjonarzami. Dało mi to wspaniałą sposobność poznania wielu braci i sióstr o najróżniejszych osobowościach, a jednak wysilających się w tym samym dziele. A jaka to radość być współpracownikiem Bożym i widzieć, jak ludzie poznają prawdę biblijną!” (Lynette Peters).

      „Jaka to radość być współpracownikiem Bożym i widzieć, jak ludzie poznają prawdę biblijną!”

      Od roku 1947 w Sierra Leone usługiwało 154 misjonarzy, a 88 działało w Gwinei. Wielu innych Świadków przybyło tu, by głosić na terenach, gdzie są większe potrzeby. Obecnie w Sierra Leone jest 44 misjonarzy, a 31 usługuje w Gwinei. Ich bezgraniczne oddanie i niestrudzone wysiłki odmieniły życie niezliczonej liczby osób. Długoletni członek Komitetu Oddziału, Alfred Gunn, przyznaje: „Wspominamy ich z prawdziwym wzruszeniem”.

  • Plakietka była ich „paszportem”
    Rocznik Świadków Jehowy — 2014
    • SIERRA LEONE I GWINEA

      Plakietka była ich „paszportem”

      „W ROKU 1987 na zgromadzenie okręgowe pod hasłem ‚Pokój Boży’ do Guékédou w Gwinei dotarło przeszło 1000 delegatów. Obiekt, na którym odbywało się zgromadzenie, znajdował się niedaleko granicy Sierra Leone i Liberii, więc sporo delegatów z obu tych krajów zdecydowało się każdego dnia dojeżdżać. Nie mieli oni jednak odpowiednich dokumentów. Odpowiedzialni bracia wynegocjowali w tej sprawie porozumienie z przedstawicielami służb granicznych. Delegaci potrzebowali tylko jednego dokumentu — własnej plakietki kongresowej! Kiedy funkcjonariusze straży granicznej widzieli pomarańczowe plakietki, niezwłocznie przepuszczali delegatów” (wypowiedź byłego misjonarza, Everetta Berry’ego).

      Ilustracja na stronie 120

      Przerwa podczas tego zgromadzenia

  • 1991-2001 „Piec hutniczy uciśnienia” (Izaj. 48:10) (część 1)
    Rocznik Świadków Jehowy — 2014
    • Ilustracja na stronie 130

      SIERRA LEONE I GWINEA

      1991-2001 „Piec hutniczy uciśnienia” (Izaj. 48:10) (część 1)

      Wojna domowa

      W latach osiemdziesiątych problemy społeczne, polityczne i ekonomiczne roznieciły konflikty w Afryce Zachodniej. Kiedy wojna pustoszyła Liberię, wielu ludzi uciekło do Sierra Leone. Biuro Oddziału przygotowało domy oraz Sale Królestwa do przyjęcia uchodźców będących Świadkami Jehowy, a miejscowi bracia zadbali o ich potrzeby.

      Wykres na stronie 130

      Chociaż dla uchodźców były to trudne czasy, zdarzały się też zabawne sytuacje. Długoletnia misjonarka, Isolde Lorenz, opowiada: „Pewien chłopiec został wysłany przez swego ojca, żeby podgrzać trochę jedzenia na palenisku przygotowanym w ogrodzie za Salą Królestwa na terenie Biura Oddziału. Gdy wrócił, powiedział ojcu, że dzisiaj jedzenia nie będzie. Ojciec zapytał: ‚Dlaczego?’. Na to chłopiec wykrzyknął: ‚Bo dziś Jehowa uratował mnie z paszczy lwa!’. Co takiego się wydarzyło? Gdy wracał z jedzeniem, spotkał wielkiego, choć raczej niegroźnego owczarka niemieckiego, który wabił się Lobo i mieszkał na terenie Betel. Na jego widok chłopiec przestraszył się jak nigdy. Trzymając talerz z jedzeniem, wyciągnął ręce jak najdalej potrafił, by powstrzymać psa. Lobo oczywiście uznał to za zaproszenie do poczęstunku i z przyjemnością z niego skorzystał!”.

      W dniu 23 marca 1991 roku konflikt zbrojny toczący się w Liberii dotarł do Sierra Leone, dając początek wojnie domowej trwającej jedenaście lat. Grupa rebeliantów tworząca Zjednoczony Front Rewolucyjny (RUF) szybko posuwała się naprzód w stronę Kailahun i Koindu, zmuszając większość miejscowej ludności do szukania schronienia w Gwinei. Wśród uchodźców było około 120 braci i sióstr. W tym czasie mnóstwo innych Świadków uciekło przed rebeliantami z Liberii do Sierra Leone.

      Ówczesny koordynator Komitetu Oddziału, Billie Cowan, wspomina: „Przez wiele miesięcy do Betel we Freetown docierały grupki wynędzniałych i wygłodniałych braci. Wielu z nich było świadkami niewysłowionych cierpień. Uniknęli śmierci głodowej, jedząc dziko rosnące rośliny. Niezwłocznie daliśmy im coś do zjedzenia oraz ubrania, zadbaliśmy także o krewnych i zainteresowanych, którzy im towarzyszyli. Miejscowi bracia i siostry okazali przybywającym uchodźcom wiele serca i otworzyli swe domy. Ci z kolei od razu zaangażowali się w służbę kaznodziejską, wspierając w ten sposób lokalne zbory. Z czasem większość z nich przeniosła się dalej, ale gdy tu z nami byli, bardzo nas umacniali!”.

      Ilustracja na stronie 132

      Sierra Leone ucierpiało w wyniku trwającej 11 lat wojny domowej

      Niesienie nadziei i pokrzepienia

      Biuro Oddziału zadbało o Świadków przebywających w obozach dla uchodźców na obszarze południowej Gwinei. Wysłało im żywność, lekarstwa, materiały budowlane, narzędzia i inne potrzebne rzeczy. Było tam również sporo odzieży podarowanej przez braci z Francji. Pewien ojciec tak wyraził swoją wdzięczność: „Moje dzieci tańczyły, śpiewały i dziękowały Jehowie. Miały teraz nowe ubrania na zebrania!”. Niektórzy bracia i siostry wyznali, że nigdy w życiu nie wyglądali tak dobrze!

      Uchodźcy potrzebowali czegoś więcej niż wsparcia materialnego. Jezus powiedział przecież: „Nie samym chlebem ma żyć człowiek, lecz każdą wypowiedzią, która przechodzi przez usta Jehowy” (Mat. 4:4). Bracia z Betel wysyłali więc poszkodowanym literaturę biblijną, a także regularnie organizowali zgromadzenia i kongresy. Posyłali tam też pionierów i nadzorców podróżujących.

      Kiedy nadzorca obwodu, André Baart, odwiedzał Koundou w Gwinei, spotkał urzędnika, który poprosił go o wygłoszenie wykładu biblijnego w obozie dla uchodźców. Jakieś 50 osób wysłuchało przemówienia opartego na Psalmie 18 i zatytułowanego: „Schroń się u Jehowy”. Gdy André skończył, pewna starsza kobieta wstała i powiedziała: „Sprawiłeś, że czujemy się bardzo szczęśliwi. Sam ryż nie rozwiązuje naszych problemów. Biblia pokazuje nam, jak zaufać Bogu. Wlałeś w nas nadzieję i otuchę i chcielibyśmy za to z głębi serca podziękować”.

      Małżeństwo misjonarzy, Claudia i William Slaughterowie, zostało przydzielone do ‛pałającego duchem’ zboru Guékédou w Gwinei, w którym było przeszło 100 uchodźców (Rzym. 12:11). „Wielu młodych ubiegało się o przywileje” — opowiada William. „Jeśli ktoś nie mógł przedstawić zadania w szkole teokratycznej, to 10—15 młodych braci zgłaszało się, by go zastąpić. Do służby wyruszały duże grupy gorliwych głosicieli. Niektórzy z tych pełnych zapału młodych mężczyzn zostali później pionierami specjalnymi i nadzorcami podróżującymi”.

      Budowa w czasie konfliktu

      Wkrótce po wybuchu wojny domowej bracia we Freetown zakupili działkę o powierzchni 0,6 hektara przy Wilkinson Road 133 — kilkaset metrów od Biura Oddziału. Alfred Gunn opowiada: „Chcieliśmy tam wybudować nowy Dom Betel, ale martwiliśmy się trwającą wojną. Ponieważ akurat wtedy odwiedzał nas członek Ciała Kierowniczego, Lloyd Barry, powiedzieliśmy mu o swoich wątpliwościach, a on odparł: ‚Jeśli pozwolimy, by powstrzymywały nas wojny, to nigdy niczego nie osiągniemy!’. Jego poruszające słowa dodały nam odwagi do działania”.

      Na budowie uwijało się setki braci, a wśród nich 50 ochotników przybyłych z 12 różnych krajów oraz wielu gorliwych pomocników z miejscowych zborów. Przedsięwzięcie to rozpoczęło się w maju 1991 roku. Kierownik budowy, Tom Ball, wspomina: „Obserwatorzy byli pod wrażeniem wysokiej jakości wznoszonych budynków. Miały one stalowy szkielet, czym mocno się wyróżniały na tle miejscowych zabudowań. Jeszcze bardziej zadziwił ich widok białych obcokrajowców i ciemnoskórych miejscowych braci radośnie pracujących ramię w ramię na placu budowy”.

      Dnia 19 kwietnia 1997 roku na uroczystości oddania do użytku budynków nowego Biura Oddziału zgromadziła się rzesza radosnych delegatów różnych narodowości. Miesiąc później, po pięciu latach brutalnego konfliktu na prowincji, rebelianci RUF zaatakowali Freetown.

      Ilustracja na stronie 135

      Budowa nowego Biura Oddziału we Freetown; Biuro Oddziału obecnie

      Bitwa o Freetown

      Tysiące żołnierzy RUF z rozwichrzonymi włosami i czerwonymi opaskami na głowach przetoczyło się przez miasto, rabując, gwałcąc i zabijając. Alfred Gunn relacjonuje: „Sytuacja była nieprawdopodobnie napięta. Większość zagranicznych misjonarzy niezwłocznie ewakuowano. Jako ostatni opuścili kraj Sandra i Billie Cowanowie, Joyce i Jimmie Hollandowie oraz Catherine i ja.

      „Pomodliliśmy się z miejscowymi betelczykami, którzy zaofiarowali się, że jeszcze zostaną na miejscu, a następnie pośpieszyliśmy do punktu ewakuacji. Po drodze zatrzymało nas około 20 pijanych bojowników o dzikim, złowrogim wyglądzie. Kiedy daliśmy im czasopisma i pieniądze, pozwolili nam przejść. Uciekliśmy wraz z przeszło 1000 innych osób na posterunek obsadzony przez dobrze uzbrojonych żołnierzy amerykańskiej piechoty morskiej. Wsiedliśmy do wojskowego helikoptera i pomknęliśmy z wybrzeża prosto na pokład statku marynarki wojennej. Spotkany tam oficer powiedział nam później, że przeprowadzona właśnie ewakuacja ludności cywilnej była największą taką akcją marynarki wojennej USA od czasów wojny wietnamskiej. Następnego dnia polecieliśmy helikopterem do Konakry w Gwinei. Tam urządziliśmy tymczasowe Biuro Oddziału”.

      Ilustracja na stronie 138

      Catherine i Alfred Gunnowie podczas ewakuacji

      Misjonarze z niepokojem czekali na wieści z Freetown. W końcu dotarł do nich list, w którym napisano: „W środku tej zawieruchy wojennej wciąż rozpowszechniamy Wiadomości Królestwa nr 35 ‚Czy wszyscy ludzie będą kiedyś wzajemnie się miłować?’. Spotykamy się z żywymi reakcjami, studiujemy nawet z niektórymi rebeliantami. Postanowiliśmy wzmóc nasze wysiłki w służbie kaznodziejskiej”.

      Jonathan Mbomah, który usługiwał jako nadzorca obwodu, relacjonuje: „We Freetown zorganizowaliśmy nawet jednodniowe zgromadzenie specjalne. Program był tak zachęcający pod względem duchowym, że wyruszyłem do Bo oraz Kenemy, aby również tam zorganizować zgromadzenie. Bracia w tych rozdartych wojną miastach dziękowali Jehowie za cudowny pokarm duchowy.

      „W drugiej połowie 1997 roku urządziliśmy kongres na Stadionie Narodowym we Freetown. Podczas ostatniego dnia programu na stadion wkroczyli żołnierze RUF i nakazali nam opuścić to miejsce. Usilnie ich prosiliśmy, żeby pozwolili nam dokończyć zgromadzenie; po długiej dyskusji ustąpili i odeszli. Obecnych było wtedy ponad 1000 osób, z czego 27 zostało ochrzczonych. Wielu braci podjęło się ryzykownej wyprawy do Bo i wysłuchało tam programu jeszcze raz. Jakże fascynujące i pełne wrażeń były te zgromadzenia!”.

      „Krwawe diamenty”

      JAK orzekła Komisja Prawdy i Pojednania w Sierra Leone, podczas jedenastoletniej wojny domowej kontrola nad bogatymi złożami diamentów w tym kraju stała się celem różnych ugrupowań, które chciały sfinansować swoje działania wojenne. „Krwawe diamenty” przemycano za granicę, a następnie sprzedawano handlarzom, którzy nie przejmowali się ich pochodzeniem, przyczyniając się w ten sposób do przedłużenia wojny.

      Całostronicowa ilustracja na stronach 140 i 141
  • 1991-2001 „Piec hutniczy uciśnienia” (Izaj. 48:10) (część 2)
    Rocznik Świadków Jehowy — 2014
    • SIERRA LEONE I GWINEA

      1991-2001 „Piec hutniczy uciśnienia” (Izaj. 48:10) (część 2)

      Atak na Betel!

      W lutym 1998 roku żołnierze armii rządowej i międzynarodowych sił pokojowych ECOMOG przypuścili zmasowany atak, żeby wyprzeć rebeliantów z Freetown. W trakcie zażartych walk zginął przypadkowo jeden z braci, trafiony zabłąkanym odłamkiem pocisku.

      Około 150 głosicieli schroniło się w domach misjonarskich w dzielnicach Kissy i Cockerill. Laddie Sandy, jeden z dwóch betelczyków ze służby nocnej, opowiada: „Kiedy pewnej nocy mieliśmy dyżur razem z Philipem Turayem, przed Betel pojawiło się dwóch uzbrojonych bojówkarzy RUF, którzy zażądali otwarcia oszklonych drzwi wejściowych na recepcję. Kiedy Filip i ja rzuciliśmy się do ucieczki, strzelili kilkakrotnie w zamek do drzwi. To wręcz nieprawdopodobne, ale zamek wytrzymał, a rebeliantom nie przyszło do głowy ostrzelanie szyb. Odeszli więc rozczarowani.

      „Dwie noce później bojówkarze powrócili w towarzystwie około 20 zdeterminowanych i dobrze uzbrojonych towarzyszy. Błyskawicznie zaalarmowaliśmy rodzinę Betel i uciekliśmy do przygotowanej wcześniej kryjówki w piwnicy. Cała nasza siódemka, trzęsąc się ze strachu, schowała się w ciemnościach za dwiema dużymi beczkami. Żołnierze siłą wdarli się do budynku, niszcząc zamek do drzwi. ‚Znaleźć mi tych Świadków Jehowy i poderżnąć im gardła!’ — wrzasnął jeden z nich. Siedzieliśmy skuleni, zachowując się najciszej jak mogliśmy, podczas gdy oni przez siedem godzin przetrząsali budynek. W końcu odeszli zadowoleni z nocnej grabieży.

      „Zebraliśmy nasze rzeczy osobiste i pobiegliśmy do leżącego nieopodal domu misjonarskiego w Cockerill, poprzedniego Domu Betel. Po drodze obrabowała nas inna grupa rebeliantów. Dotarliśmy na miejsce bardzo roztrzęsieni, ale szczęśliwi, że uszliśmy z życiem. Po kilku dniach odpoczynku wróciliśmy do Betel, żeby uprzątnąć bałagan”.

      Dwa miesiące później, kiedy siły ECOMOG przejęły kontrolę nad miastem, z Gwinei zaczęli powracać misjonarze. Nie spodziewali się jednak, że ich pobyt potrwa tak krótko.

      Brutalna operacja zbrojna

      Osiem miesięcy później, w grudniu 1998 roku, na Stadion Narodowy we Freetown przybyło setki rozradowanych delegatów na kongres pod hasłem „Boża droga życia”. Zgromadzeni nagle usłyszeli huk, a nad okolicznymi wzgórzami zaczął się unosić dym. Powróciła armia rebeliantów!

      W kolejnych dniach sytuacja w stolicy się pogarszała. Komitet Oddziału wynajął mały samolot, którym ewakuowano do Konakry 12 misjonarzy, 8 betelczyków z innych krajów i 5 ochotników budowlanych. Trzy dni później, 6 stycznia 1999 roku, wojska rebeliantów rozpoczęły pustoszenie Freetown w ramach operacji pod nazwą No Living Thing (Nic żywego). W wyniku tej masakry zginęło około 6000 cywilów. Bojówkarze na oślep odcinali ludziom ręce i nogi, uprowadzili setki dzieci i zniszczyli tysiące budynków.

      Zamordowano wtedy powszechnie lubianego brata Edwarda Toby’ego. Przeszło 200 nie mogących otrząsnąć się z szoku głosicieli schroniło się w Betel oraz w domu misjonarskim w Cockerill. Inni schowali się w swoich domach. Świadkowie ukryci w domu misjonarskim w Kissy na wschodnim krańcu miasta pilnie potrzebowali lekarstw. Przedzieranie się przez miasto było jednak bardzo niebezpieczne. Kto zaryzykuje? Od razu zgłosili się Laddie Sandy z Philipem Turayem, nieustraszeni betelczycy ze służby nocnej.

      „Miasto było pogrążone w chaosie” — opowiada Philip. „Bojówkarze wystawili posterunki w kluczowych miejscach i nękali przechodzących tamtędy ludzi. Godzina policyjna trwała od popołudnia do rana, ograniczając możliwości przemieszczania się. Po dwóch dniach dotarliśmy do celu — domu misjonarskiego w Kissy, który był spalony i splądrowany.

      „Przeszukaliśmy okolicę i znaleźliśmy brata, który miał okropną ranę głowy. Nazywał się Andrew Caulker. Rebelianci związali go i zadawali mu ciosy siekierą, a on mimo to przeżył i zdołał uciec. Szybko zabraliśmy go do szpitala, gdzie z czasem odzyskał zdrowie. Później został pionierem stałym”.

      Ilustracja na stronie 143

      Od lewej: Laddie Sandy, Andrew Caulker, Philip Turay

      Inni Świadkowie uniknęli kalectwa bądź śmierci, ponieważ byli znani z zachowywania chrześcijańskiej neutralności. Jeden z braci opowiada: „Partyzanci RUF zażądali, żebyśmy na znak poparcia ich sprawy nosili na głowach białe chusty i tańczyli na ulicy. ‚Jeśli odmówicie, odrąbiemy wam ręce, nogi albo was zabijemy’ — straszyli. Razem z żoną przerażeni odsunęliśmy się na bok, modląc się cicho o pomoc Jehowy. Kiedy tę dramatyczną sytuację dostrzegł nasz młody sąsiad, który współpracował z rebeliantami, powiedział do ich przywódcy: ‚To nasz brat. On nie miesza się do polityki, więc my zatańczymy za niego’. Zadowolony przywódca odszedł, a my pośpiesznie wróciliśmy do domu”.

      Potem w mieście zapanował dziwny spokój. Bracia zaczęli znowu ostrożnie organizować zebrania i służbę. Głosiciele nosili plakietki, którymi legitymowali się na posterunkach. Czekając tam w długich kolejkach, nabrali biegłości w rozpoczynaniu rozmów na tematy biblijne.

      Gdy miastu coraz bardziej dokuczał brak wszystkiego, bracia z Wielkiej Brytanii przesłali samolotem 200 kartonów z artykułami pierwszej potrzeby. Billie Cowan i Alan Jones przylecieli z Konakry do Freetown, żeby bezpiecznie przewieźć dary przez serię posterunków. Udało się je przetransportować do Betel na krótko przed nastaniem godziny policyjnej. Kurierem był też James Koroma, który dostarczał z Konakry literaturę i inne niezbędne towary. Część tego pokarmu duchowego została przesłana do braci mieszkających z dala od stolicy — w Bo i Kenemie.

      Ilustracja na stronie 145

      Pomoc humanitarna od braci dociera do Freetown

      Dnia 9 sierpnia 1999 roku misjonarze zaczęli wracać z Konakry do Freetown. W następnym roku brytyjskie wojska ekspedycyjne wyparły rebeliantów ze stolicy Sierra Leone. Sporadyczne walki trwały jeszcze przez jakiś czas, ale w styczniu 2002 roku ogłoszono koniec wojny. W wyniku jedenastoletniego konfliktu 50 000 ludzi poniosło śmierć, a 20 000 okaleczono; zniszczono 300 000 domów, a 1 200 000 ludzi straciło dach nad głową.

      Jak to wpłynęło na organizację Jehowy? Stwórca dawał wyraźne dowody swojej ochrony i błogosławieństwa. W trakcie wojny ochrzczono prawie 700 osób. Setki Świadków musiało uciekać ze strefy działań wojennych, a mimo to liczba głosicieli w Sierra Leone wzrosła o 50 procent. W tym czasie w Gwinei nastąpił wzrost o ponad 300 procent! Co ważniejsze, lud Jehowy dochował Mu wierności. „W piecu hutniczym uciśnienia” bracia ci wykazali się niezłomną chrześcijańską jednością i miłością oraz „w dalszym ciągu bezustannie nauczali i oznajmiali dobrą nowinę” (Izaj. 48:10; Dzieje 5:42).

  • Byłem dzieckiem-żołnierzem, jestem pionierem stałym
    Rocznik Świadków Jehowy — 2014
    • SIERRA LEONE I GWINEA

      Byłem dzieckiem-żołnierzem, jestem pionierem stałym

      Ilustracja na stronie 147

      MIAŁEM 16 lat, kiedy rebelianci siłą wcielili mnie do swojej armii. Odurzali mnie narkotykami i alkoholem, więc często walczyłem jak oszalały. Uczestniczyłem w wielu potyczkach i dopuszczałem się straszliwych zbrodni. Głęboko tego żałuję.

      Pewnego razu do naszych kwater przyszedł starszy wiekiem Świadek Jehowy. Większość ludzi bała się nas i pogardzała nami, ale on wyciągnął do nas rękę, oferując pomoc duchową. Kiedy zaprosił mnie na zebranie, zgodziłem się przyjść. Nie pamiętam, o czym tam mówiono, ale dokładnie utkwił mi w pamięci ciepły sposób, w jaki mnie przyjęto.

      Kiedy wojna rozgorzała na dobre, straciłem kontakt ze Świadkami. Potem zostałem poważnie ranny i wysłano mnie w okolicę opanowaną przez rebeliantów, żebym wrócił do zdrowia. Zanim wojna się skończyła, uciekłem na teren kontrolowany przez wojska rządowe i skorzystałem z programu rozbrojenia, demobilizacji i reintegracji kombatantów ze społeczeństwem.

      Rozpaczliwie potrzebowałem pomocy duchowej. Przychodziłem na spotkania zielonoświątkowców, ale członkowie tego kościoła publicznie nazwali mnie Szatanem. Odszukałem więc Świadków Jehowy, wznowiłem studium Biblii i zacząłem przychodzić na zebrania. Kiedy opowiedziałem o okrucieństwach, których się dopuściłem, bracia przeczytali mi pokrzepiające słowa Jezusa: „Zdrowi nie potrzebują lekarza, tylko niedomagający. (...) Nie przyszedłem wezwać prawych, tylko grzeszników” (Mat. 9:12, 13).

      Te słowa bardzo poruszyły moje serce! Oddałem swój sztylet bratu, który studiował ze mną Biblię, mówiąc: „Trzymałem tę broń na wypadek odwetu. Ale odkąd wiem, że Jehowa i Jezus mnie kochają, nie chcę jej więcej mieć”.

      Z pomocą braci nauczyłem się czytać i pisać, a jakiś czas później przyjąłem chrzest i zostałem pionierem stałym. Gdy teraz głoszę dawnym rebeliantom, okazują mi szacunek za to, że uporządkowałem swoje życie. Pomagałem nawet poznać Biblię oficerowi z mojego dawnego oddziału.

      Kiedy jeszcze byłem żołnierzem, urodziło mi się trzech synów. Po poznaniu prawdy chciałem im pomóc pod względem duchowym. Ogromnie się ucieszyłem, gdy dwóch z nich zareagowało pozytywnie! Mój najstarszy syn pełni teraz pomocniczą służbę pionierską, a drugi jest nieochrzczonym głosicielem.

  • 2002-2013 Ostatnie wydarzenia (część 1)
    Rocznik Świadków Jehowy — 2014
    • Ilustracja na stronie 154

      SIERRA LEONE I GWINEA

      2002-2013 Ostatnie wydarzenia (część 1)

      „Dziękuję Ci, Jehowo!”

      Kiedy sytuacja się ustabilizowała, bracia i siostry wrócili do tego, co zostało z ich domów. Na nowo ożyły zbory, które w czasie konfliktu przestały funkcjonować — zwłaszcza na rozdartym wojną wschodzie kraju. Pionierzy specjalni z jednego takiego terenu napisali: „Na nasze pierwsze zebranie przyszło 16 osób, na drugie już 36, na trzecie — 56, a na Pamiątkę 77! Byliśmy tacy podekscytowani!”. Utworzono 9 nowych zborów, ich liczba zwiększyła się więc do 24. Rozmachu dziełu głoszenia nadał przyjazd dziesięciu nowych misjonarzy po Szkole Gilead. W roku 2004 na Pamiątkę przybyły 7594 osoby — ponad pięć razy więcej niż wynosi całkowita liczba głosicieli! Podobny wzrost nastąpił w Gwinei.

      Wykres na stronie 154

      Ciało Kierownicze bezzwłocznie udostępniło fundusze przeznaczone na pomoc powracającym uchodźcom, żeby mogli na nowo się osiedlić (Jak. 2:15, 16). W akcji niesienia pomocy brały udział brygady ochotników, które przenosiły się w różne miejsca, budując i naprawiając w sumie 12 Sal Królestwa, a także Salę Zgromadzeń w Koindu. Wznieśli oni również 42 proste ceglane domki, żeby zapewnić dach nad głową rodzinom, których domy zostały zniszczone. Pewna owdowiała siostra mająca ponad 70 lat, stojąc obok swojego nowego domu pokrytego blachą falistą, ze łzami w oczach wykrzyknęła: „Dziękuję Ci, Jehowo! Dziękuję Ci, Jehowo! Dziękuję wam, bracia!”.

      Biuro Oddziału zaczęło też wznosić Sale Królestwa, korzystając z funduszy otrzymanych w ramach programu pomocy dla krajów uboższych. Saidu Juanah, który jest starszym i pionierem w zborze Bo West, wspomina: „Jedna z sióstr powiedziała: ‚Jak usłyszę, że będziemy mieli nową Salę Królestwa, to będę klaskać rękami i nogami!’. I rzeczywiście, gdy podawałem zborowi ogłoszenie o nowej Sali, siostra ta zerwała się z siedzenia i zaczęła tańczyć, ‚klaszcząc’ rękami i nogami!”.

      W roku 2010 zbór w Waterloo oddał do użytku nową Salę Królestwa, która może też służyć jako Sala Zgromadzeń na 800 miejsc. W dniu, w którym zbór kupił działkę pod jej budowę, właścicielka otrzymała wyższą ofertę kupna. Przyznała jednak: „Wolę, żeby na mojej działce powstał ośrodek religijny, niż żeby ktoś robił tam interesy”.

      W ramach programu pomocy dla krajów uboższych wybudowano 17 Sal Królestwa w Sierra Leone i 6 w Gwinei. Te skromne, ale godne miejsca wielbienia zachęciły jeszcze więcej osób do przychodzenia na zebrania.

      Odnajdywanie zagubionych owiec Jehowy

      Ponieważ działalność głoszenia nabierała rozmachu, Biuro Oddziału zorganizowało dwumiesięczną kampanię świadczenia na terenach rzadko opracowywanych. Głosiciele rozpowszechnili prawie 15 000 książek i cieszyli się z wielu budujących przeżyć. Niekiedy ludzie pytali, czy Świadkowie Jehowy utworzą zbory w którymś z pobliskich miasteczek. W rezultacie powstały dwa nowe zbory. W pewnej wiosce na oddaleniu bracia odnaleźli dwie wysiedlone siostry, które od wybuchu wojny nie miały kontaktu z organizacją. Niezwłocznie zaczęli urządzać zebrania i zapoczątkowali tam wiele studiów biblijnych.

      W roku 2009 do Biura Oddziału dotarła wiadomość o położonej głęboko w gwinejskim lesie deszczowym wiosce, w której ludzie podawali się za Świadków Jehowy. Za pośrednictwem wysłanych tam współwyznawców Biuro dowiedziało się, że pewien starszy wiekiem brat po przejściu na emeryturę powrócił do swojej rodzinnej wioski i zanim umarł, studiował z kilkoma mężczyznami. Jeden z nich uwierzył w Jehowę i zaczął dzielić się wiedzą biblijną z innymi. Organizował również spotkania, które prowadził, korzystając z publikacji należących do zmarłego brata. Kiedy do tych ludzi dotarli pierwsi głosiciele, wielbili oni Jehowę już od 20 lat. Bracia z Betel natychmiast wysłali współwyznawców, żeby udzielić tej grupie zainteresowanych wsparcia duchowego. W 2012 roku w wiosce tej na Pamiątkę śmierci Chrystusa przybyły 172 osoby.

      Ostatnio rośnie liczba zagubionych owiec, które udaje się odnaleźć. Są to ci, którzy się oddalili od Jehowy albo zostali wykluczeni ze zboru. Wielu takich synów marnotrawnych zmieniło swoje postępowanie i wróciło do prawdy. Lud Jehowy przyjmuje ich z otwartymi ramionami (Łuk. 15:11-24).

      Szczerzy muzułmanie przyjmują prawdę

      Głosząc dobrą nowinę drugim, apostoł Paweł stawał się „wszystkim dla ludzi wszelkiego pokroju” (1 Kor. 9:22, 23). Podobnie słudzy Jehowy w Sierra Leone i Gwinei modyfikują swe metody nauczania, aby trafić do różnych ludzi. Zwróćmy na przykład uwagę, jak niektórzy głosiciele prowadzą rozmowy z tolerancyjnymi muzułmanami stanowiącymi najliczniejszą grupę religijną w obu krajach.

      Wspomniany wcześniej Saidu Juanah, który kiedyś był muzułmaninem, wyjaśnia: „Muzułmanie wierzą, że Adam powstał z prochu i że na początku żył w niebiańskim raju. Żeby pomóc im dojść do właściwych wniosków, zadaję im pytanie: ‚Skąd wziął się proch?’.

      „‚Z ziemi’ — odpowiadają.

      „‚To gdzie Adam musiał być stworzony?’ — kontynuuję.

      „‚Na ziemi’ — mówią.

      „Aby uwypuklić tę myśl, czytam Księgę Rodzaju 1:27, 28 i pytam: ‚Czy stworzenia duchowe mają dzieci?’.

      „‚Nie. Aniołowie nie są ani mężczyznami, ani kobietami’ — odpowiadają.

      „‚W takim razie gdy Bóg polecił Adamowi i Ewie, by mieli dzieci, to gdzie musieli wtedy być?’ — dopytuję.

      „‚Na ziemi’.

      „‚A zatem kiedy Bóg przywróci raj, to gdzie ten raj będzie?’ — dociekam.

      „‚Tutaj na ziemi’ — przyznają”.

      Saidu podsumowuje: „Takie oparte na Piśmie Świętym rozważania skłaniają wielu szczerych muzułmanów do wysłuchania orędzia i przyjęcia literatury biblijnej”.

      Przyjrzyjmy się historii muzułmanina imieniem Momoh, sklepikarza, który miał nadzieję zostać w przyszłości imamem (duchownym muzułmańskim). Kiedy misjonarz Świadków Jehowy rozmawiał z nim na podstawie Biblii, Momoh okazał zainteresowanie. Skorzystał z części zgromadzenia obwodowego i spodobało mu się to, co usłyszał. Cztery dni później razem z żoną, Ramatu, oraz piątką dzieci przybyli na Pamiątkę. Później na poważnie zabrał się do studiowania Biblii i po kilku spotkaniach przestał sprzedawać papierosy. Poinformował klientów, że one szkodzą ludziom i nie podobają się Bogu. Rozpoczął również studium z żoną i dziećmi. Odbywało się ono w sklepie. Gdy w trakcie studium rodzinnego przychodził klient, prosił go, żeby usiadł i poczekał, wyjaśniając, że takie rozważania są dla jego rodziny bardzo ważne. Kiedy Momoh i Ramatu zalegalizowali swój związek, ich rodziny zaczęły się im zaciekle sprzeciwiać. Niezrażeni tym śmiało dawali świadectwo krewnym, którzy z czasem zaczęli szanować ich zasady. Później małżeństwo to przyjęło chrzest — Momoh w 2008 roku, a Ramatu w 2011.

      Przestrzeganie Bożego nakazu co do krwi

      Lud Jehowy odważnie trzyma się Bożych mierników, w tym również Bożego poglądu na krew (Dzieje 15:29). Takie stanowisko zjednuje mu szacunek coraz większej liczby osób ze środowiska medycznego w Sierra Leone i Gwinei.

      Ilustracja na stronie 159

      Bracia pokrzepiający siostrę w szpitalu

      W roku 1978 bracia udostępnili broszurę Świadkowie Jehowy a kwestia krwi lekarzom, pielęgniarkom, kierownictwu szpitali, prawnikom oraz sędziom w całym Sierra Leone. Gdy wkrótce potem pewna siostra podczas porodu dostała krwotoku wewnętrznego, lekarze odmówili leczenia jej bez użycia krwi. Pewien lekarz zgodził się jednak pomóc, przekonany logicznym i pouczającym materiałem ze wspomnianej broszury. Siostra urodziła zdrowego synka i wróciła do pełni sił.

      Około roku 1991 dr Bashiru Koroma, chirurg ze szpitala w mieście Kenema, przeczytał broszurę Jak krew może ocalić twoje życie? Pod jej wrażeniem zaczął studiować Biblię i uczęszczać na chrześcijańskie zebrania. Kiedy dziewięcioletni chłopiec z rodziny Świadków Jehowy miał wypadek, w wyniku którego pękła mu śledziona, lekarze nie zgodzili się na przeprowadzenie bezkrwawej operacji. Powiedzieli rodzicom chłopca: „Zabierzcie swoje dziecko do domu, żeby umarło”. Rodzice poprosili o pomoc dra Koromę, który z powodzeniem przeprowadził ten zabieg.

      Doktor Koroma wkrótce został bratem Koromą — gorliwym obrońcą bezkrwawej medycyny. Z tego względu inni lekarze się od niego odsunęli, ale jego kolejni pacjenci wracali do zdrowia, co potwierdzało skuteczność takiego leczenia. Z czasem niektórzy koledzy zaczęli przychodzić do niego po pomoc przy trudnych zabiegach chirurgicznych.

      Od roku 1994 Dział Informacji o Szpitalach w Biurze Oddziału we Freetown utworzył w Sierra Leone i Gwinei Komitety Łączności ze Szpitalami. Troszczą się one o wielu chorych Świadków i przybliżają dziesiątkom lekarzy nasze stanowisko co do krwi.

  • 2002-2013 Ostatnie wydarzenia (część 2)
    Rocznik Świadków Jehowy — 2014
    • SIERRA LEONE I GWINEA

      2002-2013 Ostatnie wydarzenia (część 2)

      Pomaganie niesłyszącym

      Według niektórych danych w Sierra Leone jest jakieś 3000—5000 niesłyszących, a kolejne setki takich osób mieszka w Gwinei. Skoro wolą Jehowy jest, „by ludzie wszelkiego pokroju zostali wybawieni”, to jak głusi mają „usłyszeć” dobrą nowinę? (1 Tym. 2:4).

      Misjonarka po Szkole Gilead, Michelle Washington, która przybyła do Sierra Leone w 1998 roku, opowiada: „Razem z moim mężem, Kevinem, zostaliśmy skierowani do zboru, w którym na zebrania przychodziło czworo niesłyszących. Ponieważ potrafiłam się porozumiewać w amerykańskim języku migowym, chciałam im pomóc. Biuro Oddziału poprosiło mnie o tłumaczenie zebrań oraz zgromadzeń na język migowy i poinformowało o tym postanowieniu okoliczne zbory. Zorganizowało również kursy języka migowego dla głosicieli, którzy chcieliby pomagać głuchym. Rozpoczęliśmy wyszukiwanie takich osób i prowadziliśmy z nimi studia biblijne. Wielu miejscowych chwaliło nas, widząc nasze wysiłki. Nie wszyscy byli jednak z tego zadowoleni. Duchowny, który zajmował się niesłyszącymi, ostrzegał przed nami zarówno głuchych, jak i ich rodziny, obwołując nas ‚fałszywymi prorokami’. Niektórych straszył, że jeśli nadal będą się z nami kontaktować, stracą pochodzące z kościoła wsparcie finansowe. Niesłyszący szybko podzielili się na dwie grupy: tych, którzy nas nie spotkali i poparli duchownego, oraz tych, którzy nas znali i go nie posłuchali. Część tej drugiej grupy opowiedziała się za prawdą i po zrobieniu postępów została ochrzczona”.

      Na przykład Femi urodził się głuchy i mógł się porozumiewać jedynie przy użyciu podstawowych gestów. Był podejrzliwy wobec wszystkich — zwłaszcza wobec słyszących — i czuł się nieszczęśliwy i niekochany. Potem zaczął studiować Biblię z pomocą braci z grupy języka migowego. Po niedługim czasie regularnie chodził na zebrania i sam uczył się tego języka. Dojrzał duchowo, zgłosił się do chrztu, a teraz z radością uczy prawdy innych głuchych.

      Ilustracja na stronie 161

      Femi (pierwszy z prawej) migający pieśń Królestwa

      W lipcu 2010 roku grupa amerykańskiego języka migowego we Freetown stała się zborem. Grupy języka migowego są też w Bo i Konakry.

      Biedni, ale „bogaci w wierze”

      W Biblii wspomniano, że większość chrześcijan w I wieku była uboga pod względem materialnym. Uczeń Jakub napisał: „Czyż Bóg nie wybrał biednych względem świata, żeby byli bogaci w wierze?” (Jak. 2:5). Wiara w Jehowę jest źródłem pokrzepienia i nadziei także dla głosicieli w Sierra Leone i Gwinei.

      Taka wiara pobudza wiele niezamożnych rodzin Świadków mieszkających na oddaleniu do wielomiesięcznego oszczędzania, żeby wziąć udział w zgromadzeniach okręgowych. Aby sfinansować wyjazd, niektórzy uprawiają rośliny. Grupy 20—30 delegatów wsiadają do niewielkich ciężarówek, którymi podróżują w upale, kurzu i po wyboistych drogach — i to przez 20 lub więcej godzin. Inni pokonują długie dystanse pieszo. Pewien brat opowiada o takiej wędrówce na kongres: „Pierwsze 80 kilometrów przeszliśmy, niosąc wielki zapas bananów. Po drodze je sprzedawaliśmy, dzięki czemu było nam lżej, a jednocześnie zbieraliśmy pieniądze, żeby dalszą część trasy przejechać ciężarówką”.

      Ilustracja na stronie 164

      Podróż ciężarówką na kongres

      Silna wiara motywuje też wielu głosicieli do opierania się pokusie przeprowadzki do bardziej zamożnych krajów. Absolwent Kursu Biblijnego dla Braci, Emmanuel Patton, mówi: „Ufamy, że Jehowa o nas zadba. Ponieważ żyjemy w kraju, w którym potrzeba więcej głosicieli Królestwa, zdajemy sobie sprawę, że nasza służba jest szczególnie cenna” (Mat. 6:33). Obecnie Emmanuel usługuje w zborze jako starszy i razem z żoną, Eunice, niestrudzenie wysilają się w popieraniu spraw Królestwa. Głowy rodzin w trosce o jedność oraz zdrowie duchowe swych najbliższych postanawiają, że nie będą się przeprowadzać. Timothy Nyuma, który usługiwał jako pionier specjalny i zastępca nadzorcy obwodu, dzieli się swoimi spostrzeżeniami: „Odrzuciłem ofertę pracy, która spowodowałaby, że przez długi czas przebywałbym z dala od rodziny. Wspólnie z moją żoną, Florence, staraliśmy się też zapewnić naszym dzieciom wykształcenie na miejscu, zamiast wysyłać je daleko od domu, gdzie byłyby wychowywane przez innych”.

      Nasi bracia i siostry okazują prawdziwą wiarę również wtedy, gdy wytrwale angażują się w działalność teokratyczną pomimo różnych przeciwności. Wspomniany wcześniej Kevin Washington zauważa: „Wielu regularnie głosi i wywiązuje się z zadań w zborze mimo trosk, które dla nas mogłyby być powodem do zgorzknienia i siedzenia w domu. Niektórzy zmagają się na przykład z przewlekłą chorobą i nie mogą skorzystać z opieki medycznej czy lekarstw łatwo dostępnych gdzie indziej. Inni wkładają mnóstwo wysiłku w naukę czytania i pisania. Gdy tylko przychodzi mi do głowy, żeby krytycznie ocenić sposób, w jaki któryś brat wywiązał się ze swojego zadania, zastanawiam się: ‚Jeśli to ja pracowałbym cały dzień, miałbym poważne kłopoty ze zdrowiem, słaby wzrok bez możliwości zaopatrzenia się w okulary, a do tego ograniczoną biblioteczkę teokratyczną i żadnej elektryczności, to czy przygotowałbym się równie dobrze?’”.

      Całostronicowa ilustracja na stronach 166 i 167

      Nasi współwyznawcy w Sierra Leone i Gwinei na niezliczone sposoby przysparzają chwały Jehowie. Wzorem swych poprzedników — chrześcijan z I wieku — polecają siebie jako sług Bożych „w wielkiej wytrwałości, w uciskach, w potrzebach, w trudnościach (...) jako biedni, ale wzbogacający wielu, jako nic nie mający, a jednak posiadający wszystko” (2 Kor. 6:4, 10).

      Ufnie patrzą w przyszłość

      Ponad 90 lat temu Alfred Joseph i Leonard Blackman donosili z Sierra Leone, że duchowe pola w tym kraju są „białe ku zżęciu” (Jana 4:35). Jakieś 35 lat później Manuel Diogo pisał z Gwinei: „Jest tu duże zainteresowanie prawdą”. Obecnie Świadkowie Jehowy w obu tych krajach są przekonani, że jeszcze wielu ludzi zareaguje pozytywnie na dobrą nowinę.

      W roku 2012 w Gwinei na Pamiątkę śmierci Chrystusa przybyło 3479 osób — ponad cztery i pół raza więcej niż wynosi liczba głosicieli w tym kraju. W Sierra Leone 2030 głosicieli cieszyło się, że na Pamiątce pojawiły się 7854 osoby — prawie czterokrotnie więcej niż wynosi liczba głosicieli. Jedną z obecnych na uroczystości tamtego wieczora była służąca Jehowie od dziesięcioleci 93-letnia pionierka specjalna, Winifred Remmie. Przyjechała do Sierra Leone wraz z mężem, Lichfieldem, w 1963 roku. Po 60 latach spędzonych w służbie pełnoczasowej wciąż usługiwała jako pionierka specjalna. Winifred oświadczyła: „Kto by kiedyś przypuszczał, że w Sierra Leone będzie takie bogactwo duchowo usposobionych braci i sióstr? Chociaż mam już swoje lata, nadal chcę uczestniczyć w tym niezwykłym rozwoju”a.

      Świadkowie Jehowy w Sierra Leone i Gwinei całym sercem zgadzają się z odczuciami siostry Winifred. Niczym okazałe i dobrze nawodnione drzewa są zdecydowani nieustannie przynosić owoc ku chwale Jehowy (Ps. 1:3). Dzięki Jego sile będą w dalszym ciągu głosić o prawdziwej nadziei na wyzwolenie ludzkości — o „chwalebnej wolności dzieci Bożych” (Rzym. 8:21).

      Ilustracja na stronie 163

      Komitet Oddziału, od lewej: Collin Attick, Alfred Gunn, Tamba Josiah i Delroy Williamson

      a Gdy przygotowywano ten materiał, Winifred Remmie zmarła.

  • Jehowa mnie podźwignął
    Rocznik Świadków Jehowy — 2014
    • SIERRA LEONE I GWINEA

      Jehowa mnie podźwignął

      Jay Campbell

      • URODZONA 1966 rok

      • CHRZEST 1986 rok

      • Z ŻYCIORYSU Cierpi na chorobę Heinego i Medina, a mimo to została pionierką stałą.

      Ilustracja na stronie 128

      OD DZIECIŃSTWA jestem sparaliżowana od pasa w dół. Razem z mamą i innymi rodzinami dotkniętymi ubóstwem mieszkałam na jednym z osiedli we Freetown. W ciągu 18 lat odważyłam się wyjść poza jego obręb tylko raz, ponieważ wstydziłam się i bałam tego, co inni będą o mnie myśleć.

      Kiedy miałam 18 lat, na moim osiedlu pojawiła się Pauline Landis, misjonarka Świadków Jehowy. Zaproponowała, że będzie mnie uczyć z Biblii. Kiedy jej powiedziałam, że nie potrafię ani czytać, ani pisać, odparła, że tego też mnie nauczy, więc się zgodziłam.

      To, czego dowiadywałam się z Biblii, przepełniało mnie radością. Pewnego dnia zapytałam Pauline, czy mogę wybrać się na zebranie, które miało się odbyć nieopodal. Powiedziałam: „Dojdę tam na moich drewnianych podpórkach”.

      Kiedy misjonarka przybyła, żeby mi towarzyszyć, mama i sąsiedzi przyglądali się temu z niepokojem. Ściskając podpórki, wyciągnęłam je do przodu i postawiłam na ziemi. Następnie energicznym ruchem przesunęłam całe ciało do przodu, za podpórki. Gdy tylko udało mi się przejść przez podwórze, sąsiedzi zaczęli krzyczeć do Pauline: „Czemu ją tak męczysz? Już wcześniej próbowała chodzić, ale nie dała rady”.

      „Jay, czy na pewno chcesz iść?” — zapytała łagodnie Pauline.

      „Tak!” — odpowiedziałam. „To moja decyzja”.

      Sąsiedzi przyglądali się w ciszy, jak zbliżam się do bramy. Gdy wychodziłam, wszyscy wykrzyknęli z radości i zaczęli klaskać.

      Tamto zebranie bardzo mi się podobało! Postanowiłam więc, że wybiorę się do Sali Królestwa. W tym celu musiałam dotrzeć do końca ulicy, wziąć taksówkę i dojechać do braci, którzy nieśli mnie w górę stromego zbocza. Często przybywałam na miejsce mokra i zabłocona, musiałam więc się przebierać. Później pewna życzliwa siostra ze Szwajcarii przysłała wózek, który umożliwia mi godne podróżowanie.

      Czytanie życiorysów innych Świadków, którzy zmagają się z niepełnosprawnością, pobudziło mnie do tego, by służyć Jehowie w jeszcze większym zakresie. W roku 1988 zostałam pionierką stałą. Modliłam się do Jehowy, żeby pomógł mi osiągnąć mój cel — przyczynić się do tego, żeby ktoś z mojej rodziny oraz ktoś na moim terenie został sługą Jehowy. Modlitwy te zostały wysłuchane, gdyż miałam możliwość pomagać w poznawaniu prawdy dwóm moim siostrzeńcom oraz kobiecie spotkanej w czasie głoszenia na ulicy.

      Obecnie straciłam władzę w rękach i polegam na innych, którzy pchają mój wózek. Dokucza mi również przewlekły ból. Skutecznym lekarstwem, które go uśmierza, jest uczenie innych o Jehowie. Radość, jaką odczuwam, łagodzi dolegliwości i mnie pokrzepia, ponieważ Jehowa mnie podźwignął, a moje życie nabrało sensu.

  • Uciekliśmy rebeliantom
    Rocznik Świadków Jehowy — 2014
    • SIERRA LEONE I GWINEA

      Uciekliśmy rebeliantom

      Andrew Baun

      • URODZONY 1961 rok

      • CHRZEST 1988 rok

      • Z ŻYCIORYSU Kiedy w 1991 roku wybuchła wojna, był pionierem stałym w mieście Pendembu w Prowincji Wschodniej Sierra Leone.

      Ilustracja na stronie 148

      PEWNEGO popołudnia rebelianci wtargnęli do naszego miasta, strzelając w powietrze przez prawie dwie godziny. Niektórzy z nich mieli po kilkanaście lat i ledwo radzili sobie z dźwiganiem broni. Byli strasznie brudni, zapuszczeni, rozczochrani i prawdopodobnie pod wpływem narkotyków.

      Następnego dnia zaczęło się zabijanie. Ludzie byli brutalnie okaleczani albo mordowani. Gwałcono kobiety. Panował chaos. W moim domu schronił się brat Amara Babawo, jego rodzina i czworo zainteresowanych. Byliśmy przerażeni.

      Wkrótce pojawił się dowódca bandy i zażądał, żebyśmy następnego ranka zgłosili się na szkolenie wojskowe. Byliśmy zdecydowani zachować neutralność, mimo że odmowa oznaczała pewną śmierć. Modliliśmy się przez większą część nocy. Wstaliśmy wcześnie rano, omówiliśmy tekst dzienny i czekaliśmy na przybycie żołnierzy. Nikt z nich się jednak nie pojawił.

      „Czytacie tekst dzienny. Pewnie jesteście Świadkami Jehowy”

      Później mój dom zarekwirował pewien oficer rebeliancki i czterech jego ludzi. Powiedzieli, żebyśmy zostali, więc dalej regularnie urządzaliśmy zebrania i omawialiśmy tekst dzienny. Kilku żołnierzy stwierdziło: „Czytacie tekst dzienny. Pewnie jesteście Świadkami Jehowy”. Biblia ich nie interesowała, ale nas szanowali.

      Któregoś dnia na inspekcję oddziału zakwaterowanego w moim domu przybył starszy rangą dowódca. Zasalutował bratu Babawo i zwracając się do żołnierzy, wrzasnął: „Ten człowiek to mój i wasz szef. Jeśli jemu lub komuś z jego ludzi spadnie choć jeden włos z głowy, to wy będziecie mieli kłopoty. Zrozumiano?”. „Tak jest!” — odpowiedzieli. Dowódca zostawił nam jeszcze list zabraniający bojówkarzom Zjednoczonego Frontu Rewolucyjnego robienia nam krzywdy, ponieważ jesteśmy pokojowo nastawionymi obywatelami.

      Kilka miesięcy później różne frakcje rebeliantów zaczęły walczyć ze sobą nawzajem, a my uciekliśmy do Liberii. Natknęliśmy się tam na inną grupę bojówkarzy, którzy nam grozili. „Jesteśmy Świadkami Jehowy” — powiedzieliśmy. „Co w takim razie jest napisane w Jana 3:16?” — zapytał nas jeden z żołnierzy. Kiedy wyrecytowaliśmy werset z pamięci, pozwolił nam odejść.

      Potem spotkaliśmy innego przywódcę partyzantów, który rozkazał mi oraz bratu Babawo, żebyśmy poszli za nim. Baliśmy się o swoje życie, ale on nam powiedział, że przed wojną studiował Biblię z pomocą Świadków. Dał nam trochę pieniędzy i zgodził się dostarczyć nasz list braciom w pobliskim zborze. Wkrótce potem przybyło dwóch braci z artykułami pierwszej potrzeby i zaprowadziło nas w bezpieczne miejsce.

  • Człowiek od Strażnicy
    Rocznik Świadków Jehowy — 2014
    • SIERRA LEONE I GWINEA

      Człowiek od Strażnicy

      James Koroma

      • URODZONY 1966 rok

      • CHRZEST 1990 rok

      • Z ŻYCIORYSU W czasie wojny domowej był kurierem.

      Ilustracja na stronie 150

      W ROKU 1997, gdy siły rebelianckie i rządowe walczyły ze sobą we Freetown, zgłosiłem się na ochotnika, żeby dostarczać stamtąd korespondencję do tymczasowego Biura Oddziału w Konakry (Gwinea).

      Na dworcu wraz z innymi wsiadłem do autobusu. Przestraszyły nas dobiegające z oddali odgłosy strzelaniny. Gdy przejeżdżaliśmy ulicami miasta, nagle znaleźliśmy się pod silnym ostrzałem. Kierowca wycofał się i obrał inną trasę. Wkrótce potem zostaliśmy zatrzymani przez grupkę partyzantów, którzy rozkazali nam opuścić pojazd. Po przesłuchaniu pozwolili nam jechać dalej. Później zatrzymała nas kolejna grupa żołnierzy. Ponieważ jeden z pasażerów znał ich dowódcę, oni również nas przepuścili. Na skraju miasta spotkaliśmy trzecią grupę rebeliantów, którzy także nas wypytywali, a następnie puścili. Gdy jechaliśmy drogą na północ, natknęliśmy się na wiele podobnych blokad, aż wreszcie wczesnym wieczorem nasz zakurzony autobus wtoczył się do Konakry.

      Podczas późniejszych podróży przewoziłem kartony z literaturą, sprzęt biurowy, dokumenty Biura Oddziału oraz artykuły pierwszej potrzeby. Jeździłem głównie samochodem i mikrobusem, a żeby przetransportować literaturę przez lasy deszczowe i rzeki, korzystałem też z łódek oraz pomocy tragarzy.

      Pewnego razu, gdy przewoziłem wyposażenie z Freetown do Konakry, bojówkarze zatrzymali na granicy mikrobus, którym podróżowałem. Jeden z żołnierzy spojrzał na mój bagaż i zaczął mnie podejrzliwie wypytywać. Właśnie wtedy zauważyłem wśród rebeliantów dawnego kolegę ze szkoły. Był najgroźniej wyglądającym członkiem bandy, a partyzanci mówili na niego Zakapior. Powiedziałem żołnierzowi, który mnie przesłuchiwał, że przyjechałem zobaczyć się z Zakapiorem, a następnie go zawołałem. Ten od razu mnie rozpoznał i podbiegł, żeby się przywitać. Uścisnęliśmy się i zaczęliśmy się śmiać. On jednak za moment spoważniał.

      „Jakiś problem?” — zapytał.

      „Próbuję się przedostać do Gwinei” — odpowiedziałem.

      Kolega od razu nakazał żołnierzom, żeby puścili nasz mikrobus bez kontroli.

      Od tego dnia zawsze, gdy zatrzymywałem się na tamtym posterunku, Zakapior nakazywał mnie przepuszczać. Dawałem żołnierzom nasze czasopisma, które bardzo sobie cenili. Wkrótce zaczęli mnie nazywać człowiekiem od Strażnicy.

  • Coś cenniejszego niż diamenty
    Rocznik Świadków Jehowy — 2014
    • SIERRA LEONE I GWINEA

      Coś cenniejszego niż diamenty

      Tamba Josiah

      • URODZONY 1948 rok

      • CHRZEST 1972 rok

      • Z ŻYCIORYSU Zanim poznał prawdę, pracował w kopalniach diamentów. Obecnie jest członkiem Komitetu Oddziału w Sierra Leone.

      Ilustracja na stronie 152

      W ROKU 1970 pracowałem dla brytyjskiej kompanii wydobywczej w Tongo Fields, bogatym w diamenty obszarze na północ od Kenemy. Diamentów poszukiwałem również w czasie wolnym. Zawsze gdy udawało mi się coś znaleźć, ubierałem się elegancko i udawałem do Kenemy, aby sprzedać kamienie i się zabawić.

      W 1972 roku spotkałem Świadków Jehowy i rozpocząłem studium Biblii. Pięć miesięcy później spełniałem wymagania stawiane kandydatom do chrztu. Ponieważ nie miałem już urlopu, poprosiłem kolegę z pracy, żeby mnie zastąpił, bym mógł uczestniczyć w zgromadzeniu okręgowym i przyjąć chrzest. Przystał na to, ale pod warunkiem, że oddam mu swoje tygodniowe wynagrodzenie. Chrzest był dla mnie ważniejszy niż pieniądze, więc bez wahania się zgodziłem. Kiedy wróciłem z kongresu, powiedział, żebym zatrzymał swoją wypłatę, ponieważ służenie Bogu jest rzeczą słuszną. Pół roku później zostawiłem tę dobrze płatną pracę, aby jako pionier specjalny gromadzić „skarby w niebie” (Mat. 6:19, 20).

      Przez 18 lat usługiwałem jako pionier specjalny i nadzorca obwodu w różnych częściach kraju. W tym czasie ożeniłem się z Christianą, wierną i ofiarną towarzyszką, a później urodziła się nam ukochana córka, Lynette.

      Kiedyś marzyłem o znajdowaniu diamentów, ale znalazłem coś znacznie cenniejszego — skarby duchowe

      Podczas wojny domowej w Sierra Leone razem z żoną pełniliśmy służbę pionierską w Bo, w pobliżu innego dużego obszaru wydobycia diamentów. Znaleźliśmy tam wiele duchowych diamentów — szczerych naśladowców Chrystusa. W ciągu czterech lat nasz zbór powiększył się o przeszło 60 procent. Obecnie w Bo są trzy prężne zbory.

      W roku 2002 zaproszono mnie do usługiwania w charakterze członka Komitetu Oddziału w Sierra Leone. Mieszkamy z Christianą niedaleko Domu Betel. Codziennie dojeżdżam tam do pracy, a moja żona działa jako pionierka specjalna. Natomiast Lynette pracuje w Betel w zespole tłumaczącym na język krio.

      Kiedyś marzyłem o znajdowaniu diamentów, ale znalazłem coś znacznie cenniejszego — skarby duchowe. Odnalazłem też 18 duchowych diamentów, szczerych uczniów Jezusa. Jehowa naprawdę niezmiernie mi pobłogosławił.

  • Zdecydowany służyć Jehowie
    Rocznik Świadków Jehowy — 2014
    • SIERRA LEONE I GWINEA

      Zdecydowany służyć Jehowie

      Philip Tengbeh

      • URODZONY 1966 rok

      • CHRZEST 1997 rok

      • Z ŻYCIORYSU Uchodźca, który pomógł zbudować pięć Sal Królestwa.

      Ilustracja na stronie 168

      W ROKU 1991 razem z moją żoną Sattą uciekliśmy przed rebeliantami, którzy napadli na nasze rodzinne miasto Koindu w Sierra Leone. Przez ponad osiem lat mieszkaliśmy w różnych obozach dla uchodźców. Wytrwaliśmy tam mimo braku żywności, chorób oraz otoczenia sąsiadów, którzy prowadzili się niemoralnie.

      W każdym obozie prosiliśmy władze o przyznanie nam ziemi pod budowę Sali Królestwa. Czasami przychylano się do naszej prośby, a czasami nie. Wszędzie jednak organizowaliśmy jakieś miejsce wielbienia. Byliśmy zdecydowani służyć Jehowie. W końcu wybudowaliśmy w różnych obozach cztery Sale Królestwa.

      Chociaż wojna się skończyła, nie mogliśmy wrócić do domu, ponieważ wieloletnie walki spustoszyły Koindu. Zostaliśmy więc wysłani do jeszcze innego obozu dla uchodźców znajdującego się w pobliżu Bo. Dzięki środkom przekazanym przez Biuro Oddziału wybudowaliśmy tam naszą piątą Salę Królestwa.

  • Pokochałam Sierra Leone
    Rocznik Świadków Jehowy — 2014
    • SIERRA LEONE I GWINEA

      Pokochałam Sierra Leone

      Cindy McIntire

      • URODZONA 1960 rok

      • CHRZEST 1974 rok

      • Z ŻYCIORYSU Od 1992 roku jest misjonarką. Działała w Gwinei i Senegalu, a obecnie usługuje w Sierra Leone.

      Ilustracja na stronie 169

      KIEDY po raz pierwszy przyjechałam do Sierra Leone, wystarczyły zaledwie dwa tygodnie, żebym pokochała ten kraj. Nie mogłam wyjść z podziwu, jak miejscowi swobodnie noszą na głowach ciężkie ładunki. Miasto tętniło życiem. Dzieci bawiły się i tańczyły na ulicach, żywiołowo klaszcząc w dłonie i przytupując. Otaczały mnie kolory, ruch i muzyka.

      Jednak tym, co sprawia mi tutaj największą radość, jest głoszenie. Sierraleończycy są dumni z okazywania gościnności obcym. Odnoszą się z szacunkiem do Biblii i chętnie słuchają orędzia, jakie ona zawiera. Często zapraszają mnie do swoich domów, a kiedy od nich wychodzę, niektórzy odprowadzają mnie kawałek drogi. Ujmujące cechy tutejszych ludzi pomagają mi sobie radzić z drobnymi niewygodami, takimi jak niedobory wody i przerwy w dostawach prądu.

      Jestem niezamężna, więc ludzie nieraz pytają, czy nie doskwiera mi samotność. W gruncie rzeczy jestem tak zajęta, że nie mam czasu, by myśleć o samotności. Prowadzę życie, które ma naprawdę głęboki sens.

Publikacje w języku polskim (1960-2026)
Wyloguj
Zaloguj
  • polski
  • Udostępnij
  • Ustawienia
  • Copyright © 2025 Watch Tower Bible and Tract Society of Pennsylvania
  • Warunki użytkowania
  • Polityka prywatności
  • Ustawienia prywatności
  • JW.ORG
  • Zaloguj
Udostępnij