BIBLIOTEKA INTERNETOWA Strażnicy
BIBLIOTEKA INTERNETOWA
Strażnicy
polski
  • BIBLIA
  • PUBLIKACJE
  • ZEBRANIA
  • Jak być pionierem — relacje z prawdziwych zdarzeń
    Strażnica — 1982 | nr 19
    • wyżywienia oraz inne wydatki, pracuje dwa dni w tygodniu i prócz tego jest pionierką. Może jednak zapytasz, czytelniku, gdzie tu widać współpracę z rodziną? Siostra wyjaśnia, że obaj synowie „dużo jej pomagają, robiąc zakupy i wykonując różne prace domowe. Potrafią nawet wymienić knot w piecyku na ropę oraz uszczelki w kranach”. Córka też jej pomaga w istotnej mierze, gdyż gotuje i sprząta. Będąc jeszcze uczennicą, trochę pracowała dorywczo po lekcjach. Natomiast teraz, po ukończeniu szkoły, podjęła służbę pionierską, a zarobkuje w określone dni na zmianę z matką. W gruncie rzeczy cała rodzina spodziewa się, że niebawem będą pełnić tę służbę wspólnie, we czworo.

      Tak, jeśli chcesz być pionierem mając rodzinę, prawdopodobnie będzie to wymagało jej współpracy i poparcia. Ile jednak radości i zadowolenia niesie takie współdziałanie! W dodatku może ono wydać plon w postaci nowych pionierów.

      Każdemu oczywiście warunki układają się w specyficzny sposób, odmienny niż u kogoś innego. Jeżeli jednak miłość i zbożne oddanie pobudzają cię do podjęcia służby pionierskiej, to zapewne uda ci się osiągnąć ten cel pomimo przeszkód, jakie trzeba będzie przezwyciężyć. Porozmawiaj o tym z drugimi chrześcijanami, zwłaszcza z tymi, którzy pracują lub pracowali w charakterze pionierów. Mogą ci udzielić dalszych praktycznych wskazówek co do tego, jak mógłbyś pełnić tę służbę.

  • Praca, która podnosi na duchu
    Strażnica — 1982 | nr 19
    • Praca, która podnosi na duchu

      NA PLACU budowy w Dunwoody, przedmieściu Atlanty (stan Georgia), gdzie miała stanąć Sala Królestwa, umieszczono tablicę informacyjną z terminem: „23 i 24”. Widząc tę podwójną datę, ktoś powiedział: „Nie mogliby się zdecydować, czy zacząć 23, czy 24?” Ludziom po prostu nie przyszło na myśl, że napis na tablicy oznaczał, iż budowa Sali Królestwa zacznie się 23 i skończy 24. A przecież takie akcje, które zyskały już sobie miano dwudniowych cudów, podejmuje się niemal co miesiąc w różnych miejscach na terenie Stanów Zjednoczonych.

      W sobotę wczesnym rankiem na wylanej już przedtem betonowej płycie o powierzchni 380 metrów kwadratowych rozmieszczono według z góry ułożonego planu stosy materiałów budowlanych. Ben Kelley, który poprzednio nadzorował zakładanie fundamentu, wyjaśnił, że każdy element położono dokładnie w takim miejscu, aby w razie potrzeby był szybko dostępny. „Proszę zwrócić uwagę na te płyty”, rzekł. „Leżą teraz w samym środku przyszłego audytorium. Obudujemy je dookoła i od góry, a w odpowiedniej chwili znajdą się właśnie tam, gdzie będą potrzebne”.

      Podczas tej rozmowy trzystu ochotników jadło śniadanie przygotowane na 6 rano przez kuchnię polową.

      ŚCIANY POSTAWIONE W CIĄGU MINUT

      Za pięć siódma zaczęto pracę. Wszyscy jak jeden mąż obstąpili betonowy fundament, zabierając się do wznoszenia ścian. Rozległ się stukot młotków. Z przyciętych zawczasu słupków zaczął się formować szkielet. Ściana pierwsza stanęła w ciągu kilku chwil. Następnie druga, potem trzecia. A na koniec ściana numer czwarty. Postawienie konstrukcji było kwestią minut, wkrótce też słupki (50 x 150) pokryły się sklejką i czarnymi płytami izolacyjnymi. Odgłos młotków ucichł, a robotnicy zakończywszy wznoszenie ścian odeszli do dalszych zajęć pogrupowani w mniejsze ekipy — elektryków, stolarzy, hydraulików, murarzy, ogrodników i tak dalej. Każdą grupą kierował majster odbierający polecenia przez krótkofalówkę.

      Brygada odpowiedzialna za izolację, złożona głównie z kobiet, wypełniała wnętrze ścian watą szklaną. Silni mężczyźni mocowali się z chybotliwymi wiązarami dachowymi, chcąc je umieścić w odpowiednim położeniu. Rosły ściany działowe. Hol, biblioteka, czytelnia, magazyn literatury i inne pomieszczenia pomocnicze, estrada i samo półkoliste audytorium — wszystko to zaczęło przybierać realne kształty. Poszczególne grupy miejscami równocześnie wykonywały swoje zadania, ale jakoś nie deptały sobie po piętach.

      „Właśnie w tym tkwi tajemnica naszej metody”, wyjaśnił Stanley Peck, jeden z budowniczych, a zarazem kaznodzieja Świadków Jehowy, który opracował ten system przy pomocy ekipy budowlanej ze stanów północnośrodkowych, również złożonej ze Świadków. „Opiera się ona przede wszystkim na wydatnej pomocy mnóstwa ochotników; mamy też pod dostatkiem utalentowanych fachowców i menedżerów, żeby spożytkować te zasoby ofiarnych rąk do pracy”. Ale jak przy budowie niewielkiego przecież obiektu podzielić zadania między trzysta osób? „Zawsze nas o to pytają”, odpowiedział Peck. „Wszyscy mówią, że to jest możliwe u pszczół albo w mrowisku, ale nie wśród ludzi! To prawda, chyba że się ma do czynienia z oddanymi sługami Jehowy. Na czele każdej brygady stoi biegły rzemieślnik, a nad całością czuwa sprawny dozór. Tak samo zresztą jest w zborze chrześcijańskim, gdzie Bóg obdarzył ‛jednych zdolnościami kierowniczymi, a drugich umiejętnością wykonywania pomocnych usług’” (1 Kor. 12:28).

      Należy dodać, że nie zawsze i nie wszędzie udałoby się w tak krótkim czasie postawić podobną salę zgromadzeń. Nietrudno odgadnąć, że trzeba tutaj czegoś więcej niż tylko ochotnych rąk. Do wzniesienia takiego budynku niezbędni są wykwalifikowani specjaliści, którzy mają doświadczenie w zakresie projektowania, przygotowań i organizacji pracy. Ponadto nieodzowne jest uzgodnienie wzajemnego działania z władzami komunalnymi i nadzorem budowlanym.

      „ZUPEŁNIE JAK W MROWISKU!”

      Szkielet sali tak szybko rósł na blisko hektarowej parceli, że przed południem zdumieni przechodnie zaczęli się domyślać znaczenia podwójnej daty na tablicy informacyjnej. Murarze ustawiali rusztowanie, brygady pomocnicze szykowały cegły i zaprawę. Wokół nich roiło się od cieśli i dekarzy. Murarzom nie przeszkadzała obecność innych osób, choć nieraz musieli pracować między kolanami braci wykańczających okapy. Przez ten czas monterzy ciągnęli między pozostałymi ekipami przewody mające zasilić urządzenia klimatyzacyjne. Blisko sto osób znajdowało się na dachu, kładąc deskowanie, rozwijając bele pilśni oraz donosząc i rozkładając ciężkie pakiety płytek pokrycia.

      Na ziemi panował jeszcze większy ruch. Niektórzy dostarczali w odpowiednie miejsca materiały budowlane. Uwijały się grupy stawiające ogrodzenie. Inni układali na gruncie darniowe trawniki, sadzili krzewy i formowali klomby. Drużyny złożone z najstarszych i najmłodszych stale przeczesywały plac zbierając wszystkie odpadki — pogięte gwoździe, zbędne opakowania, obrzynki drzewne. Nie pozostawiano niczego, co zaśmiecało teren lub przeszkadzało komuś w pracy. Od samego początku był również czynny ruchomy bufet: chłopcy i dziewczęta krążyli parami po placu, podając przekąski i napoje orzeźwiające. Pewnemu obserwatorowi nasunęło się spostrzeżenie: „Zupełnie jak w mrowisku!”

      Pierwszy dzień uchodzi za udany, jeśli pod koniec można przystąpić do pokrywania wewnętrznych powierzchni gipsowymi płytami, czyli suchym tynkiem. Z tym jednak trzeba zaczekać na gotowe, izolowane ściany oraz na belkowanie stropu. Potem do późna słychać przybijanie ciężkich gipsowych tafli. Do południa następnego dnia trzeba je będzie jeszcze zaszpachlować mieszaniną szybkoschnącą, wygładzić papierem ściernym i pomalować lub wytapetować. Wszelkie prace wtedy ustają i zbór odbywa pierwsze zebranie w nowej Sali Królestwa. W Dunwoody nie zdołano położyć wykładziny podłogowej, wobec czego do cotygodniowego studium Strażnicy trzysta osób zajęło miejsca na betonowej posadzce, a pozostałe dwieście usadowiło się na zewnątrz budynku.

      „Odwiedzili nas goście z Wirginii i z Florydy”, powiedział Charles Leibensperger, sekretarz komitetu budowy. „Niektórzy z nich też zamierzają postawić sale. Chcą zobaczyć, jak się to robi. Teraz, gdy przyjechał Stan Peck i ustawił nas organizacyjnie, możemy myśleć o udzieleniu im pomocy”. A sam brat Peck dodał: „Postępujemy w ten sposób, że każdy dysponujący pewnym doświadczeniem przegląda plany takich chętnych i zapoznaje się z ich możliwościami kadrowymi. Następnie umawiamy się, żeby dwóch lub więcej wytrawnych organizatorów popracowało z ich komitetem, biorąc udział w przygotowaniach i sprawdzając listę nagromadzonych materiałów. Potem przynajmniej jeden z nas towarzyszy im przez te dwa dni budowy”. Nikt nie otrzymuje za te prace żadnego wynagrodzenia.

      W Dunwoody grupa ludzi stanęła w niedzielę wieczorem przed wejściem i spoglądała na salę, której dwa dni wcześniej jeszcze w ogóle nie było. Ktoś z nich powiedział: „Tak właśnie działa duch Jehowy; dzięki temu wykonuje się takie prace. Sprawa jest prosta. Jego lud chętnie reaguje na działanie tego ducha. Wszystkich jednoczy wspólny cel. Nie robią niczego dla osobistego zysku, lecz z miłości do Boga i swoich braci. Czyż nie na tym polegają dwa najważniejsze przykazania z Ewangelii według Marka 12:28-31, żeby ‛miłować Jehowę, naszego Boga, całym swym sercem i umysłem, całą duszą i siłą’, a ‛swego bliźniego jak siebie samego’?”

      [Ilustracja na stronie 15]

      Z takim zapałem jak ten, Sale Królestwa można zbudować w ciągu dwóch dni

  • Echa budowy Sali Królestwa w Dunwoody
    Strażnica — 1982 | nr 19
    • Echa budowy Sali Królestwa w Dunwoody

      WSPÓŁPRACA z władzami miejskimi Atlanty ułożyła się nadspodziewanie dobrze. Naczelny inspektor, pan Gardner, zapoznał się z naszym harmonogramem, ale jego podwładni nie pracują w soboty i niedziele. Zgodził się więc, żeby za kontrolę byli odpowiedzialni Świadkowie Jehowy mający potrzebne uprawnienia zawodowe. Ponadto mimo weekendu na miejsce kilkakrotnie przyjeżdżał rzeczoznawca, dyplomowany architekt, który zresztą stwierdzał jedynie, że w pełni przestrzegane są przepisy obowiązujące w tym okręgu.

      Na budowę przysłały swoje ekipy trzy stacje telewizyjne. Jeden z reporterów był wyraźnie poruszony tym, co zobaczył. Pozostał jeszcze długo po odjeździe kamerzystów, a na zakończenie transmisji z pierwszego dnia powiedział: „Bracia i siostry wrócą tu jutro. My również”.

      Rankiem następnego dnia blisko dwieście kilometrów od Dunwoody pewien Świadek głosił od domu do domu. Przy sześciu różnych drzwiach usłyszał wypowiedź: „Ach, to was pokazywali w telewizji. Stawiacie w Atlancie swoją Salę Królestwa w ciągu dwóch dni”.

      Do pewnego przedsiębiorcy z Atlanty przyjechali na ten weekend goście. Wczesnym rankiem w sobotę mijali po drodze miejsce budowy i popatrzyli, jak wznoszono ściany. Nie mogli się nadziwić pracowitości braci; przez sobotę i niedzielę wracali tam co dwie godziny, żeby śledzić postępy robót. Gospodarz opowiadał o tym później na Filipinach, w Meksyku i w wielu miejscowościach na zachodzie Stanów Zjednoczonych.

      W sobotę, dwudziestego trzeciego, z okręgowej komendy policji w Dekalb wysłano funkcjonariuszkę do nadzorowania ruchu w pobliżu Sali Królestwa. Kapitan wyjaśnił jej, że budują tam jakiś kościół, ona jednak upierała się, iż w tej okolicy nie ma żadnej budowy. Odjechała przeświadczona, że zwierzchnik jest w błędzie. Kiedy dotarła na miejsce, zatrzymała z wrażenia samochód na środku drogi, blokując ruch, i zawołała: „Nie do wiary! Przecież wczoraj tu tego nie było!”

      Pewien brat jest kelnerem w hotelu Perimeter Marriot w Atlancie. Kierownik restauracji hotelowej jadł obiad z rodzicami, którzy przyjechali do niego w odwiedziny, i poprosił go, żeby opowiedział o kościele wybudowanym w ciągu dwóch dni. Ojciec zaoponował: „To jest niemożliwe! Od lat pracuję w budownictwie i wiem, że to jest niemożliwe!” Następnie zapytał: „Jaka jest pańska religia?” Usłyszawszy o Świadkach Jehowy, rzekł: „A, to co innego!” Nadmienił, że zarządzał kiedyś salą widowiskową, z której korzystali również Świadkowie Jehowy, i widział ich przy pracy. „Żadna inna religia by tego nie zrobiła”, dodał, „ale Świadkom to się mogło udać”.

      Przez dwa dni obok placu przejeżdżały sznury samochodów, których właściciele chcieli zobaczyć, co się dzieje. Wielu z nich zatrzymywało się, żeby zwiedzić budowę. Chwilami na terenie tłoczyło się blisko ośmiuset zdjętych ciekawością sąsiadów i przechodniów. Część razem z pracującymi korzystała z bufetu, który w ciągu tych dwóch dni wydał 3500 darmowych posiłków.

      W kilka dni po zakończeniu prac jednego ze Świadków Jehowy odwiedził pewien handlowiec. Dowiedział się o sali z telewizji i wiadomość ta wywarła na nim duże wrażenie. Skojarzył to sobie z „mrówkami w mrowisku”. Miał pobożną rodzinę, ale sam rozczarował się do kościołów. Tego dnia powiedział jednak: „Skoro w jakiejś religii pracuje się tak wydajnie, że można w ciągu jednego weekendu postawić cały budynek, to musi być w niej coś, czego inne nie mają”. Później człowiek ten zjawił się wraz z przyjaciółką na zebraniu w Sali Królestwa.

      Kiedy córka pewnego mężczyzny została Świadkiem Jehowy, bardzo go to zdenerwowało i w ogóle nie chciał słuchać jej wyjaśnień. Teraz jednak zapamiętale dyskutuje o budowie Sali Królestwa w Dunwoody i powiedział do córki: „Jestem dumny, że ty również brałaś w tym udział”.

  • Marek — pisarz Ewangelii czynu
    Strażnica — 1982 | nr 19
    • Marek — pisarz Ewangelii czynu

      CZY ciągle się spieszysz? Czy brak ci czasu na czytanie? I czy mimo to chciałbyś poznać najważniejsze szczegóły z życia oraz nauk Chrystusa, bez zagłębiania się w teologię bądź filozofię? Innymi słowy, czy chciałbyś się zapoznać z kwintesencją chrześcijańskiego orędzia? Jeżeli tak, to weź do ręki Pismo Święte i przeczytaj Księgę Marka. Mówimy „księgę”, chociaż w zwykłym wydaniu Biblii zajmuje ona tylko około 25 stron. A dlaczego napisaną przez Marka, nie którąś z pozostałych Ewangelii, na przykład Mateusza, Łukasza czy Jana? Dlatego, że „dobra nowina” według Marka jest najbardziej zwięzła i zarazem dynamiczna spośród wszystkich czterech biblijnych sprawozdań z życia Jezusa Chrystusa.

      Charakter ewangelisty Marka daje o sobie znać już w pierwszym rozdziale, gdzie pisarz 11-krotnie użył greckiego słowa euthus, które znaczy „zaraz”, „natychmiast”. W całym swoim sprawozdaniu Marek zastosował to określenie 42 razy, przez co trafnie uwypuklił, jak pilną i naglącą sprawą była działalność Chrystusa.

      Zaraz prawie na początku pierwszego rozdziału Jezus zostaje ochrzczony w Jordanie przez swego kuzyna imieniem Jan. W wersetach od 15 do 21 wybiera czterech uczniów, którzy towarzyszą mu w pierwszej podróży ewangelizacyjnej po Galilei. O dwóch z nich, Szymonie i Andrzeju, którzy byli rybakami, czytamy: „I od razu [euthus] porzucili sieci, i poszli za nim”. Następnie Jezus spotkał Jakuba i Jana, razem z ojcem naprawiających sieci, i „bezzwłocznie [euthus] ich powołał” (Marka 1:10-43).

      Znamienny, niezwykle żywy styl Marka widać dalej w rozdziałach dziewiątym i dziesiątym, gdzie na przykład czytamy, że lud „przybiegłszy” witał Jezusa, a później przy innej okazji też ‛zbiegał’ się do niego. Bogaty młodzieniec, chcąc

Publikacje w języku polskim (1960-2026)
Wyloguj
Zaloguj
  • polski
  • Udostępnij
  • Ustawienia
  • Copyright © 2025 Watch Tower Bible and Tract Society of Pennsylvania
  • Warunki użytkowania
  • Polityka prywatności
  • Ustawienia prywatności
  • JW.ORG
  • Zaloguj
Udostępnij