-
Strona 2Przebudźcie się! — 1990 | 8 grudnia
-
-
Strona 2
KAŻDY z nas bez przerwy produkuje surowiec napędzający im zysków. Ty także wytwarzasz coś, co jest im potrzebne. „Im” — to znaczy komu? Bankom krwi oraz ośrodkom pobierania i przechowywania osocza.
Wiele osób sądzi, iż celem tych instytucji jest wyłącznie ratowanie życia. Tymczasem coraz częściej słyszy się zarzut, że przechowywanie krwi to jeszcze jeden świetny interes. Krwinki zamieniają się więc w pieniądze.
-
-
Handel krwią to świetny interesPrzebudźcie się! — 1990 | 8 grudnia
-
-
Handel krwią to świetny interes
CZERWONE ZŁOTO! Jak można wywnioskować z tej przenośni, chodzi o niezwykle wartościową substancję. Jest nią drogocenny płyn, ogromnie ważny surowiec, porównywany nie tylko do złota, lecz także do węgla i ropy naftowej. Nie wydobywa się go jednak za pomocą świdrów i dynamitu z żył biegnących w skałach. Czerwone złoto uzyskiwane jest w dużo bardziej wyrafinowany sposób, i to z żył ludzi.
„Błagam o krew dla mojej córeczki” — nawołuje wielki plakat, rozwieszony nad ruchliwą ulicą nowojorską. Inne przynaglają: „Jeśli jesteś krwiodawcą, należysz do ludzi, bez których świat nie może się obejść”. „Twoja krew się liczy. Wyciągnij ramię”.
Osoby pragnące zrobić coś dla drugich faktycznie reagują na to wezwanie. Na całym świecie masowo się zgłaszają. Na pewno nie tylko większość z nich, ale też ci, którzy pobierają i przetaczają krew, szczerze chcieliby pomóc cierpiącym i wierzą, że faktycznie to czynią.
Jednakże od chwili pobrania do momentu przetoczenia krew przechodzi przez więcej rąk i podlega bardziej skomplikowanej procedurze niż to sobie zazwyczaj wyobrażamy. Krew rodzi chciwość — podobnie jak złoto. Można ją bowiem dobrze sprzedać, a potem odprzedać z jeszcze większym zyskiem. Niektórzy walczą o prawo do jej pobierania i sprzedają ją po wygórowanych cenach, zbijają na niej majątek, a nawet przemycają ją do innych krajów. Na całym świecie handel krwią to świetny interes.
W USA dawcom krwi niegdyś płacono gotówką. Jednakże w roku 1971 brytyjski pisarz Richard Titmuss wysunął zarzut, że system amerykański nie jest bezpieczny, gdyż wystawia na pokusę biednych i chorych, którzy oddają krew dla paru dolarów. Utrzymywał przy tym, że zarabianie na oddawaniu krwi mającej nieść pomoc innym jest niemoralne. Jego atak spowodował, że w USA przestano płacić dawcom krwi pełnej (chociaż w niektórych krajach dalej się to praktykuje na szeroką skalę). Niemniej rentowność handlu krwią nie zmalała ani trochę. Dlaczego?
Dlaczego handel krwią dalej się opłaca
W latach czterdziestych naszego stulecia naukowcy zaczęli rozdzielać krew na poszczególne składniki. Dzięki temu procesowi, zwanemu obecnie frakcjonowaniem, stała się ona źródłem jeszcze większych dochodów. Jak to możliwe? Zastanówmy się: Gdyby rozmontować najnowszy model samochodu, to części można by sprzedać nawet pięć razy drożej niż całość. Podobnie krew jest warta o wiele więcej, gdy się ją rozdzieli na składniki i każdy sprzeda oddzielnie.
Szczególnie duże zyski może przynieść osocze, czyli plazma krwi, stanowiące około połowy jej objętości. Ponieważ nie zawiera elementów komórkowych — krwinek czerwonych, białych i płytkowych — można je suszyć i przechowywać. Ponadto dawca może oddać pełną krew tylko pięć razy w roku, natomiast plazmę — nawet dwa razy na tydzień, jeśli się zastosuje plazmaferezę. Zabieg ten polega na pobraniu pełnej krwi, oddzieleniu osocza i zwrotnym przetoczeniu dawcy elementów komórkowych.
W USA w dalszym ciągu wolno płacić dawcom osocza. Poza tym dopuszcza się, by rocznie oddawali go cztery razy więcej niż zaleca Światowa Organizacja Zdrowia! Nic dziwnego więc, że uzyskuje się tam ponad 60 procent plazmy używanej na świecie. Sama w sobie jest ona warta około 450 milionów dolarów, ale na rynku dostaje się za nią o wiele więcej, ponieważ można ją jeszcze rozdzielić na różne składniki. W skali całego świata handlarze osoczem krwi mają 2 000 000 000 dolarów obrotu rocznie.
Według dziennika Mainichi Shimbun około jednej trzeciej plazmy uzyskanej na świecie zużywa Japonia. 96 procent swego zapotrzebowania importuje — przeważnie z USA. Niektórzy krytycznie usposobieni Japończycy nazywają swój kraj „wampirem świata”, a tamtejsze Ministerstwo Zdrowia i Opieki Społecznej usiłuje ukrócić ten handel, twierdząc, że czerpanie zysków z krwi jest nierozsądne. Zarzuca ono japońskim instytucjom medycznym, iż tylko na jednym składniku osocza, albuminie, zarabiają co roku 200 000 000 dolarów.
Republika Federalna Niemiec zużywała więcej preparatów krwiopochodnych niż cała reszta Europy, a w przeliczeniu na osobę — więcej niż jakikolwiek kraj na świecie. W książce Zum Beispiel Blut (Na przykład krew) powiedziano o tych środkach: „Ponad połowę się importuje, głównie z USA, ale także z krajów Trzeciego Świata. W każdym wypadku pochodzą od ubogich, którzy oddają osocze, żeby poprawić swą sytuację materialną”. Niektórzy sprzedają tyle krwi, że przypłacają to życiem.
Wiele komercyjnych ośrodków pobierania osocza celowo umiejscowiono w rejonach, gdzie dochody mieszkańców są niskie, lub wzdłuż granicy z jakimś uboższym krajem. Placówki te przyciągają biednych i bezdomnych, którzy aż nadto chętnie sprzedają plazmę i mają mnóstwo powodów, by oddać jej więcej niż powinni lub zataić fakt, że są nosicielami jakichś chorób. Handel taki rozwinął się w 25 krajach. Ledwie zostanie zlikwidowany w jednym państwie, natychmiast rozkwita w drugim. Nierzadko towarzyszy mu przekupywanie urzędników oraz przemyt.
Dochody w niedochodowej dziedzinie
Ostatnio jednak pod obstrzałem krytyki znalazły się także te banki krwi, które nie prowadzą działalności dochodowej. W roku 1986 dziennikarka Andrea Rock podała w czasopiśmie Money, że pojedyncza dawka krwi kosztuje banki 57,5 dolara, szpitale ją odkupują za 88 dolarów, a pacjenci otrzymujący transfuzję płacą od 375 do 600 dolarów.
Czy od tego czasu sytuacja się zmieniła? We wrześniu 1989 roku reporter Gilbert M. Gaul z dziennika The Philadelphia Inquirer napisał serię artykułów o amerykańskiej sieci banków krwi.a Po całorocznym gromadzeniu dowodów ujawnił, iż niektóre z tych instytucji błagają ludzi o honorowe krwiodawstwo, a następnie zmieniają oblicze i połowę pobranej krwi sprzedają innym ośrodkom, osiągając przy tym znaczne zyski. Gaul oszacował, że w ten sposób około pół miliona litrów krwi trafia co roku na przypominający giełdę nieoficjalny rynek, którego roczne obroty wynoszą 50 000 000 dolarów.
Istnieje jednak zasadnicza różnica: Ta giełda krwi nie jest nadzorowana przez władze. Nikt nie potrafi dokładnie określić jej rozmiarów, nie mówiąc już o regulowaniu cen. Wielu krwiodawców nawet o niej nie wie. „Ludzie są nabierani” — powiedział przedstawicielowi The Philadelphia Inquirer emerytowany pracownik banku krwi. „Nikt im nie mówi, że ich krew trafia do nas. Gdyby się o tym dowiedzieli, wpadliby we wściekłość”. Pewien urzędnik Czerwonego Krzyża powiedział krótko: „Właściciele banków krwi od lat mydlą Amerykanom oczy”.
W samych tylko USA banki krwi zbierają co roku jakieś 6,5 miliona litrów krwi i sprzedają ponad 30 milionów jednostek jej preparatów za mniej więcej miliard dolarów. Jest to zawrotna suma. Instytucje te unikają słowa „zysk”. Wolą mówić o „nadwyżkach bilansowych”. Na przykład w latach 1980-1987 Czerwony Krzyż miał „nadwyżki” rzędu 300 milionów dolarów.
Oburzone banki krwi wyjaśniają, iż nie prowadzą działalności dochodowej. Twierdzą, że w odróżnieniu od potentatów z Wall Street nie przekazują swych pieniędzy akcjonariuszom. Gdyby jednak Czerwony Krzyż był spółką akcyjną, znalazłby się w rzędzie najbardziej dochodowych koncernów w USA, takich jak General Motors. Kierownictwo banków krwi ma wysokie pobory. Z ankiety przeprowadzonej przez The Philadelphia Inquirer w 62 takich bankach wynika, że 25 procent wyższych urzędników zarabiało rocznie powyżej 100 000 dolarów, a niektórzy przeszło dwa razy więcej.
Przedstawiciele banków krwi utrzymują również, że jej nie „sprzedają”, a jedynie pobierają opłaty na pokrycie kosztów przetwarzania. Niemniej jeden z nich powiedział: „Dostaję szału, kiedy Czerwony Krzyż oświadcza, iż nie sprzedaje krwi. To tak, jakby właściciele supermarketu zapewniali, że nie biorą pieniędzy za mleko, tylko za opakowanie”.
Rynek o zasięgu światowym
Handel pełną krwią, podobnie jak handel osoczem, obejmuje swym zasięgiem cały świat — jego krytyka także. Na przykład w październiku 1989 roku Japoński Czerwony Krzyż wsadził kij w mrowisko, gdy usiłował utorować sobie drogę na rynek krajowy, udzielając znacznego rabatu na preparaty z krwi od honorowych dawców. Szpitale podawały na formularzach ubezpieczeniowych, że krew kupiły po ogólnie obowiązującej cenie, i w ten sposób zgarniały olbrzymie zyski.
Według tajlandzkiego dziennika The Nation część krajów azjatyckich musiała ukrócić handel czerwonym złotem i zakazała płacenia za pobieraną krew. W Indiach ze sprzedawania krwi utrzymuje się aż 500 000 ludzi. Niektórzy ubodzy i wynędzniali dawcy przebierają się, żeby móc oddać więcej krwi niż im wolno. Od innych banki krwi rozmyślnie pobierają jej za dużo.
W książce Blood: Gift or Merchandise (Krew: dar czy towar) Piet J. Hagen twierdzi, iż najwięcej ciemnych machinacji prowadzą banki krwi w Brazylii. Roczne obroty setek komercyjnych stacji krwiodawstwa w tym kraju sięgają 70 milionów dolarów, co przyciąga pozbawionych skrupułów handlarzy. Jak czytamy w książce Bluternte (Żniwo krwi), do niezliczonych punktów krwiodawstwa w Bogocie (Kolumbia) napływają tłumy ubogich i bezrobotnych. Za pół litra krwi otrzymują zaledwie 350 do 500 pesos. Pacjenci płacą za nią 4000 do 6000 pesos!
Z powyższego wynika co najmniej jeden ogólny wniosek: Handel krwią to świetny interes. „I co w tym złego?” — zapyta ten czy ów. „Dlaczego nie można zarabiać na krwi?”
A co zdaniem wielu jest niepokojące w świetnych interesach? Chciwość. Widać ją na przykład wtedy, gdy ludzie są nakłaniani do kupowania rzeczy, których właściwie wcale nie potrzebują, lub co gorsza, gdy się im „wciska” produkty znane ze swego zgubnego działania bądź żałuje pieniędzy na zmniejszenie ich szkodliwości.
Jeżeli handel krwią skażony jest tego rodzaju chciwością, to życie milionów ludzi na całym świecie znajduje się w ogromnym niebezpieczeństwie. Czy handlem krwią faktycznie rządzi chęć zysku?
[Przypis]
a W kwietniu 1990 roku wystąpienie Gaula uzyskało Nagrodę Pulitzera za zasługi dla społeczeństwa. Poza tym zainicjowało szczegółowe dochodzenie w sprawie banków krwi, przeprowadzone przez Kongres USA pod koniec 1989 roku.
[Ramka i ilustracja na stronie 6]
Handel łożyskiem
Zapewne bardzo mało kobiet zastanawia się po porodzie, co się dzieje z łożyskiem — grubą warstwą tkanki odżywiającej płód w macicy. Według dziennika The Philadelphia Inquirer wiele szpitali zachowuje łożyska, zamraża i sprzedaje. Tylko w roku 1987 z USA wysłano ich za ocean 800 ton. Pewna firma pod Paryżem kupuje 15 ton dziennie! Łożyska są gotowym źródłem osocza krwi matek, przetwarzanego w tym przedsiębiorstwie na różne leki i sprzedawanego do mniej więcej stu krajów.
[Ilustracja na stronie 4]
[Patrz publikacja]
Główne składniki krwi
Osocze: stanowi około 55 procent objętości krwi; w 92 procentach składa się z wody, reszta to białka, na przykład globuliny, albumina i fibrynogen
Krwinki płytkowe: około 0,17 procent krwi
Krwinki białe: około 0,1 procent
Krwinki czerwone: około 45 procent
-
-
Dar życia czy pocałunek śmierci?Przebudźcie się! — 1990 | 8 grudnia
-
-
Dar życia czy pocałunek śmierci?
„Ile ludzi musi umrzeć? A ilu potrzebujecie zmarłych? Powiedzcie, jaką liczbę trzeba wymienić, abyście uwierzyli, że tak się naprawdę dzieje”.
DON FRANCIS, pracownik CDC (Centers for Disease Control — Ośrodek Zwalczania Chorób Zakaźnych), bił pięścią w stół, wykrzykując powyższe słowa na spotkaniu z czołowymi urzędnikami banków krwi. CDC usiłował ich przekonać, że za pośrednictwem krwi szerzy się AIDS.
Przedstawiciele banków krwi nie dali się przekonać. Orzekli, że przedstawione dowody są niedostateczne — że to tylko garść przypadków — i postanowili nie zmieniać metod badania krwi. Było to 4 stycznia 1983 roku. Sześć miesięcy później prezes Amerykańskiego Stowarzyszenia Banków Krwi oświadczył: „Społeczeństwu nie zagraża żadne lub prawie żadne niebezpieczeństwo”.
Zdaniem wielu specjalistów już wówczas istniały wystarczające powody do podjęcia działań. A od tej pory pierwotna „garść przypadków” zatrważająco się rozrosła. Do roku 1985 około 24 000 osób otrzymało krew zarażoną wirusem upośledzenia ludzkiej odporności (HIV), wywołującym AIDS.
Zakażona krew zatrważająco skutecznie przenosi AIDS. Według czasopisma The New England Journal of Medicine (z 14 grudnia 1989) pojedyncza dawka krwi może zawierać wystarczająco dużo wirusów, by spowodować 1 750 000 infekcji. W CDC poinformowano nas, że do czerwca 1990 roku w samych USA u 3506 osób wystąpiły objawy AIDS nabytego po przetoczeniu krwi bądź jej składników lub po przeszczepieniu tkanki.
Są to jednak tylko suche liczby. Nie zdołają one wyrazić rozmiarów kryjących się za nimi tragedii. Wyobraźmy sobie, co przeżyła 71-letnia Frances Borchelt. Stanowczo oświadczyła lekarzom, że nie zgadza się na przetoczenie krwi, a mimo to ją otrzymała. Potem najbliżsi musieli bezradnie patrzeć, jak w męczarniach umiera na AIDS.
Pomyślmy też o tragedii pewnej 17-letniej dziewczyny, która cierpiała na zbyt obfite miesiączki. Wyłącznie dla wyrównania niedokrwistości dano jej dwie jednostki objętościowe krwi. Kiedy miała 19 lat i była w ciąży, okazało się, że w wyniku transfuzji zaraziła się wirusem HIV. W wieku 22 lat zachorowała na AIDS. Nie tylko była świadoma, że wkrótce umrze, lecz do tego zadręczała się myślą, czy nie przekazała choroby dziecku. Na całym świecie lista takich tragedii ciągle się wydłuża, a są na niej zarówno niemowlęta, jak i osoby w podeszłym wieku.
W roku 1987 w książce Autologous and Directed Blood Programs ubolewano: „Prawie jednocześnie z rozpoznaniem pierwotnych grup ryzyka stała się rzecz nie do pomyślenia: wykazano, że owa potencjalnie śmiertelna choroba [AIDS] może być i jest przekazywana przez honorowych krwiodawców. Była to najbardziej gorzka ironia losu w dziejach medycyny: oto krew, ów drogocenny dar życia, może się okazać narzędziem śmierci”.
Do rozniesienia tej plagi po całym świecie przyczyniły się również leki otrzymywane z osocza. Zdziesiątkowani zostali hemofilicy, z których większość jest leczona czynnikiem krzepnięcia uzyskiwanym z plazmy. W USA jakieś 60 do 90 procent tych pacjentów nabawiło się AIDS, zanim zaczęto stosować podgrzewanie leków celem zabicia wirusa HIV.
Do dziś dnia jednak krew nie jest całkowicie wolna od AIDS. A choroba ta to bynajmniej nie jedyne zagrożenie, jakie niesie z sobą transfuzja.
Groźniejsze niż AIDS
„To najniebezpieczniejsza z substancji stosowanych w medycynie” — powiada o krwi dr Charles Huggins. A zna się na tym, gdyż kieruje służbą krwi w jednym ze szpitali stanu Massachusetts. Wiele osób sądzi, że do wykonania transfuzji wystarczy znaleźć dawcę o odpowiedniej grupie krwi. Jednakże poza układami grupowymi AB0 i Rh, sprawdzanymi rutynowo przez próbę krzyżową, istnieje jakieś 400 innych czynników, nie uwzględnianych w tych badaniach. Kardiochirurg Denton Cooley zaznacza: „Transfuzja krwi jest przeszczepieniem tkanki. (...) Moim zdaniem niemal przy wszystkich transfuzjach zachodzą pewne niezgodności”.
Nic dziwnego, że przetoczenie tak skomplikowanej substancji może — jak się wyraził pewien chirurg — „zakłócić” system immunologiczny. Transfuzja rzeczywiście może osłabić odporność organizmu, nawet na cały rok. Zdaniem niektórych jest to najgroźniejszy aspekt stosowania krwi.
Należy też wspomnieć o chorobach zakaźnych. Noszą one egzotyczne nazwy, na przykład choroba Chagasa i cytomegalia. Czasami wywołują tylko gorączkę i dreszcze, kiedy indziej kończą się śmiercią. Jak twierdzi dr Joseph Feldschuh z Akademii Medycznej im. Cornella, prawdopodobieństwo nabawienia się choroby zakaźnej wskutek transfuzji wynosi 1 do 10. Takie samo jest wtedy, gdy się przykłada do skroni dziesięciostrzałowy rewolwer załadowany jednym nabojem. Ostatnie badania dowiodły również, że podanie krwi podczas operacyjnego leczenia nowotworu może jeszcze zwiększyć ryzyko nawrotu.
Nie dziwi więc informacja podana w pewnym dzienniku telewizyjnym, iż transfuzja może być największą przeszkodą w rekonwalescencji pooperacyjnej. Setki tysięcy osób nabawia się zapalenia wątroby, które uśmierca więcej ludzi od AIDS, choć mało się o tym mówi. Nikt nie zna dokładnej liczby zgonów, lecz ekonomista Ross Eckert przyrównuje ją do liczby ofiar comiesięcznej katastrofy samolotu typu DC-10 z kompletem pasażerów na pokładzie.
Ryzyko a banki krwi
Jak się zachowały banki krwi, gdy ujawniono, jak niebezpieczny jest ich towar? Zdaniem krytyków nie najlepiej. W roku 1988 Komisja Prezydencka ds. Epidemii HIV oskarżyła je w swym raporcie o „nazbyt powolne” reagowanie na groźbę AIDS. Zalecono, by powstrzymać osoby z grup wysokiego ryzyka od oddawania krwi oraz testować samą krew w celu sprawdzenia, czy nie pochodzi od takich dawców. Ale banki krwi się nie śpieszyły. Mówienie o niebezpieczeństwie nazywały zwykłym histeryzowaniem. Dlaczego?
W książce And the Band Played On (A orkiestra grała dalej) Randy Shilts zarzuca niektórym przedstawicielom tych ośrodków, że sprzeciwili się dalszym testom „niemal wyłącznie z przyczyn finansowych. Chociaż większość banków krwi podlega organizacjom niedochodowym, takim jak Czerwony Krzyż, w grę wchodziły duże pieniądze, rzędu miliarda dolarów rocznie. Zagrożony był interes polegający na dostarczaniu krwi do 3,5 miliona transfuzji rocznie”.
Prócz tego niedochodowe banki krwi są ogromnie zależne od honorowych dawców i nie chciały im się narazić wyłączeniem spośród nich członków grup wysokiego ryzyka, zwłaszcza homoseksualistów. Obrońcy praw tych ostatnich ostrzegli, że zabronienie im oddawania krwi byłoby pogwałceniem swobód obywatelskich i miałoby posmak praktyk z obozów koncentracyjnych.
Utrata dawców i wprowadzenie nowych testów to także wzrost kosztów. Wiosną 1983 roku bank krwi Uniwersytetu Stanforda jako pierwszy wprowadził pośrednie badanie krwi, wykazujące, czy nie pochodzi ona od dawców z grup wysokiego ryzyka. Inne banki krwi skrytykowały to jako chwyt reklamowy, obliczony na przyciągnięcie pacjentów. Testy faktycznie powodują wzrost cen. Ale pewni rodzice, których dziecku przetoczono krew bez ich wiedzy, powiedzieli: „Na pewno zapłacilibyśmy dodatkowe 5 dolarów za każde pół litra” przebadanej krwi. Dziecko zmarło na AIDS.
Instynkt samozachowawczy
Zdaniem części specjalistów opieszałość banków krwi wynika stąd, że nie ponoszą odpowiedzialności za skutki swych zaniedbań. Na przykład w dzienniku The Philadelphia Inquirer czytamy, że przestrzegania przepisów w tej sprawie pilnuje FDA (Food and Drug Administration — Urząd ds. Żywności i Leków), który jednak przy ustalaniu norm opiera się w dużej mierze na opinii banków. A niektórzy urzędnicy FDA mieli niegdyś czołowe stanowiska w instytucjach zajmujących się handlem krwią. W rezultacie gdy zagrożenie AIDS rosło, inspekcje w bankach krwi stawały się coraz rzadsze.
Amerykańskie banki krwi zdołały też doprowadzić do uchwalenia praw, które chronią je przed odpowiedzialnością sądową. Niemal w każdym stanie obowiązują obecnie przepisy głoszące, iż krew nie jest produktem, lecz przedmiotem usługi. Osoba skarżąca bank do sądu musi więc dowieść, iż dopuszczono się zaniedbania — a to ogromna bariera prawna. Być może przepisy takie chronią banki krwi przed procesami, ale nie chronią pacjentów przed zakażoną krwią.
Ross Eckert uważa, że gdyby banki ponosiły odpowiedzialność za dostarczaną krew, bardziej dbałyby o jej jakość. Opinię tę podziela emerytowany pracownik banku krwi Aaron Kellner, który mówi: „Dzięki drobnej sztuczce prawnej krew stała się przedmiotem usługi. Wszyscy są teraz bezpieczni, to znaczy wszyscy z wyjątkiem niewinnej ofiary — pacjenta”. Potem dodaje: „Mogliśmy przynajmniej zwrócić uwagę na tę niesprawiedliwość, ale tego nie zrobiliśmy. Troszczyliśmy się o własną skórę, a gdzie się podziała nasza troska o pacjenta?”
Nasuwa się tu nieodparty wniosek: Bankom krwi daleko bardziej zależy na zabezpieczeniu się pod względem finansowym niż na uchronieniu pacjenta przed groźnymi skutkami ich produktu. „Ale czy wszystkie te niebezpieczeństwa rzeczywiście mają jakieś znaczenie, jeśli krew jest jedynym dostępnym środkiem ratującym życie?” — mógłby ktoś zapytać. „Czy korzyści nie przewyższają ponoszonego ryzyka?” Trafne pytania. Tylko czy transfuzje rzeczywiście są niezbędne?
[Napis na stronie 9]
Lekarze nie szczędzą starań, by się uchronić przed krwią pacjentów. A czy pacjenci są wystarczająco chronieni przed krwią, którą się im przetacza?
[Ramka i ilustracja na stronach 8, 9]
Czy dzisiaj krew jest wolna od AIDS?
„DOBRA nowina o krwi” — zwiastował nagłówek nowojorskiego dziennika Daily News z 5 października 1989 roku. W artykule doniesiono, że prawdopodobieństwo nabawienia się AIDS wskutek transfuzji wynosi 1 do 28 000. Podobno skuteczność metody chronienia krwi konserwowanej przed tym wirusem wynosi obecnie 99,9 procent.
Podobny optymizm panuje w bankach krwi, według których „krew konserwowana jest dziś bezpieczniejsza niż kiedykolwiek”. Prezes Amerykańskiego Stowarzyszenia Banków Krwi oświadczył, iż ryzyko nabawienia się AIDS po transfuzji zostało „właściwie wyeliminowane”. Skoro jednak krew jest „bezpieczna”, to dlaczego zarówno sędziowie, jak i lekarze nazywają ją „trującą” i „bezwzględnie niebezpieczną”? Dlaczego niektórzy chirurdzy noszą podczas operacji strój przypominający kombinezon astronauty — z maską zakrywającą twarz i wysokimi butami gumowymi — a wszystko po to, by uniknąć zetknięcia z krwią? Dlaczego w tylu szpitalach pacjenci proszeni są o podpisanie formularza uwalniającego personel od odpowiedzialności za szkodliwe skutki przetoczenia krwi? Czy krew rzeczywiście jest wolna od AIDS i innych chorób?
Bezpieczeństwo pacjentów zależy od dwóch środków stosowanych dla chronienia krwi — od sprawdzania dawców i testowania samej krwi. Ostatnie badania wykazały, że mimo usilnych prób wyeliminowania krwiodawców, których tryb życia zwiększa ryzyko nabawienia się AIDS, nie wszystkich udaje się wyłowić. Niektórzy wpisują do kwestionariusza fałszywe informacje i oddają krew. Czasami chcą po prostu dyskretnie sprawdzić, czy nie są zarażeni.
W roku 1985 wprowadzono testy krwi na obecność przeciwciał wytwarzanych przez organizm w celu zwalczenia wirusa AIDS. Cały szkopuł w tym, że między zakażeniem a pojawieniem się przeciwciał wykrywalnych za pomocą testu może upłynąć pewien czas. Ten decydujący okres inkubacji bywa nazywany „luką diagnostyczną”.
Sugestia, że ryzyko zachorowania na AIDS w wyniku transfuzji wynosi 1 do 28 000, pochodzi z pracy opublikowanej w periodyku The New England Journal of Medicine. Oceniono tam, że przeciętna „luka diagnostyczna” wynosi najprawdopodobniej 8 tygodni. Jednakże zaledwie kilka miesięcy wcześniej, w czerwcu 1989 roku, w tym samym piśmie zamieszczono artykuł, według którego okres ten może trwać o wiele dłużej — 3 lata lub nawet więcej. W tym wcześniejszym opracowaniu wyrażono przypuszczenie, iż tak długie „luki diagnostyczne” mogą się zdarzać częściej niż dawniej sądzono. Co gorsza, nie da się wykluczyć, że u niektórych zarażonych przeciwciała przeciw temu wirusowi nie wytworzą się nigdy! Jednakże w owej bardziej optymistycznej pracy pominięto te odkrycia jako „niedostatecznie zrozumiane”.
Nie dziwi więc wypowiedź dr Cory SerVass z komisji prezydenckiej do spraw AIDS: „Banki krwi stale zapewniają, że krew jest tak bezpieczna, jak to tylko możliwe, ale ludzie już jej nie kupują, bo wyczuwają, że to nieprawda”.
[Prawa własności]
CDC, Atlanta, Ga.
[Ramka na stronie 11]
Przetaczanie krwi a rak
Naukowcy przekonują się, że przetoczona krew może działać hamująco na system obronny i że zmniejsza to odsetek przeżyć u operowanych na raka. Czasopismo Cancer z 15 lutego 1987 opublikowało wyniki pouczających badań przeprowadzonych w Holandii. Czytamy: „Wyraźnie niekorzystny wpływ transfuzji na dłuższe utrzymanie się przy życiu zaobserwowano u pacjentów z rakiem okrężnicy. W grupie tej odsetek przeżyć pięcioletnich wynosił 48 procent wśród chorych, którym przetoczono krew, a 74 procent u tych, którym jej nie przetoczono”.
Lekarze z Uniwersytetu Południowej Kalifornii również stwierdzili, że wśród osób, które podczas chirurgicznego leczenia raka otrzymały krew, nawroty następowały o wiele częściej. O wynikach badań kontrolnych u stu pacjentów donosiło pismo Annals of Otology, Rhinology & Laryngology z marca 1989: „Współczynnik nawrotów we wszystkich odmianach raka krtani wynosił 14 procent u tych, którzy nie otrzymali krwi, a 65 procent u tych, którzy ją otrzymali. W wypadku raka jamy ustnej, gardła oraz nosa lub zatok współczynnik nawrotów doszedł do 31 procent, gdy nie stosowano transfuzji, i 71 procent, gdy ją stosowano”.
W artykule zatytułowanym „Transfuzje krwi a chirurgiczne leczenie nowotworów” dr John S. Spratt oświadczył: „Niewykluczone, że specjalista w zakresie chirurgii nowotworów będzie się musiał wyspecjalizować w operowaniu bez krwi” (The American Journal of Surgery z września 1986).
[Ilustracje na stronie 10]
Są wątpliwości, czy krew jest „lekiem” ratującym życie, ale że zabija ludzi — to rzecz bezdyskusyjna
-
-
Transfuzje — jedyny środek ratunku?Przebudźcie się! — 1990 | 8 grudnia
-
-
Transfuzje — jedyny środek ratunku?
W 1941 roku dr John S. Lundy ustalił pewną regułę dotyczącą przetaczania krwi. Najwyraźniej bez żadnego dowodu klinicznego orzekł, że jeśli poziom hemoglobiny (składnika krwi przenoszącego tlen) spadnie poniżej 10 gramów na 100 mililitrów, pacjentowi potrzebna jest transfuzja. Z czasem liczba ta stała się dla lekarzy normą.
Niemniej od blisko 30 lat wytyczną tę podaje się w wątpliwość. W roku 1988 na łamach czasopisma The Journal of the American Medical Association otwarcie przyznano, że nie da się jej niczym uzasadnić. Zdaniem anestezjologa Howarda L. Zaudera „okrywa [ją] zasłona tradycji i mrok niewiedzy, nie potwierdzają jej natomiast dowody kliniczne ani eksperymentalne”. Inni nazywają tę regułę zwykłym mitem.
Mimo tak zdecydowanego zdemaskowania tego mitu, wciąż się go powszechnie honoruje i uznaje za rozsądne zalecenie. Dla wielu anestezjologów i innych lekarzy poziom hemoglobiny poniżej 10 jest sygnałem nakazującym przetoczenie krwi dla wyrównania niedokrwistości. Robi się to właściwie automatycznie.
Postępowanie takie niewątpliwie przyczynia się dziś do masowego nadużywania krwi i preparatów krwiopochodnych. Jak ocenia dr Theresa L. Crenshaw z Komisji Prezydenckiej ds. Epidemii HIV, w samych Stanach Zjednoczonych co roku dokonuje się jakieś dwa miliony zbytecznych przetoczeń, a mniej więcej połowy transfuzji krwi konserwowanej dałoby się uniknąć. Japońskie Ministerstwo Zdrowia i Opieki Społecznej potępiło „nieumiarkowane stosowanie transfuzji” w tym kraju oraz „ślepą wiarę w skuteczność tej metody”.
Przy leczeniu niedokrwistości przetaczaniem krwi może się okazać, że jest ono groźniejsze dla życia niż sama niedokrwistość. Pomogli tego dowieść Świadkowie Jehowy, którzy nie zgadzają się na transfuzję głównie z powodów religijnych.
Może czytałeś kiedyś w gazecie, że Świadek Jehowy zmarł, bo nie przyjął krwi. Niestety, w takich doniesieniach rzadko przedstawia się całą prawdę. Często przyczyną zgonu jest to, że lekarze odmawiają operacji lub operują zbyt późno. Niektórzy chirurdzy żądają wyrażenia zgody na transfuzję, gdyby poziom hemoglobiny spadł poniżej 10. Tymczasem wielu innych z powodzeniem operowało Świadków, chociaż stężenie hemoglobiny wynosiło pięć, dwa, a nawet jeszcze mniej. Chirurg Richard K. Spence mówi: „Na przykładzie Świadków Jehowy nauczyłem się, że obniżony poziom hemoglobiny nie ma żadnego związku ze śmiertelnością”.
Najróżniejsze rozwiązania
„Krew albo śmierć”. Takie dwie możliwości przedstawiają niektórzy lekarze pacjentowi będącemu Świadkiem Jehowy. Tymczasem oprócz transfuzji jest wiele innych rozwiązań. Świadkowie Jehowy nie chcą umierać. Pragną tylko, by ich inaczej leczono. Ponieważ Pismo Święte zabrania przyjmować krew, po prostu w ogóle nie biorą jej pod uwagę.
Komisja Prezydencka ds. Epidemii HIV w swym raporcie z czerwca 1988 roku proponuje zapewnienie wszystkim pacjentom tego, o co od lat zabiegają Świadkowie. Czytamy tam: „Świadome wyrażenie zgody na podanie krwi lub jej składników powinno się opierać na objaśnieniu wchodzącego w grę ryzyka (...) oraz poinformowaniu o równorzędnych metodach leczenia, innych niż homologiczna transfuzja krwi”.
Innymi słowy, pacjentom należy dać możliwość wyboru. Jedno z rozwiązań to odmiana transfuzji autologicznej, polegająca na tym, że podczas operacji odzyskuje się krew pacjenta, a potem ponownie wprowadza do jego żył. Jeżeli działanie takie sprowadza się do zwykłego przedłużenia krwiobiegu, dla większości Świadków jest ono do przyjęcia. Chirurdzy polecają też zwiększanie objętości krwi za pomocą niekrwiopochodnych wypełniaczy, co pozwala organizmowi na samodzielne uzupełnienie liczby krwinek czerwonych. Zastosowanie takich technik zamiast transfuzji nie powoduje wzrostu śmiertelności, a nawet może być bezpieczniejsze.
Ostatnio zatwierdzono do ograniczonego użytku obiecujący lek — rekombinowaną erytropoetynę. Przyśpiesza ona produkcję krwinek czerwonych w ustroju i w rezultacie pomaga mu lepiej wykorzystać własną krew.
Naukowcy wciąż poszukują dobrego środka zastępującego krew, który naśladowałby jej niezwykłą zdolność przenoszenia tlenu. W USA trudno uzyskać zgodę na wprowadzenie takich preparatów do użytku. Tymczasem pewien ich wytwórca argumentował: „Gdyby ktoś wpadł na pomysł uzyskania w FDA [Urząd ds. Żywności i Leków] atestu dla krwi, nie miałby cienia szansy, żeby pomyślnie przeszła badania — taka jest toksyczna”. Niemniej są duże szanse na odkrycie skutecznej substancji chemicznej, która zostanie zatwierdzona do użycia jako środek krwiozastępczy przenoszący tlen.
Istnieją zatem różne rozwiązania. Wymieniliśmy tu zaledwie kilka. Doktor Horace Herbsman, wykładowca chirurgii klinicznej, napisał w czasopiśmie Emergency Medicine: „Nie ulega wątpliwości, że oprócz podawania środków krwiozastępczych są do dyspozycji inne sposoby. Doświadczenia, jakie mamy w związku z leczeniem Świadków Jehowy, mogą wręcz oznaczać, iż wcale nie trzeba tak polegać na transfuzji — z wszystkimi jej ewentualnymi powikłaniami — jak nam się do tej pory wydawało”. Oczywiście to żadna nowość. W periodyku The American Surgeon zaznaczono: „Ostatnie 25 lat dostarczyło mnóstwa dowodów, że poważne operacje można bezpiecznie przeprowadzić bez krwi”.
Skoro jednak stosowanie krwi jest ryzykowne i istnieją równorzędne bezpieczne rozwiązania, to dlaczego milionom pacjentów niepotrzebnie się ją przetacza — w wielu wypadkach bez ich wiedzy, a w innych nawet wbrew woli? W raporcie komisji prezydenckiej do spraw AIDS wspomniano na przykład o niedostatecznym zapoznaniu lekarzy i personelu szpitali z innymi metodami. Wskazano też na jeszcze jedną przyczynę: „Niektóre regionalne banki krwi niezbyt zdecydowanie popierają ograniczanie transfuzji, ponieważ ich bieżące wpływy pochodzą ze sprzedaży krwi i preparatów krwiopochodnych”.
Innymi słowy: handel krwią to świetny interes.
-
-
Najcenniejszy płyn świataPrzebudźcie się! — 1990 | 8 grudnia
-
-
Najcenniejszy płyn świata
Gdyby nawet uznać transfuzję za niebezpieczny i niepotrzebny wymysł instytucji, które często powodują się żądzą zysku, nie wyjaśni to jeszcze, dlaczego Świadkowie Jehowy odmawiają przyjmowania krwi. Kierują nimi bowiem zupełnie inne i znacznie ważniejsze pobudki. Jakie?
KROPLĘ krwi łatwo uznać za coś zwyczajnego. Na zadraśnięciu czy ukłuciu pojawia się czerwona błyszcząca kuleczka, którą bez zastanowienia zmywamy lub ścieramy.
Gdybyśmy jednak mogli tak zmaleć, żeby ta kuleczka stała się dla nas górą, to w jej purpurowych głębinach odkrylibyśmy niewiarygodnie złożony i uporządkowany świat. We wnętrzu tej jednej kropelki uwijają się nieprzeliczone zastępy komórek: 250 000 000 krwinek czerwonych, 400 000 białych i 15 000 000 płytek krwi, by wymienić tylko niektóre. Każda z tych armii wykonuje w krwi krążącej odrębne zadanie.
Czerwone ciałka krwi pędzą przez gęstą sieć układu naczyniowego, przenosząc tlen z płuc do każdej komórki, a odbierając z niej dwutlenek węgla. Są tak mikroskopijne, że dopiero 500 razem wziętych miałoby milimetr grubości. Ale gdyby ułożyć stos z wszystkich twoich krwinek czerwonych, byłby wysoki na 50 000 kilometrów! Każda z nich przemierza twój organizm 1440 razy na dobę i po 120 dniach kończy służbę. Znajdujące się w niej żelazo zostaje ponownie racjonalnie wykorzystane, a reszta jest usuwana. Co sekundę organizm pozbywa się 3 milionów czerwonych ciałek krwi, a jednocześnie tyle samo tworzy w szpiku kostnym. Skąd wie, że krwinka czerwona właśnie przekracza „wiek emerytalny”? Dla uczonych pozostaje to zagadką. Ale jak powiedział pewien chemik, bez systemu wymiany starych krwinek czerwonych „po paru tygodniach nasza krew zgęstniałaby niczym beton”.
W tym samym czasie krwinki białe przeszukują układ naczyniowy, by znaleźć i zniszczyć intruzów. Jeśli gdzieś powstaje rana, bezzwłocznie gromadzą się tam płytki krwi, które inicjują proces krzepnięcia i gojenia. Wszystkie te komórki są zawieszone w przezroczystym, żółtawym płynie — tak zwanym osoczu — mającym jeszcze setki innych składników. Wiele z nich odgrywa istotną rolę w rozlicznych zadaniach, jakie spełnia krew.
Mimo całej swej inteligencji uczeni nie są w stanie pojąć wszystkich funkcji krwi, a cóż dopiero ją odtworzyć. Czyż ten cudowny, skomplikowany płyn nie musi być dziełem mistrzowskiego Konstruktora? A czy to nie oczywiste, że ów nadludzki Stwórca ma prawo decydować o sposobie używania tego, co uczynił?
Właśnie z takiego założenia zawsze wychodzili Świadkowie Jehowy. Uznają Biblię za list, który pochodzi od naszego Stwórcy i zawiera najlepsze wskazówki co do tego, jak żyć. Nie przemilczano w nim kwestii krwi. W Księdze Kapłańskiej 17:14 czytamy: „Duszą wszelkiego ciała jest jego krew” — naturalnie nie w sensie dosłownym, ponieważ z Biblii dowiadujemy się też, że sam żywy organizm jest duszą. Chodzi raczej o to, że istnienie wszystkich dusz nierozerwalnie wiąże się z krwią, toteż słusznie powinno się ją uważać za święty płyn wyobrażający życie.
Niektórym trudno to zrozumieć. Otacza nas świat, dla którego mało co jest święte. Nawet życiu rzadko przyznaje się należną mu rangę. Nic więc dziwnego, że krew jest kupowana i sprzedawana jak każdy inny towar. Ci jednak, którzy szanują życzenia Stwórcy, nie obchodzą się z nią w ten sposób. ‛Nie będziecie jedli krwi’ — nakazał Bóg Noemu i jego potomkom, to znaczy całej ludzkości (Rodzaju 9:4). Osiemset lat później włączył ten zakaz do Prawa nadanego Izraelitom. Po upływie kolejnych 15 wieków potwierdził, że obowiązuje on zbór chrześcijański, któremu zalecono: ‛Wstrzymujcie się od krwi’ (Dzieje Apostolskie 15:20).
Świadkowie Jehowy trzymają się tego prawa przede wszystkim dlatego, iż chcą być posłuszni swemu Stwórcy. Przez ofiarną śmierć ukochanego Syna Bóg już dostarczył ludzkości krew, która ratuje życie. Dzięki niej można je przedłużyć nie o kilka miesięcy czy lat, ale na wieki (Jana 3:16; Efezjan 1:7).
Prócz tego wystrzeganie się transfuzji chroni Świadków od mnóstwa niebezpieczeństw. Obecnie coraz więcej ludzi nie będących Świadkami Jehowy odmawia przyjęcia krwi. Środowisko lekarskie pomału zaczyna na to reagować i ogranicza stosowanie krwi. Jak czytamy w periodyku Surgery Annual, „najbezpieczniejsza transfuzja to bez wątpienia ta, której nie wykonano”. W piśmie Pathologist wspomniano, że Świadkowie Jehowy od dawna utrzymują, iż leczenie krwią nie jest godne polecenia, i dodano: „Istnieją ważkie dowody, by poprzeć ich stanowisko, i to wbrew protestom banków krwi”.
Komu zaufasz? Mądremu Stwórcy krwi, czy ludziom, którzy z handlu krwią zrobili świetny interes?
[Ilustracje na stronie 15]
Układ naczyniowy człowieka oraz naczynia włosowate (po lewej), które są tak cienkie, że krwinki czerwone mogą się przez nie przecisnąć tylko pojedynczo
-