-
Spis treściPrzebudźcie się! — 1996 | 8 stycznia
-
-
Spis treści
8 stycznia 1996
Zagrożona planeta — czy można ją uratować?
Ziemia dusi się wskutek zanieczyszczeń, jest ogałacana z lasów i rujnowana rabunkową gospodarką. Czy jest jeszcze jakaś nadzieja dla naszej zagrożonej planety?
6 Czy walka przynosi rezultaty?
12 Co czeka naszą wrażliwą planetę?
19 Moje bezcelowe życie nabrało sensu
Grecki Kościół prawosławny — religia rozdarta wewnętrznie 15
„Kościół w Grecji przechodzi kryzys” — powiedział tamtejszy wykładowca uniwersytecki. Jakie są tego przyczyny i skutki?
Lotnisko „Kanku” — widoczne, lecz nie słyszane 24
Ten port lotniczy jest czynny całą dobę, a dochodzący z niego hałas nikomu nie przeszkadza. Czy to możliwe?
[Prawa własności do ilustracji, strona 2]
Z książki The Pictorial History of the World
[Prawa własności do ilustracji, strona 2]
Zdjęcie dziecka na śmietnisku na stronie tytułowej: Casas, Godo-Foto
-
-
Walka o uratowanie planetyPrzebudźcie się! — 1996 | 8 stycznia
-
-
Walka o uratowanie planety
OD NASZEGO KORESPONDENTA W HISZPANII
JURIJ mieszka w rosyjskim mieście Karabasz i ma dwoje chorych dzieci. Ich stan go martwi, ale nie dziwi. „Nie ma tu zdrowych dzieci” — wyjaśnia. Ludność Karabaszu jest zatruwana. Co roku miejscowa fabryka wypuszcza w powietrze 162 000 ton zanieczyszczeń, średnio 9 ton na każdego mieszkańca: mężczyznę, kobietę i dziecko. Za kołem podbiegunowym, na Półwyspie Kolskim, leżą miasta Nikiel i Monczegorsk, w których „dwie z największych na świecie i najbardziej przestarzałych hut niklu (...) corocznie emitują do atmosfery więcej metali ciężkich i dwutlenku siarki niż którakolwiek inna tego typu fabryka w Rosji” (The New York Times).
W stolicy Meksyku powietrze wcale nie jest zdrowsze. Badania przeprowadzone przez dr Margaritę Castillejos wykazały, że nawet w zamożnej dzielnicy dzieci chorują przez cztery na każde pięć dni. „Choroba stała się dla nich czymś normalnym” — zauważa dr Castillejos. Jej zdaniem jedną z głównych przyczyn jest wszechobecny smog, który wytwarzają tysiące pojazdów tłoczących się na ulicach. Stężenie ozonu jest tam czterokrotnie większe, niż przewidują normy Światowej Organizacji Zdrowia.
Równie groźne, choć niedostrzegalne niebezpieczeństwo zawisło też nad Australią. Dzieci w czasie zabawy na boiskach szkolnych muszą nosić czapki. Przerzedzenie ochronnej warstwy ozonowej nad półkulą południową sprawiło, że Australijczycy zaczęli uważać słońce raczej za wroga niż przyjaciela. Liczba zachorowań na raka skóry wzrosła tam już trzykrotnie.
W innych częściach świata codziennie trzeba walczyć o zdobycie wystarczającej ilości wody. Kiedy Amalia miała trzynaście lat, Mozambik nawiedziła susza. Pierwszego roku wody ledwie starczało, a następnego nie było jej prawie wcale. Rośliny na polach uschły i całe zbiory przepadły. Dziewczyna wraz z rodziną musiała jeść dzikie owoce i kopać w piaszczystych korytach rzek w poszukiwaniu choćby odrobiny cennego płynu.
W indyjskim stanie Radźasthan szybko kurczy się obszar pastwisk. Phagu — członek plemienia koczowniczego — często wdaje się w kłótnie z miejscowymi rolnikami. Nie może znaleźć miejsca na wypas swego stada owiec i kóz. Dotkliwy brak ziemi uprawnej burzy odwieczny pokój między rolnikami a nomadami.
Jeszcze gorzej jest na obszarze Sahelu, szerokiego pasa ziemi o półpustynnym klimacie, ciągnącego się na południe od Sahary. Wskutek wytrzebienia lasów i wywołanej tym suszy wyginęły całe stada zwierząt, a niezliczona liczba małych gospodarstw została pogrzebana w piasku powiększającej się pustyni. „Już nic nie posieję” — zarzekał się nigerski rolnik z plemienia Fulanów, gdy po raz siódmy źle wypadł mu zbiór prosa. Wcześniej na skutek braku paszy stracił bydło.
Rosnące zagrożenie
Występujące ostatnio susze, klęski nieurodzaju i zatrute powietrze dławiące coraz więcej miast — mają złowieszczą wymowę. Są to objawy choroby nękającej planetę, która nie potrafi już sprostać wygórowanym żądaniom ludzi.
Nic na ziemi nie jest tak ważne dla naszego przetrwania jak powietrze, którym oddychamy, żywność, którą jemy, i woda, którą pijemy. Niestety, te niezbędne do życia zasoby są bezlitośnie zatruwane albo wyczerpywane — i to przez samych ludzi. W niektórych krajach już teraz stan środowiska zagraża życiu. Jak wyraził to obrazowo były przywódca radziecki Michaił Gorbaczow, „ekologia przyłożyła nam nóż do gardła”.
Niebezpieczeństwo to należy traktować poważnie. Nieustanny przyrost ludności świata wiąże się z coraz większym zapotrzebowaniem na surowce czerpane z ograniczonych zasobów ziemi. Lester Brown, dyrektor Worldwatch Institute, oświadczył ostatnio, że „największym zagrożeniem dla przyszłości nie jest zbrojna agresja, lecz niszczenie środowiska naturalnego”. Czy podjęte działania wystarczą, by zapobiec tragedii?
Walka o ochronę planety
Trudno pomóc alkoholikowi, który nie przyjmuje do wiadomości, że jest uzależniony. Pierwszym krokiem do poprawy stanu naszej planety również jest uświadomienie sobie rozmiarów kryzysu. Wydaje się, że największym osiągnięciem rzeczników ochrony środowiska w ostatnich latach jest edukacja społeczeństwa. Większość ludzi doskonale zdaje sobie dziś sprawę z tego, że ziemia jest ograbiana i zanieczyszczana i że w związku z tym należy zacząć działać. Groźba dewastacji środowiska naturalnego rysuje się bowiem wyraźniej niż niebezpieczeństwo wybuchu wojny nuklearnej.
Przywódcy światowi nie pozostają obojętni wobec tego zagadnienia. W 1992 roku politycy stojący na czele 118 państw wzięli udział w Szczycie Ziemi — konferencji, na której poczyniono pewne przygotowania mające na celu ochronę atmosfery i kurczących się bogactw naturalnych. Większość państw podpisała układ w sprawie klimatu, zobowiązując się do opracowania systemu notowania zmian w emisji dwutlenku węgla, dzięki czemu w najbliższej przyszłości można by utrzymać ją na stałym poziomie. Zastanawiano się też nad sposobami zabezpieczenia różnorodności form życia na naszej planecie, czyli zachowania obecnej liczby gatunków roślin i zwierząt. Nie doszło wprawdzie do porozumienia w sprawie ochrony światowych zasobów leśnych, ale owocem konferencji były dwa dokumenty — „Deklaracja z Rio” i „Agenda 21”, zawierająca wytyczne co do sposobu wstąpienia na drogę „rozwoju nie zagrażającego środowisku”.
Jak zauważył ekolog Allen Hammond, „probierzem zobowiązań przyjętych w Rio będzie to, czy zostaną one spełnione, czy śmiałe słowa znajdą odbicie w działaniach podjętych w nadchodzących miesiącach i latach”.
Jednakże ważnym krokiem naprzód było międzynarodowe porozumienie, które zawarto w 1987 roku w Montrealu, a które określa ramy czasowe stopniowej eliminacji chlorofluoroalkanów (freonów).a Dlaczego zajęto się tą sprawą? Ponieważ panuje opinia, że owe substancje przyczyniają się do szybkiego przerzedzania ozonowej powłoki chroniącej ziemię. Ozon zawarty w górnych warstwach atmosfery odgrywa bardzo ważną rolę w pochłanianiu ultrafioletowych promieni słonecznych, które mogą wywoływać raka skóry i zaćmę. Problem ten dotyczy nie tylko Australii. Ostatnio uczeni wykryli ośmioprocentowy spadek stężenia ozonu w porze zimowej nad pewnymi rejonami o umiarkowanym klimacie na półkuli północnej. Tymczasem w powietrzu unosi się już i wędruje do stratosfery 20 milionów ton freonów.
Wobec tak katastrofalnego skażenia atmosfery narody świata odkładają na bok kwestie sporne i podejmują stanowcze działania. Trwają też przygotowania do międzynarodowej akcji mającej na celu objęcie opieką zagrożonych gatunków, ochronę Antarktydy i nadzór nad zagospodarowaniem toksycznych odpadów.
Wiele krajów czyni starania, by oczyścić swe rzeki (w angielskiej Tamizie znów pojawiły się łososie), kontrolować zanieczyszczenie powietrza (w najbardziej zadymionych miastach USA zmalało ono o 10 procent), wykorzystywać źródła energii obojętne dla środowiska (80 procent domów w Islandii jest ogrzewanych energią geotermiczną) i chronić swe naturalne dziedzictwo (Kostaryka i Namibia przekształciły około 12 procent swych obszarów w parki narodowe).
Czy te pozytywne oznaki świadczą o tym, że ludzkość traktuje niebezpieczeństwo poważnie? Czy przywrócenie naszej planecie właściwego stanu jest tylko kwestią czasu? Odpowiedzi na te pytania znajdziemy w następnych artykułach.
[Przypis]
a Freony były powszechnie używane do produkcji aerozoli, urządzeń chłodniczych, klimatyzatorów, środków czyszczących i pianek izolacyjnych. Zobacz Przebudźcie się! z 8 stycznia 1995 roku, artykuł „Niszczenie naszej atmosfery”.
-
-
Czy walka przynosi rezultaty?Przebudźcie się! — 1996 | 8 stycznia
-
-
Czy walka przynosi rezultaty?
„DBAJMY o naszą planetę, innej przecież nie mamy”. To dramatyczne wezwanie padło z ust brytyjskiego księcia Filipa, prezesa Światowego Funduszu na Rzecz Przyrody.
Tysiące lat wcześniej psalmista napisał: „Niebiosa są niebiosami Pana, ale ziemię dał synom ludzkim” (Psalm 115:16). Bóg ofiarował nam ziemię na mieszkanie, musimy więc o nią dbać. Właśnie tym zajmuje się ekologia.
Wyraz „ekologia” znaczy dosłownie „nauka o domu”.a Według definicji podanej w pewnym słowniku (The American Heritage Dictionary) jest to „badanie szkodliwego wpływu współczesnej cywilizacji na otoczenie w celu zapobieżenia temu oddziaływaniu i odwrócenia jego skutków dzięki ochronie środowiska”. Krótko mówiąc, ekologia to analiza szkód, jakie człowiek wyrządził, i opracowywanie sposobów ich naprawienia. Żadne z tych zadań nie jest łatwe.
Trzy oczywiste prawdy ekologii
W książce Making Peace With the Planet (Zawarcie pokoju z planetą) biolog Barry Commoner podał trzy podstawowe prawa ekologii, które ułatwiają zrozumienie, dlaczego ziemia jest tak bezbronna wobec nadużyć.
Wszystko się ze sobą łączy. Podobnie jak chory ząb może oddziaływać na cały organizm, tak uszkodzenie jednego składnika środowiska naturalnego potrafi pociągnąć za sobą cały łańcuch problemów ekologicznych.
Na przykład w Nepalu w ciągu minionych 40 lat połowa lasów porastających stoki Himalajów została wycięta na opał lub budulec. Ze zboczy pozbawionych drzew deszcze monsunowe szybko zmyły wierzchnią warstwę gleby. Nowe drzewa nie mogły więc zapuścić korzeni i w rezultacie wiele gór utraciło szatę roślinną. Na skutek wytrzebienia lasów Nepal traci co roku miliony ton wierzchniej warstwy gleby. Podobne problemy występują też w innych krajach.
W Bangladeszu woda z ulewnych deszczów, niegdyś wchłaniana przez drzewa, teraz bez przeszkód spływa gwałtownie po ogołoconych zboczach gór w kierunku wybrzeża, gdzie wywołuje katastrofalne powodzie. Dawniej takie kataklizmy nawiedzały Bangladesz co 50 lat, teraz zdarzają się co cztery lata, a nawet częściej.
W innych częściach świata wycinanie lasów prowadzi do pustynnienia ziemi i zmian w miejscowym klimacie. Ale lasy to tylko jedno z bogactw naturalnych, które człowiek nadmiernie eksploatuje. Ponieważ ekolodzy wciąż stosunkowo niewiele wiedzą o sprzężonych ze sobą składnikach naszego ekosystemu globalnego, problemy mogą pozostawać nie zauważone aż do chwili, gdy wyrządzone szkody będą już dość znaczne. Przykładem jest pozbywanie się odpadów, stanowiące dobrą ilustrację drugiego prawa ekologii.
W przyrodzie nic nie ginie. Wyobraź sobie, jak wyglądałby zwykły dom, gdyby nigdy nie usuwano z niego śmieci. Podobnie nasza planeta jest zamkniętym systemem — powstające tu odpady muszą w końcu trafić do jakiegoś jej zakątka. Częściowe zniszczenie warstwy ozonowej dowodzi, że nawet na pozór nieszkodliwe gazy, na przykład freony, nie rozpływają się w powietrzu bez śladu. A przecież oprócz freonów do atmosfery, rzek i oceanów dostają się jeszcze setki potencjalnie niebezpiecznych substancji.
To prawda, że niektóre produkty, określane jako „ulegające biodegradacji”, w wyniku naturalnych procesów rozpadają się z czasem na prostsze związki i zostają wchłonięte przez środowisko. Inne jednak nie mają tej właściwości. Na plażach całego świata poniewierają się plastikowe opakowania, które będą tak leżeć jeszcze kilkadziesiąt lat. Mniej zauważalne są toksyczne odpady przemysłowe, ponieważ zwykle gdzieś się je zakopuje. Ale chociaż znikają w ten sposób z oczu, nie ma pewności, że na zawsze odeszły w zapomnienie. Mogą przecież dostać się do podziemnych zasobów wody, stanowiąc poważne niebezpieczeństwo dla zdrowia ludzi i zwierząt. „Nie mamy pojęcia, co robić ze wszystkimi chemikaliami produkowanymi przez współczesny przemysł” — przyznał węgierski uczony z budapeszteńskiego Instytutu Hydrologii. „Nie orientujemy się nawet, ile ich jest i gdzie są składowane”.
Największe zagrożenie stwarzają odpady promieniotwórcze — produkt uboczny powstający w elektrowniach jądrowych. Tysiące ton owych substancji wciąż zalega na tymczasowych składowiskach, a część wrzucono już do oceanów. Pomimo wieloletnich badań naukowych nie znaleziono jeszcze sposobu na trwałe i bezpieczne przechowywanie lub usuwanie tych odpadów i nic nie zapowiada szybkiej zmiany istniejącego stanu rzeczy. Nikt nie wie, kiedy owe ekologiczne bomby zegarowe mogą wybuchnąć. Sprawa z pewnością nie rozwiąże się sama, a promieniotwórcze związki będą aktywne jeszcze setki lub tysiące lat — albo do czasu, gdy do działania przystąpi Bóg (Objawienie 11:18). Lekceważenie problemu pozbywania się odpadów przypomina też o trzecim prawie ekologii.
Pozwólmy działać naturze. Innymi słowy, człowiek musi współdziałać z naturalnym systemem, a nie ignorować go, postępując według własnego widzimisię. Trafnym przykładem są tu pewne pestycydy. Początkowo ich zastosowanie umożliwiło rolnikom skuteczną walkę z chwastami i niemal doszczętne wyeliminowanie szkodników. Wydawało się to gwarancją obfitych plonów. Ale wkrótce wystąpiły trudności. Stwierdzono, że chwasty i owady uodparniają się na kolejne pestycydy i że środki te są trujące także dla ptaków i innych zwierząt — naturalnych wrogów owych szkodników — a nawet dla samego człowieka. Być może i ty zatrułeś się pestycydami. Na całym świecie spotkało to co najmniej milion osób.
W dodatku jak na ironię ciągle przybywa dowodów, że na dłuższą metę pestycydy prawdopodobnie nie mają wpływu na zwiększenie zbiorów. W USA szkodniki niszczą obecnie więcej plonów niż przed rewolucją pestycydową. Również Międzynarodowy Instytut Badań nad Ryżem z siedzibą na Filipinach ustalił, że stosowanie tych środków w Azji Południowo-Wschodniej nie zapewnia lepszych zbiorów. Okazało się nawet, że odkąd w Indonezji wprowadzono rządowy program, w którym preparatom tym nie przypisuje się już tak istotnej roli, od 1987 roku nastąpił 15-procentowy wzrost produkcji ryżu, chociaż zużycie pestycydów spadło o 65 procent. Mimo to rolnictwo dalej je stosuje na wielką skalę.
Wyżej wymienione trzy prawa ekologii pomagają zrozumieć, skąd się biorą dzisiejsze trudności. Inne ważne pytanie brzmi: Jak duże szkody wyrządzono do tej pory i jak je naprawić?
Jakie są rozmiary szkód?
Na załączonej mapie świata (patrz strony 8 i 9) przedstawiono kilka głównych problemów ekologicznych i miejsca ich największego nasilenia. Oczywiście jeśli wskutek utraty naturalnego siedliska lub z innych przyczyn wymrze jakiś gatunek roślin lub zwierząt, ludzie nie mogą już nic poradzić. Są też szkody, którym człowiek nie zdążył zapobiec, na przykład ubytki w warstwie ozonowej. A co z postępującą dewastacją środowiska? Czy robi się coś, by ją powstrzymać albo przynajmniej zwolnić jej tempo?
Najlepszy probierz stopnia zniszczenia przyrody stanowią rolnictwo i rybołówstwo. Dlaczego? Ponieważ warunkiem ich wydajności jest zdrowe środowisko, a od tego, czy nie zabraknie produkowanej przez nie żywności, zależy nasze życie.
W obu tych działach gospodarki można zaobserwować objawy pogarszania się sytuacji. Jak wynika z obliczeń prowadzonych przez Organizację Narodów Zjednoczonych do Spraw Wyżywienia i Rolnictwa, aby nie wyczerpać zasobów rybnych, floty rybackie świata nie mogą łowić więcej niż 100 milionów ton ryb. Wartość tę przekroczono w 1989 roku i jak się należało spodziewać, następnego roku połowy spadły o 4 miliony ton. Drastycznie zmalała wydajność niektórych łowisk. Na przykład w północno-wschodnich wodach Atlantyku w ciągu ostatnich 20 lat połowy zmniejszyły się o 32 procent. Główne przyczyny to nadmierna eksploatacja, zanieczyszczanie oceanów i niszczenie tarlisk.
Ta alarmująca tendencja znajduje też odbicie w produkcji zbóż. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych dzięki wprowadzeniu uszlachetnionych gatunków roślin, irygacji oraz powszechnemu stosowaniu pestycydów i nawozów sztucznych światowe plony znacznie wzrosły. Obecnie pestycydy i nawozy tracą swą skuteczność, a do skromniejszych zbiorów przyczyniają się też niedobory wody i zanieczyszczenie środowiska.
Chociaż co roku trzeba nakarmić prawie 100 milionów ludzi więcej, w ostatnim dziesięcioleciu całkowity obszar ziemi ornej się skurczył. A istniejące grunty są coraz mniej urodzajne. Według oceny Worldwatch Institute w ciągu ostatnich 20 lat na skutek erozji rolnictwo straciło 500 miliardów ton żyznej gleby. Zmniejszenie produkcji żywności było więc nieuniknione. W raporcie State of the World 1993 (Stan świata w roku 1993) oświadczono, że „sześcioprocentowy spadek produkcji zboża na jednego mieszkańca, odnotowany w latach 1984-1992, to chyba dziś najbardziej niepokojąca tendencja w gospodarce światowej”.
Jasno stąd wynika, iż brak poszanowania dla środowiska naturalnego doprowadził do zagrożenia życia milionów ludzi.
Czy człowiek znajdzie wyjście z sytuacji?
Chociaż ludzie lepiej dziś rozumieją, w czym tkwi problem, to i tak niełatwo im go rozwiązać. Przede wszystkim dlatego, że wprowadzenie w życie dalekosiężnych propozycji wysuniętych podczas Szczytu Ziemi w roku 1992 wymagałoby dużych nakładów pieniężnych — co najmniej 600 miliardów dolarów rocznie. Trzeba by też zdobyć się na prawdziwe wyrzeczenia — między innymi należałoby unikać trwonienia surowców, a zwiększyć ich odzyskiwanie, oszczędzać wodę i energię, korzystać raczej z publicznych niż prywatnych środków transportu oraz, co najtrudniejsze, myśleć kategoriami całej planety, a nie własnego podwórka. Zwięźle ujął ten problem John Cairns junior, przewodniczący amerykańskiej komisji do spraw odbudowy ekosystemów wodnych: „Jestem optymistą co do naszych możliwości, pesymistą zaś co do tego, czego dokonamy”.
Całkowity koszt tych ogólnoziemskich porządków jest tak duży, że większość państw nie śpieszy się z wyłożeniem na ów cel pieniędzy. W dobie kryzysu ekonomicznego działania na rzecz ochrony środowiska są traktowane jako zagrożenie dla rynku pracy albo hamowanie rozwoju gospodarki. Ustne deklaracje kosztują mniej niż konkretne posunięcia. Książka Caring for the Earth (W trosce o ziemię) porównuje dotychczasowy odzew do „burzy słów, po której następuje susza bezczynności”. Ale czy pomimo tego zwlekania nowoczesna technika nie mogłaby z czasem znaleźć bezbolesnego lekarstwa na niedomagania planety? Wygląda na to, że nie.
We wspólnym oświadczeniu Narodowa Akademia Nauk Stanów Zjednoczonych i Londyńskie Towarzystwo Królewskie szczerze przyznają: „Jeżeli sprawdzą się obecne przewidywania wzrostu liczby ludności, a wzory postępowania przyjęte na naszej planecie się nie zmienią, może się okazać, że nauka i technika nie zdoła zapobiec ani nieodwracalnej dewastacji środowiska, ani utrzymującemu się ubóstwu większości mieszkańców ziemi”.
Trudności związane z usuwaniem odpadów radioaktywnych budzą zaniepokojenie i przypominają, że nauka nie jest wszechmocna. Uczeni od 40 lat poszukują bezpiecznych miejsc gromadzenia tych silnie promieniotwórczych substancji. Zadanie to okazuje się jednak bardzo trudne, toteż niektóre kraje, takie jak Włochy czy Argentyna, doszły do wniosku, iż uda im się przygotować odpowiednie składowisko najwcześniej w 2040 roku. Niemcy, które przejawiają największy optymizm, twierdzą, że dokonają tego do roku 2008.
Dlaczego odpady promieniotwórcze są tak kłopotliwe? „Żaden naukowiec ani inżynier nie może całkowicie zagwarantować, że nawet z najlepszego składowiska nie nastąpi pewnego dnia niebezpieczny wyciek substancji radioaktywnych” — wyjaśnia geolog Konrad Krauskopf. Jednakże mimo przestróg przed trudnościami związanymi z pozbywaniem się odpadów, energetyka jądrowa oraz rządy poczynały sobie dość beztrosko, licząc na to, że technologie jutra przyniosą rozwiązanie. Ale te rachuby zawiodły.
Skoro technika nie może zaoferować żadnego panaceum na bolączki ekologiczne, to gdzie jeszcze szukać rozwiązań? Czy konieczność zmusi w końcu narody do współpracy na rzecz ochrony ziemi?
[Przypis]
a Z greckiego oíkos (dom, mieszkanie) i lògos (nauka).
[Ramka na stronie 7]
Poszukiwanie odnawialnych źródeł energii
Dopóki nie nastąpi awaria elektrowni lub nie wzrosną ceny ropy naftowej, większość z nas uważa energię za coś oczywistego. Jednakże jej zużywanie jest jednym z najważniejszych powodów powstawania zanieczyszczeń. Najczęściej pochodzi ona ze spalania drewna lub paliw kopalnych, wskutek czego do atmosfery trafiają miliony ton dwutlenku węgla, a poza tym znikają ogromne połacie lasów.
Z kolei energia jądrowa wciąż traci na popularności ze względu na niebezpieczeństwo awarii elektrowni i trudności z przechowywaniem odpadów radioaktywnych. Innym rozwiązaniem jest wykorzystywanie tak zwanych odnawialnych źródeł energii, czyli ujarzmianie sił, w które obfituje przyroda. Istnieje pięć podstawowych ich rodzajów.
Energia słoneczna. Można ją z powodzeniem wykorzystywać do ogrzewania mieszkań, a w niektórych państwach, na przykład w Izraelu, wiele domów jest wyposażonych w baterie słoneczne do podgrzewania wody. Więcej kłopotów nastręcza przetwarzanie tej energii na elektryczność, ale gdzieniegdzie zaopatruje się już domy wiejskie w prąd dzięki zastosowaniu nowoczesnych ogniw fotoelektrycznych, które są coraz bardziej opłacalne.
Energia wiatru. W różnych miejscach na ziemi, gdzie często wieją wiatry, na horyzoncie pojawiły się sylwetki gigantycznych wiatraków. Elektryczność wytwarzana dzięki sile wiatru kosztuje coraz mniej, a w niektórych krajach jest tańsza niż uzyskana z tradycyjnych źródeł.
Hydroenergetyka. Z elektrowni wodnych pochodzi 20 procent produkowanej na świecie energii elektrycznej. Niestety, w krajach rozwiniętych wykorzystano już większość miejsc odpowiednich do takiej produkcji. Poza tym ogromne zapory mogą wyrządzać znaczne szkody w środowisku naturalnym. Lepszym rozwiązaniem na przyszłość, zwłaszcza w krajach rozwijających się, jest chyba budowa wielu mniejszych elektrowni wodnych.
Energia geotermiczna. Niektóre kraje, szczególnie Islandia i Nowa Zelandia, skorzystały ze sposobności podłączenia się do „sieci gorącej wody” przebiegającej pod powierzchnią ziemi. Wodę nagrzaną w wyniku podziemnych procesów wulkanicznych spożytkowuje się do ogrzewania domów i wytwarzania elektryczności. To naturalne źródło energii wykorzystują też do pewnego stopnia Filipiny, Japonia, Meksyk, Włochy i USA.
Energia pływów. W takich krajach, jak Wielka Brytania, Francja czy Rosja przetwarza się na prąd elektryczny energię pływów oceanicznych. Niewiele jest jednak na świecie miejsc, w których ta metoda byłaby opłacalna.
[Ramka i ilustracje na stronach 8, 9]
Niektóre główne problemy ekologiczne świata
Niszczenie lasów. Trzy czwarte lasów strefy umiarkowanej i połowa lasów tropikalnych została już wytrzebiona, a tempo wylesiania w minionym dziesięcioleciu alarmująco wzrosło. Według niedawnych ocen co roku ulega zniszczeniu od 150 000 do 200 000 kilometrów kwadratowych lasu tropikalnego, czyli obszar wielkości mniej więcej Urugwaju.
Toksyczne odpady. Połowę z produkowanych obecnie 70 000 substancji chemicznych sklasyfikowano jako trujące. W samych USA wytwarza się rocznie 240 milionów ton toksycznych środków. Brak danych uniemożliwia ustalenie, ile wynosi ich produkcja na całym świecie. Co więcej, do roku 2000 na tymczasowych składowiskach będzie zgromadzonych prawie 200 000 ton odpadów promieniotwórczych.
Degradacja gleby. Jednej trzeciej powierzchni lądów zagraża pustynnienie. W niektórych rejonach Afryki w ciągu zaledwie 20 lat Sahara posunęła się o 350 kilometrów. Już teraz życie milionów ludzi znajduje się w niebezpieczeństwie.
Niedobór wody. Około dwóch miliardów ludzi żyje w okolicach, gdzie niedobór wody jest zjawiskiem nagminnym. Sytuację pogarsza jeszcze wysychanie tysięcy studni, spowodowane obniżaniem się poziomu wód gruntowych.
Gatunki zagrożone wymarciem. Oceny naukowe opierają się w pewnym stopniu na domysłach, jednak wynika z nich, że do roku 2000 zostanie wytępionych od 500 000 do 1 000 000 gatunków roślin, a także owadów i innych zwierząt.
Zanieczyszczenie atmosfery. Jak wykazały badania przeprowadzone na początku lat osiemdziesiątych przez ONZ, miliard ludzi żyje w skupiskach miejskich, codziennie narażonych na wpływ groźnego dla zdrowia stężenia cząsteczek sadzy oraz trujących gazów, takich jak dwutlenek siarki, dwutlenek azotu i tlenek węgla. W ciągu ostatnich dziesięciu lat w związku z gwałtownym rozrastaniem się miast problem ten coraz bardziej daje się we znaki. Ponadto do atmosfery trafiają rokrocznie 24 miliardy ton dwutlenku węgla, a to — zdaniem niektórych — może wywołać ocieplenie klimatu ziemi.
[Mapa]
[Patrz publikacja]
Wylesianie
Toksyczne odpady
Zanieczyszczenie atmosfery
Niedobory wody
Zagrożone gatunki
Degradacja gleby
[Prawa własności]
Mountain High Maps™ copyright© 1993 Digital Wisdom, Inc.
Zdjęcie: Hutchings, Godo-Foto
Zdjęcie: Mora, Godo-Foto
-
-
Co czeka naszą wrażliwą planetę?Przebudźcie się! — 1996 | 8 stycznia
-
-
Co czeka naszą wrażliwą planetę?
PRZED dwustu laty amerykański mąż stanu Patrick Henry powiedział: „W przyszłość można wejrzeć jedynie dzięki poznaniu przeszłości”. Dotąd człowiek rujnował swe naturalne środowisko. Czy w przyszłości zacznie obchodzić się z nim inaczej? Na razie niewiele na to wskazuje.
Choć widać pewien godny pochwały postęp, niestety polega on najczęściej na stosowaniu zabiegów kosmetycznych, usuwających raczej objawy niż przyczyny trudności. Jeżeli drewniana konstrukcja budynku jest spróchniała, malowanie jej nie uchroni domu przed zawaleniem. Uratować go może jedynie gruntowny remont. Równie gruntownym przeobrażeniom musi ulec sposób traktowania ziemi przez człowieka. Nie wystarczy samo przeciwdziałanie powiększaniu się szkód.
Po przeanalizowaniu wyników 20 lat kontroli stanu środowiska w USA pewien specjalista uznał, że „zamachu na przyrodę nie da się nadzorować, trzeba mu zapobiegać”. Lepiej rzecz jasna nie dopuścić do zanieczyszczenia, niż usuwać jego przykre następstwa. Ale osiągnięcie tego celu wymagałoby radykalnych reform społecznych oraz zmiany zasad rządzących światem interesu. W książce Caring for the Earth przyznano, że należyta dbałość o ziemię wymaga stworzenia „innej hierarchii wartości oraz innych systemów gospodarczych i społecznych niż większość istniejących obecnie”. Co zatem trzeba by zmienić dla dobra naszej planety?
Głębsze przyczyny kryzysu
Samolubstwo. Pierwszym krokiem w kierunku ochrony środowiska naturalnego jest uznanie spraw ziemi za ważniejsze od interesów wykorzystujących ją ludzi. Mało kto jednak jest gotów zrezygnować z dostatniego stylu życia, nawet jeśli oznacza to rujnowanie planety, na której przyjdzie żyć następnym pokoleniom. Kiedy rząd Holandii — jednego z najbardziej zanieczyszczonych krajów Europy Zachodniej — próbował w ramach kampanii na rzecz czystego środowiska ograniczyć podróżowanie samochodami, plany te udaremnił powszechny sprzeciw. Holenderscy kierowcy nie byli skłonni do ustępstw, mimo że jeżdżą po najbardziej zatłoczonych drogach na świecie.
Pogoń za własnymi korzyściami jest widoczna zarówno wśród ludzi piastujących odpowiedzialne stanowiska, jak i w szerokich kręgach społeczeństwa. Politycy nie kwapią się do wprowadzania w życie programów ochrony środowiska, przez które mogliby stracić głosy wyborców, a producenci sprzeciwiają się wszelkim projektom zagrażającym ich zyskom lub rozwojowi gospodarczemu.
Chciwość. Gdy trzeba wybrać między zyskami a ochroną środowiska, górę biorą zwykle pieniądze. Wielki przemysł wpływa na władze państwowe, by zminimalizować kontrolę zanieczyszczeń albo w ogóle nie dopuścić do wydania przepisów w tej sprawie. Przykładem jest niszczenie warstwy ozonowej. Jeszcze w marcu 1988 roku prezes dużej amerykańskiej firmy chemicznej oświadczył: „Obecne dowody naukowe nie wskazują na potrzebę radykalnego zmniejszenia produkcji freonów”.
Jednakże ta sama firma zalecała też stopniowe zaprzestanie produkcji chlorofluoroalkanów (freonów). Czyżby zmieniła zdanie? „Nie było to wcale podyktowane troską o stan środowiska” — wyjaśnił Mostafa Tolba, dyrektor generalny oenzetowskiego Programu Ochrony Środowiska (UNEP). „W gruncie rzeczy chodziło o to, kto ma na tym zarobić”. Dziś wielu naukowców zdaje sobie sprawę, że niszczenie powłoki ozonowej jest jedną z największych w historii katastrof, które za przyczyną człowieka dotknęły środowisko naturalne.
Ignorancja. To, co wiemy, jest niczym w porównaniu z tym, czego nie wiemy. „Mamy ciągle stosunkowo mały zasób wiadomości o bogactwie form życia w wilgotnych lasach tropikalnych” — wyjaśnia Peter H. Raven, dyrektor Ogrodu Botanicznego Stanu Missouri. „To zdumiewające, że znacznie więcej możemy powiedzieć o powierzchni Księżyca”. Tak samo ma się rzecz ze stanem wiedzy o atmosferze. Ile jeszcze dwutlenku węgla można do niej wpuścić bez szkody dla klimatu ziemi? Nikt tego nie wie. Jak jednak zauważono w tygodniku Time, „szaleństwem jest eksperymentowanie z naturą na tak gigantyczną skalę, gdy nie zna się wyniku i gdy ewentualne konsekwencje są zbyt przerażające, by się nad nimi zastanawiać”.
Według ocen UNEP ubytek ozonu może pod koniec bieżącego dziesięciolecia doprowadzić do setek tysięcy zachorowań na raka skóry w ciągu roku. Nie wiadomo jeszcze, jaki wpływ wywrze zanik ozonu na plony i połowy, choć przewiduje się, że niebagatelny.
Krótkowzroczność. Niszczenia naturalnego środowiska — w przeciwieństwie do innych katastrof — nie da się stwierdzić na pierwszy rzut oka. Utrudnia to podjęcie zjednoczonych działań, zanim jeszcze zostanie wyrządzona trwała szkoda. W książce Saving the Planet (Ocalić planetę) przyrównano naszą obecną sytuację do rozpaczliwego położenia pasażerów, którzy w 1912 roku przebywali na tonącym Titanicu: „Niewielu zdaje sobie sprawę z rozmiarów potencjalnej tragedii”. Zdaniem autorów planetę uda się ocalić jedynie wtedy, gdy politycy i biznesmeni spojrzą prawdzie w oczy i zaczną szukać nie krótkowzrocznych korzyści, lecz długofalowych rozwiązań.
Egocentryzm. W roku 1992 podczas obrad Szczytu Ziemi premier Hiszpanii Felipe González podkreślił, że „problem ma wymiar ogólnoświatowy, toteż w jego rozwiązanie musi być zaangażowany cały świat”. To prawda, ale szukanie powszechnie akceptowanej drogi wyjścia jest nader niewdzięcznym zadaniem. Na tej samej konferencji delegat USA powiedział bez ogródek: „Styl życia Amerykanów nie będzie przedmiotem negocjacji”. Z drugiej strony indyjska ekolog, pani Maneka Gandhi, uskarżała się, że „na Zachodzie jedno dziecko konsumuje tyle, co 125 mieszkańców Wschodu”. Jej zdaniem „ruina środowiska naturalnego w krajach Wschodu spowodowana jest niemal wyłącznie konsumpcyjnym stylem życia Zachodu”. Po raz kolejny międzynarodowe starania o poprawę stanu środowiska utknęły na mieliźnie wskutek egocentryzmu poszczególnych narodów.
A jednak — mimo tak trudnej sytuacji — istnieją podstawy do ufnego patrzenia w przyszłość. Jedną z nich jest prężny system obronny naszej planety.
Uleczenie ziemi
Ziemia, podobnie jak ludzkie ciało, potrafi się w zdumiewający sposób regenerować. Wybitnym tego przykładem jest pewne zdarzenie z ubiegłego stulecia. W 1883 roku na indonezyjskiej wyspie Krakatau nastąpiła gigantyczna erupcja wulkanu, której odgłos słyszano w promieniu prawie 5000 kilometrów. Niemal 21 kilometrów sześciennych produktów wulkanicznych zostało wyrzucone w powietrze, a dwie trzecie wyspy zniknęło pod wodą. Dziewięć miesięcy później jedyną oznaką życia był tam mikroskopijny pajączek. Dziś całą wyspę pokrywa bujna roślinność tropikalna, dająca schronienie setkom gatunków ptaków, ssaków, gadów i owadów. Niewątpliwie do tego odrodzenia przyczyniło się objęcie wyspy ochroną przez włączenie jej do Parku Narodowego Ujung Kulon.
Szkody wyrządzone przez ludzi również można naprawić. Ziemia potrafi się regenerować, jeśli tylko pozostawi się jej dość czasu. Ale czy ludzie pozwolą jej wytchnąć? Nic na to nie wskazuje. Jest jednak Ktoś, kto postanowił dać ziemi czas na powrót do pierwotnego stanu — jej Stwórca.
„Niech (...) weseli się ziemia”
Bóg nigdy nie chciał, by ludzie rujnowali ziemię. O ogrodzie Eden powiedział Adamowi, by go „uprawiał i strzegł” (1 Mojżeszowa 2:15). Troska Jehowy o ochronę środowiska uwidoczniła się też w wielu przepisach, które dał Izraelitom. Na przykład nakazał im co siedem lat, na czas trwania roku sabatowego, pozostawiać pola odłogiem (2 Mojżeszowa 23:10, 11). Ponieważ Izraelici często lekceważyli to i inne polecenia Boże, Jehowa pozwolił w końcu Babilończykom spustoszyć tę ziemię, aby przez 70 lat leżała ugorem, „dopóki kraj nie odpłaci swoich sabatów” (2 Kronik 36:21). Wydarzenie to stanowi precedens historyczny, nie dziwi więc zawarte w Biblii zapewnienie, że Bóg ‛doprowadzi do ruiny tych, którzy rujnują ziemię’, i pozwoli jej odzyskać pierwotny stan, utracony wskutek rabunkowej gospodarki człowieka (Objawienie 11:18).
Będzie to jednak dopiero pierwszy krok. Jak słusznie zauważył biolog Barry Commoner, przetrwanie planety „zależy w takim samym stopniu od zakończenia wojny z przyrodą, jak od zaprzestania walk między nami”. Chcąc osiągnąć ten cel, mieszkańcy ziemi muszą być „ludźmi wyuczonymi przez Jehowę”, by umieli dbać o siebie nawzajem i o swój ziemski dom. Dzięki temu będą się mogli cieszyć „obfitością pokoju” (Izajasza 54:13, NW).
Bóg zapewnia, że ekosystemy ziemi zostaną odnowione. Pustynie nie będą już bezlitośnie się rozszerzać, a nawet ‛zakwitną jak szafran’ (Izajasza 35:1, NW). Zamiast niedoborów żywności „będzie nadmiar zboża w kraju” (Psalm 72:16). Umierające rzeki uwolnią się od zanieczyszczeń — będą ‛klaskać w dłonie’ (Psalm 98:8).
Kiedy takie przeobrażenia staną się możliwe? Gdy ‛Jahwe będzie królem’ (Psalm 96:10, BT). Rządy Boga z pewnością przyniosą błogosławieństwo każdej ziemskiej istocie. „Niech (...) weseli się ziemia” — mówi psalmista. „Niech zaszumi morze i to, co je wypełnia! Niech radują się pola i wszystko, co jest na nich; niech szumią radośnie wszystkie drzewa leśne” (Psalm 96:11, 12).
Przed ziemią pobłogosławioną przez Stwórcę i poddaną prawym rządom rysują się cudowne perspektywy. Biblia tak opisuje przyszłe warunki: „Ucałują się sprawiedliwość i pokój. Wierność z ziemi wyrośnie, a sprawiedliwość wychyli się z nieba. Jahwe sam obdarzy szczęściem, a nasza ziemia wyda swój owoc” (Psalm 85:11-13, BT). Kiedy ten dzień nastanie, już nigdy nic nie zagrozi naszej planecie.
[Ilustracja na stronie 13]
Ziemia, podobnie jak ludzkie ciało, potrafi się w zdumiewający sposób regenerować
-