BIBLIOTEKA INTERNETOWA Strażnicy
BIBLIOTEKA INTERNETOWA
Strażnicy
polski
  • BIBLIA
  • PUBLIKACJE
  • ZEBRANIA
  • g93 8.2 ss. 18-21
  • Nawet „żelazne płuco” nie powstrzymało jej od głoszenia

Brak nagrań wideo wybranego fragmentu tekstu.

Niestety, nie udało się uruchomić tego pliku wideo.

  • Nawet „żelazne płuco” nie powstrzymało jej od głoszenia
  • Przebudźcie się! — 1993
  • Śródtytuły
  • Podobne artykuły
  • Przyłączenie się do Świadków Jehowy
  • Wiele operacji, ale bez krwi
  • Prawda rozprzestrzenia się pomimo oporu
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1965
  • Pomaganie starszym w poznawaniu Jehowy i służeniu Jemu
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1972
  • Ziarno prawdy zasiane w dzieciństwie
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1969
  • Poszukiwanie prawdy nagrodzone
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1986
Zobacz więcej
Przebudźcie się! — 1993
g93 8.2 ss. 18-21

Nawet „żelazne płuco” nie powstrzymało jej od głoszenia

Czasami potrzeba odwagi, żeby po prostu dalej żyć. Oto historia osoby, która odznaczała się taką odwagą. Nazywała się Laurel Nisbet.

LAUREL urodziła się w 1912 roku w Los Angeles i była pełną werwy młodą kobietą, która kochała życie i swoją rodzinę. W normalnych warunkach zatroszczenie się o męża i dwójkę dzieci nie stanowiło dla niej żadnego problemu. Jednakże w roku 1948 jej umiłowanie życia zostało poddane niewyobrażalnie trudnej próbie. Zaraziła się śmiercionośnym wirusem polio.

Przez kilka dni miała objawy przypominające grypę, ale w końcu przestała się ruszać. Mąż zawiózł ją do szpitala rejonowego. Znalazła się wśród wielu innych osób chorych na polio. Kiedy wskutek przepełnienia musiała leżeć na podłodze w korytarzu i czekać na umieszczenie w żelaznym płucu, truchlała ze strachu. Każdy oddech wiązał się z niesłychanym wysiłkiem. Gdy aparat wreszcie był wolny i mogła z niego skorzystać, doznała ulgi. Mogła zaczerpnąć życiodajny haust powietrza, którego już zaczynało jej brakować.

Mechaniczne płuca skonstruowano z myślą o ludziach, u których choroba polio sparaliżowała mięśnie klatki piersiowej. Początkowo sądzono, że będą stosowane jedynie tymczasowo, dopóki pacjent nie odzyska na tyle siły w mięśniach, by móc oddychać samodzielnie. Ale ku zaskoczeniu Laurel i przerażeniu świata te stalowe maszyny do oddychania stały się dla wielu ofiar choroby domami na resztę życia. W jednym z takich aparatów spędziła 37 lat Laurel, leżąc płasko na plecach. Do niej należy światowy rekord pobytu w żelaznym płucu przez pacjenta dotkniętego chorobą Heinego i Medina.

Czy tylko tym Laurel mogła się poszczycić? Bynajmniej. Została umieszczona w respiratorze, będąc młodą kobietą po trzydziestce. Miała męża i wychowywała dwójkę dzieci. W pierwszej chwili popadła w bezgraniczną rozpacz. Jednak rozczulała się nad sobą tylko jeden dzień, po czym pogodziła się z losem. Po pewnym czasie mąż przywiózł ją do domu i zaczęła budować swoje życie od nowa. Nauczyła się prowadzić dom, leżąc w żelaznym płucu.

Spróbuj sobie wyobrazić, jak to wyglądało. Z aparatu wystawała jej tylko głowa. Kołnierz z tworzywa sztucznego i metalowy pręt, szczelnie dociskający go do obojczyków, zapewniały urządzeniu hermetyczność. Miechy umieszczone poniżej zmieniały ciśnienie powietrza wewnątrz pojemnika. Działając jak pompa, usuwały z niego powietrze około 15 razy na minutę. To powodowało, że pierś pacjenta podnosiła się i powietrze wchodziło przez nos lub usta. Kiedy miechy się kurczyły, powietrze wracające do respiratora uciskało klatkę piersiową i pacjent robił wydech. Skuteczność żelaznego płuca zależała od zmian ciśnienia powietrza i właśnie dlatego kołnierz musiał tak szczelnie przylegać do ciała. Laurel mogła poruszać jedynie głową. Od szyi w dół była całkowicie sparaliżowana. Oglądała świat za pomocą lustra zamontowanego nad respiratorem, które odbijało obraz z innego lustra, umieszczonego na przeciwległej ścianie. Dzięki temu widziała drzwi wejściowe i każdego, kto przez nie wchodził.

Przyłączenie się do Świadków Jehowy

Kiedyś do Laurel zawitała Del Kuring, będąca Świadkiem Jehowy. Weszła wprost do jej pokoju i zaczęła objaśniać cudowne prawdy biblijne. Laurel miała szacunek dla Słowa Bożego, więc słuchała z otwartym umysłem i sercem. Zapoczątkowano z nią studium biblijne i w 1965 roku oddała się Bogu jako Świadek Jehowy. Teraz miała jeszcze więcej powodów, by żyć. Pewnego dnia będzie znowu chodzić po ziemi i cieszyć się rajem, który Bóg przewidział dla ludzkości! Jakąż radość odczuła, gdy jej córka Key także przyjęła tę nową religię.

Ktoś jednak zapyta: A co z chrztem? Niestety, nie mógł się odbyć. Ponieważ Laurel nie była w stanie samodzielnie oddychać, zanurzenie w wodzie było niewykonalne. Nigdy nie miała sposobności pójść do Sali Królestwa. Nigdy nie uczestniczyła w zgromadzeniu. Nie widziała chrztu swojej córki. Ale w służbie dla Jehowy dokonała więcej niż niejeden zdrowy chrześcijanin.

Laurel była bowiem głosicielką dobrej nowiny. Chociaż przez 37 lat nie ruszała się z łóżka, pomogła zdobyć dokładną wiedzę biblijną około 17 osobom. Jak tego dokonała? Oczywiście nie mogła brać udziału w zaszczytnej służbie od domu do domu, jak to czyni większość Świadków Jehowy. Ale dawała świadectwo wielu opiekującym się nią osobom. Miałam przywilej być jedną z nich.

W 1972 roku uczyłam się w szkole pielęgniarskiej i zaczęłam pracować u niej jako opiekunka. Pod koniec dyżuru miałyśmy z Laurel trochę czasu, by porozmawiać i lepiej się poznać. Pewnego dnia powiedziała: „Chciałabym, żebyś mi teraz poczytała”. Zgodziłam się, więc poleciła mi wziąć niebieską książeczkę zatytułowaną Prawda, która prowadzi do życia wiecznego. Zapytałam, gdzie zacząć, a ona na to: „Zacznij od rozdziału pierwszego”. Tak rozpoczęło się studium biblijne, dzięki któremu zostałam oddanym świadkiem na rzecz Jehowy.

Respirator Laurel widoczny był przez duże okno we frontowej ścianie domu. Mieszkała w mieście La Crescenta przy ruchliwej ulicy, więc wszyscy przechodzący obok widzieli aparat. Wzbudzał on sporo współczucia i ciekawości, toteż nawet obcy ludzie często wstępowali do środka, by poznać Laurel. Zawsze ogromnie lubiła poznawać nowych ludzi i tym sposobem zawierała wiele przyjaźni, a przy tym głosiła o Jehowie. Jej odważne świadczenie i nadzieja na przyszłość wywierały wielkie wrażenie na drugich, stając się pięknym świadectwem na rzecz imienia Jehowy.

Laurel sypiała niewiele. Ponieważ nie mogła się poruszać, nie męczyła się jak inni. Hałas i nieprzerwana praca miechów pod respiratorem nie pozwalały jej zasnąć. Czym wypełniała te długie godziny? Rozmowami ze swym niebiańskim Ojcem, podczas których dzieliła się z Nim wszystkimi myślami w szczerej modlitwie. Jestem pewna, że zanosiła błagania o siły i wytrwałość, ale jeszcze częściej modliła się za swych chrześcijańskich braci i siostry. Bardzo współczuła innym i codziennie dziękowała Jehowie za udzielane jej błogosławieństwa.

Kiedy w tamte strony przybywał któryś z podróżujących przedstawicieli Świadków Jehowy, zawsze ją odwiedzał. Wielu z nich mówiło, że to oni zbudowali się tą wizytą! Taka właśnie była Laurel. Zawsze przejawiała pozytywne usposobienie, tryskała radością i wypatrywała każdej sposobności, aby dawać świadectwo prawdzie.

Miała wiele ciężkich przeżyć, zbyt wiele, by o nich opowiedzieć. Pewnego razu zaszła nagła potrzeba usunięcia wyrostka robaczkowego i ze szpitala rejonowego przysłano po nią karetkę. Ponieważ wyrostek pękł, szybko umieszczono ją w samochodzie i niezwłocznie przewieziono do szpitala, gdzie lekarz musiał dokonać zabiegu bez znieczulenia. W latach pięćdziesiątych nie wiedziano bowiem, jak wykonać znieczulenie ogólne u pacjenta korzystającego z żelaznego płuca.

Wiele operacji, ale bez krwi

Laurel miała raka, przechodziła duże operacje i cierpiała na przewlekłe choroby skóry. Irytowało ją, gdy nie mogła się podrapać i musiała jej w tym pomagać opiekunka. Mimo porażenia mięśni miała czucie w całym ciele. Dzięki temu nie nabawiała się odleżyn. Bardzo dbała o pielęgnowanie skóry. Raz w tygodniu obracaliśmy ją i całą kąpaliśmy, a musieliśmy to robić we czwórkę. Dla Laurel stanowiło to nie lada próbę, ale dzielnie ją znosiła, tak jak radziła sobie z każdym innym problemem życiowym.

Chociaż opieka nad Laurel nie była łatwym zadaniem, chwile z nią spędzone upływały miło i wesoło. Kiedy na kolejny tydzień zawijaliśmy kołnierz wokół jej szyi, aby urządzenie było jak najszczelniejsze, zaciskała zęby i mawiała: „Cóż za szatański wynalazek!” Tak, Laurel wiedziała, kogo obwiniać za swój fatalny stan. Przecież wszystko się zaczęło wtedy, gdy Szatan namówił pierwszych ludzi do odwrócenia się od Jehowy, przez co ściągnęli na całą ludzkość grzech, choroby i śmierć.

Laurel była sparaliżowana fizycznie, ale oczywiście nie duchowo. Wykorzystywała każdą sposobność, by mówić ludziom o swej nadziei na raj. Nawet na krótko przed śmiercią, gdy stanęła w obliczu nagłej operacji, potrafiła opowiedzieć się po stronie sprawiedliwości. Był rok 1985 i Laurel miała 72 lata. Kiedy nadszedł czas zabiegu, lekarz przyszedł oznajmić, że nie da się go wykonać bez krwi. Laurel była tak słaba, że ledwie mówiła, toteż jej córka Kay wyjaśniła, że matka nie życzy sobie krwi. Do gardła chorej wprowadzono rurki i mogła jedynie cicho szeptać. Całe ciało było zatrute wskutek zaparcia i wyglądała jak martwa.

Doktor poinformował jednak, że Laurel musi sama zająć stanowisko w sprawie krwi. Szepnęliśmy jej do ucha: „Laurel, musisz powiedzieć lekarzowi o krwi”. Ku mojemu zdumieniu jej oczy nagle otworzyły się szeroko, głos stał się donioślejszy i zaczęła objaśniać lekarzowi swój pogląd na krew. Przytaczała wersety biblijne, tłumacząc, że Świadkowie Jehowy uważają przyjęcie transfuzji za grzech przeciwko Bogu. Nigdy nie zapomnę, co wtedy powiedziała: „Doktorze, jeśli uratuje mi pan życie i po obudzeniu przekonam się, że dopuścił się pan nadużycia na moim ciele, będę pragnęła umrzeć i pański trud pójdzie na marne”. W ten sposób nie tylko przekonała lekarza, ale też wprawiła go w zdumienie okazaną siłą, toteż przyrzekł uszanować jej życzenie.

Laurel poddana została 4-godzinnej operacji, która poniekąd się udała. Po zabiegu lekarze po raz pierwszy od 37 lat wyjęli ją z aparatu i umieścili na łóżku szpitalnym. Podłączono ją do nowoczesnego respiratora, wykorzystującego tracheostomię. Ogromnie się tego bała. Ponieważ nowy respirator był przyłączony do rurki wprowadzonej do tchawicy, nie mogła mówić. Owładnął nią paniczny strach, gdyż miała wrażenie, że brakuje jej powietrza. Zmarła w 3 dni później, 17 sierpnia 1985 roku, w następstwie powikłań pooperacyjnych.

Pamiętam, co mi powiedziała tuż przed podaniem narkozy, a prawdopodobnie były to jej ostatnie słowa. Oznajmiła: „Chris, nigdy mnie nie opuszczaj”. Kiedy teraz myślę o bliskim już końcu tego starego systemu rzeczy i nadchodzącym zmartwychwstaniu, marzę o dniu, gdy będę mogła wziąć w ramiona moją przyjaciółkę Laurel Nisbet i powiedzieć: „Jestem tutaj, nigdy cię nie opuściłam”. (Opowiedziała Christine Tabery).

    Publikacje w języku polskim (1960-2026)
    Wyloguj
    Zaloguj
    • polski
    • Udostępnij
    • Ustawienia
    • Copyright © 2025 Watch Tower Bible and Tract Society of Pennsylvania
    • Warunki użytkowania
    • Polityka prywatności
    • Ustawienia prywatności
    • JW.ORG
    • Zaloguj
    Udostępnij