BIBLIOTEKA INTERNETOWA Strażnicy
BIBLIOTEKA INTERNETOWA
Strażnicy
polski
  • BIBLIA
  • PUBLIKACJE
  • ZEBRANIA
  • w85/7 ss. 12-16
  • Korzystałem ze świata ale nie w pełni

Brak nagrań wideo wybranego fragmentu tekstu.

Niestety, nie udało się uruchomić tego pliku wideo.

  • Korzystałem ze świata ale nie w pełni
  • Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1985
  • Śródtytuły
  • Podobne artykuły
  • POWAŻNA DECYZJA
  • CZAS DOBRZE SPOŻYTKOWANY
  • MISJONARZ I KASJER W NIEPEŁNYM WYMIARZE GODZIN
  • „USTAL DATĘ I WYRUSZ!”
  • PRZYKŁAD Z BIBLII POMOCĄ W POWZIĘCIU DECYZJI
  • KORZYSTANIE ZE ŚWIATA, ALE NIE W PEŁNI
  • Zmierzając do celu mego życia
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1960
  • Zmierzając do celu mego życia
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1960
  • Jehowa jest moim schronieniem i siłą
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 2000
  • Jehowa dodawał nam sił w czasie wojny i pokoju
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy (wydanie do studium) — 2024
Zobacz więcej
Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1985
w85/7 ss. 12-16

Korzystałem ze świata ale nie w pełni

Opowiada Harold L. Zimmerman

WIEDZIAŁEM, że pewnego dnia będę musiał powziąć decyzję. Niemniej z obawy przed tym, co sobie pomyślą ludzie, oraz z chęci używania popularności ciągle ją odkładałem.

Może zacznę od początku. Miałem zaledwie trzy lata, gdy dziadek nauczył mnie stać na głowie. Bardzo mi się to spodobało! Kiedy do naszego miasta przybył cyrk, zafascynowały mnie akrobacje na arenie i salta na trampolinach. Gorąco zapragnąłem robić to samo. Jeszcze jako dziecko chodziłem na rękach i każdego lata godzinami ćwiczyłem wymyślne skoki do wody, co absorbowało mnie bez reszty.

Gdy miałem 12 lat, związałem się na dobre z tym, co stało się moją pierwszą miłością — z akrobacją i gimnastyką. Wkrótce nasza drużyna zaczęła zdobywać nagrody w regionalnych i stanowych mistrzostwach szkół średnich Pensylwanii. W gazetach obok nazwisk kolegów z zespołu często pojawiało się i moje. Cieszyła mnie każda minuta takiego życia! Ilekroć jednak miałem spokojniejszą chwilę i mogłem się trochę zastanowić, dochodziłem do wniosku, że od czegoś uciekam, że odwlekam najważniejszą decyzję w swoim życiu.

Moi dziadkowie — tak ze strony ojca, jak i matki — niemal od początku naszego stulecia byli Badaczami Pisma Świętego (jak wówczas nazywano Świadków Jehowy) i często rozmawiali z ludźmi o Królestwie Bożym. Matka nieraz opowiadała mojemu starszemu bratu i mnie o tym, jak Królestwo położy kres wszelkiemu złu i sprawi, że na ziemi będzie się dziać wola Boża.

Przez całe lata co wieczór modliłem się do Jehowy zapewniając Go, że „pewnego dnia” zacznę Mu służyć, „ale jeszcze nie teraz”. Często mówiłem: „Będę Ci służył, gdy skończę 19 lat” — ale nie zrobiłem tego. Akrobacja i gimnastyka dalej wypełniały moje życie.

POWAŻNA DECYZJA

W roku 1942 miałem 20 lat i byłem studentem drugiego roku jednej ze szkół wyższych w stanie Pensylwania. Tej wiosny zdobyłem pierwsze miejsce w międzyuczelnianych zawodach gimnastycznych dla wschodniej części kraju, potem zająłem pierwsze miejsce na ogólnokrajowych mistrzostwach akademickich i zremisowałem w walce o pierwsze miejsce na spotkaniu Amatorskiego Związku Atletycznego. Liczyłem na to, że kiedyś wezmę udział w igrzyskach olimpijskich. Jak widzicie, świat bardzo mnie pociągał i dałem mu się bez reszty zaabsorbować.

W owym czasie Stany Zjednoczone były już uwikłane w wojnę i wszędzie dominował duch patriotyzmu. Fascynujące filmy zachwalały służbę w siłach zbrojnych, a chwytliwe melodie i teksty piosenek rozniecały emocjonalny, romantyczny stosunek do obowiązku i chwały. Któż nie chciałby mieć udziału w szlachetnym dziele uwolnienia świata od faszystowskiej tyranii oraz zapewnienia wszystkim narodom wolności i pokoju?

Rozumiałem, dlaczego zdaniem tylu ludzi należało po prostu zabrać się energicznie do dzieła i pomóc zaprowadzić porządek. Ale po co tyle śpiewu i patosu? Wojna to coś okropnego! Czemu tego nie mówią otwarcie? Wszystko to nie dawało mi spokoju.

We wrześniu 1942 roku pojechałem do Cleveland w stanie Ohio na Teokratyczne Zgromadzenie Świadków Jehowy pod hasłem „Nowy Świat”. Głębokie wrażenie zrobił na mnie główny wykład, zatytułowany: „Czy możliwy jest trwały pokój?” Mówca analizował 17 rozdział Księgi Objawienia i wyjaśnił, że bestia, która ‛była, lecz nie jest, a jednak będzie’ — to Liga Narodów, która po wojnie zostanie z powrotem powołana do życia. Zaznaczył jednak, że los tej instytucji jest przesądzony; również upadnie i pójdzie na zagładę. Panowanie nad ziemią ma objąć Królestwo Boże i dopiero ono zaprowadzi na niej trwały pokój. Ta cenna informacja była mi bardzo pomocna w powzięciu decyzji.

Jesienią wprawdzie wróciłem na uczelnię, ale w akademiku, gdzie mieszkałem, zacząłem serio, choć po kryjomu, studiować Biblię. Wszystko stało się teraz dla mnie jasne jak słońce! Jedynie Królestwo Boże zdoła położyć kres wojnom i zapewnić ziemi trwały pokój. Jakże niemądrze byłoby wiązać swe nadzieje ze światem skazanym na zagładę! Nie miałem już żadnych wątpliwości, ale zachodziło pytanie: Czy moja wiara okaże się dość silna, by mnie skłonić do działania — do powzięcia ostatecznej decyzji?

Wkrótce potem pewnej nocy nie mogłem zasnąć. Zegar uniwersytecki wybił pierwszą, potem drugą godzinę. Wszyscy chłopcy w pokoju spali głębokim snem. Zsunąwszy się na dół z piętrowego łóżka, podszedłem do otwartego okna na drugim piętrze budynku. Była rześka noc jesienna. Zwróciłem się z modlitwą do Jehowy Boga i wyznałem Mu swoje obawy. Niemniej tak długo odkładana decyzja wtedy właśnie zapadła. Kilka tygodni później na dobre opuściłem uczelnię, wiedziony pragnieniem służenia Jehowie w jak najszerszym zakresie.

Wyłoniła się jednak kolejna kwestia: Czy zdołam przekonać komisję wojskową, żeby mnie zwolniła, bo przecież sumienie nie pozwala mi iść na wojnę? Ustawa przewidywała odrębne potraktowanie i zwolnienie duchownych oraz młodzieży uczącej się w seminariach.

Przyjaciele, znajomi i różni poważni ludzie w mieście próbowali mi wyperswadować moją decyzję.

„Co by to było, gdyby każdy postąpił tak, jak Świadkowie Jehowy?” — pytali niektórzy.

„Gdyby wszyscy na całym świecie zajęli takie stanowisko, jak Świadkowie Jehowy, w ogóle nie byłoby wojny” — odpowiadałem. Byłem niewzruszony. Decyzja zapadła, a oparłem ją na Ewangelii według Jana 15:19.

Jakieś trzy miesiące później moja sprawa trafiła do sądu federalnego. Po krótkim przesłuchaniu, w którym wyjaśniłem, dlaczego w moim przekonaniu powinienem być uznany za kaznodzieję, sędzia pouczył 12 przysięgłych ławników: „Nie chodzi o to, czy ten młody człowiek jest szczery lub nieszczery w swoich wierzeniach, ani czy rzeczywiście jest kaznodzieją. Rzecz w tym, czy usłuchał zarządzenia, by stawić się na wezwanie do służby wojskowej. Już samo to, że dziś stoi przed sądem, stanowi dowód jego winy!” Ostrzegł przysięgłych, żeby nie ważyli się wracać z werdyktem „niewinny”.

Jaki był ten werdykt? „Winny, ale z zaleceniem ułaskawienia”, orzekła ława przysięgłych. Mimo to sędzia sięgnął po najwyższy wymiar kary: pięć lat pozbawienia wolności w więzieniu federalnym, które wyznaczy prokurator. Przewieziono mnie do zakładu w Chillicothe (stan Ohio).

CZAS DOBRZE SPOŻYTKOWANY

Pobyt w więzieniu urozmaicały nam regularne wizyty brata A.H. Macmillana z głównego biura Towarzystwa Strażnica. Mawiał do nas: „Jesteście jak człowiek siedzący w pociągu tyłem do kierunku jazdy. Nie widzi tego, co jest za oknem, dopóki tego nie minie”. Zapewniał nas, że w przyszłych latach lepiej zrozumiemy wartość spędzonego tu czasu. Jakże dokładnie potwierdziły się jego słowa!

Wkrótce zorganizowaliśmy sobie kursy wieczorowe wzorowane na programie Szkoły Gilead, w której uczyli się misjonarze. Przestudiowaliśmy kilkakrotnie całą Biblię i przeczytaliśmy wszystkie podręczniki wydane przez Towarzystwo Strażnica. Wiedza zdobyta w ciągu tych trzech lat, ośmiu miesięcy i pięciu dni uwięzienia dała mi mocne podstawy do dalszego podążania drogą obraną owego jesiennego wieczora na uczelni — jakieś 40 lat temu.

Zaraz po wyjściu na wolność zgłosiłem się do stałej służby pionierskiej (pełnoczasowego ogłaszania Królestwa) i w tej pracy przyłączyłem się do mojej matki, która wówczas miała teren w Waszyngtonie. Tam spotkałem pionierkę, która później została moją żoną. Pracowaliśmy z Anną w różnych miejscach, aż wreszcie w roku 1951 trafiliśmy do 18 klasy Szkoły Gilead. Zostaliśmy skierowani do pracy misjonarskiej w Etiopii w Afryce wschodniej.

MISJONARZ I KASJER W NIEPEŁNYM WYMIARZE GODZIN

Żeby wysyłać do Etiopii misjonarzy, Towarzystwo musiało się zgodzić na prowadzenie tam szkół. W taki to sposób oboje z żoną zostaliśmy nauczycielami. Ograniczało to działalność w służbie polowej, niemniej umożliwiało rozwój głoszenia w państwie, którym wtedy rządził Haile Selassie.

W drugim roku pobytu w Etiopii urodziło się nam pierwsze dziecko — Ronald. Co teraz zrobić? Wracać do Stanów? Nie, nie chcieliśmy rezygnować z wyznaczonego nam zadania. Znalazłem pracę kasjera w Etiopskim Zarządzie Dróg. Do moich obowiązków należało między innymi wypłacanie pieniędzy robotnikom drogowym, stacjonującym po całym kraju.

Wkrótce zorientowałem się, że dam radę wypłacić wszystkie pobory w ciągu 15 dni. Zaproponowałem więc kierownikowi administracyjnemu, aby pozwolił mi pracować na pół etatu, co umożliwiłoby mi poświęcanie drugiej połowy miesiąca na służbę kaznodziejską. Zgodził się na to. W ten sposób mogłem znowu znaleźć się w szeregach pionierów stałych.

Kiedy w 1955 roku pojechaliśmy do domu na urlop, przybyło nam drugie dziecko, Donna. Mieliśmy stanowczy zamiar wrócić do Etiopii, jednakże z powodu komplikacji wizowych i wydalenia innych misjonarzy już się to nie udało. Przez kilka następnych lat musiałem pracować w Stanach w pełnym wymiarze godzin, przeznaczając na sprawy Królestwa wieczory i weekendy. Wciąż jednak nurtował nas jakiś niepokój.

„USTAL DATĘ I WYRUSZ!”

W roku 1957 byliśmy na zjeździe w Los Angeles; nasza trzecia pociecha, Sheri, miała wtedy dopiero 12 dni. Wystarczyło jedno spojrzenie na program, aby znaleźć to, na co od dawna czekaliśmy — przemówienie pod tytułem: „Służenie tam, gdzie pilnie potrzeba pomocy”. Pomyśleliśmy: „Tam się nadajemy. Nareszcie coś dla nas!”

Zdecydowaliśmy się na podjęcie służby w Kolumbii, w Ameryce Południowej, ale postanowiliśmy jeszcze zaczekać na kongres międzynarodowy, który w 1958 roku miał się odbyć w Nowym Jorku. Uznaliśmy, że najlepiej będzie, gdy ja pojadę w kwietniu 1959 roku, aby rozejrzeć się w sytuacji. Podróż przez całe Stany Zjednoczone na kongres do Nowego Jorku oraz opłaty szpitalne, związane z przyjściem na świat czwartego dziecka, Dawida, pochłonęły wszystkie nasze fundusze. Co teraz?

Na dwa tygodnie przed planowanym wyjazdem byliśmy na odbywającym się co pół roku zgromadzeniu obwodowym. Podeszło do nas kilku braci, bo słyszeli, że wybieramy się do Ameryki Południowej, aby służyć tam, gdzie są większe potrzeby. Nie wiedziałem, co powiedzieć, bo mieliśmy wtedy na podróż zaledwie 100 dolarów. Stało się jednak coś bardzo ciekawego.

Jeden z mówców biorących udział w programie zwrócił się do przyszłych pionierów z apelem, żeby nie uzależniali podjęcia tej służby od dorobienia się wpierw samochodu, przyczepy mieszkalnej i konta w banku. „Ustal datę i wyrusz!” — powiedział z naciskiem. Usłuchaliśmy tej rady; zapadło postanowienie, że będziemy realizować nasze plany.

Na tydzień przed spodziewanym wyjazdem powiedziałem Annie, żeby zatelefonowała do biura linii lotniczych i zarezerwowała na następny piątek bilet do Barranquilli w Kolumbii. A mieliśmy nawet za mało pieniędzy na moją podróż w jedną stronę, nie mówiąc już o reszcie rodziny. A czasu było coraz mniej!

Anna dokonała rezerwacji i ledwie odłożyła słuchawkę, odezwał się dzwonek u drzwi. Listonosz przyniósł kopertę z urzędu skarbowego, w której był czek na 265 dolarów tytułem zwrotu zawyżonego podatku, potrąconego z moich poborów za rok 1958! Ale to jeszcze nie wszystko. Nazajutrz, w sobotę, trzy zbory, z którymi mieliśmy łączność w czasie pobytu w Los Angeles, urządziły z myślą o nas pieczenie mięsa na rożnie. Można sobie wyobrazić, jak bardzo byliśmy zaskoczeni, gdy bracia wręczyli nam przy tej okazji 350 dolarów zebranych, aby nam pomóc w realizacji naszych planów!

PRZYKŁAD Z BIBLII POMOCĄ W POWZIĘCIU DECYZJI

W najbliższy piątek wieczorem zostawiłem Annę z dziećmi w Los Angeles i odleciałem na południowy wschód do Kolumbii, gdzie przez dwa tygodnie szukałem pracy.

Krótko po przyjeździe stało się coś, co mnie bardzo zaniepokoiło. Dowiedziałem się z prasy o masowych mordach w głębi kraju. Dwa rywalizujące stronnictwa polityczne toczyły ze sobą nie wypowiedzianą wojnę domową, w której bezmyślnie masakrowano całe wsie. Trwało to już 10 lat. Dlaczego wcześniej nic o tym nie słyszałem? Czy naprawdę mam teraz sprowadzać rodzinę, aby tu zamieszkać w takich warunkach?

Przy podejmowaniu decyzji nauczyliśmy się z żoną poszukać najpierw zasad i przykładów w Biblii. Najstosowniejszym urywkiem, jaki mi przychodził na myśl, był 13 rozdział Księgi Liczb. Donosi on o tym, jak Mojżesz wysłał 12 ludzi na zwiady do Ziemi Obiecanej. Wszyscy z wyjątkiem dwóch przynieśli stamtąd złowrogie wieści. Izraelici zaczęli narzekać, że Mojżesz wyprowadził ich na pustynię, aby wyginęli razem z żonami i dziećmi. Jehowa odpowiedział: Ich ciała padną na pustyni podczas 40-letniej wędrówki, natomiast dzieci, o które rzekomo tak się martwią, wejdą żywo do Kanaanu.

Znalazłem odpowiedź! Zatelefonowałem do Los Angeles i poprosiłem Annę, żeby wyprzedała wszystko, spakowała się i przyjechała. Z braku pieniędzy nie mogłem sobie pozwolić na to, by jeszcze raz udać się do Kalifornii. Przy pomocy braci z Los Angeles żona sprzedała samochód i meble, a wszystko inne spakowała do podróży. Wkrótce potem razem z dziećmi, z których najstarsze miało 5 lat, a najmłodsze 5 miesięcy, leciała samolotem do Kolumbii, gdzie cała rodzina z radością znów się połączyła.

Dopiero po sześciu tygodniach, gdy nasze fundusze stopniały zaledwie do trzech dolarów, zacząłem pracować w pewnej firmie międzynarodowej w dziale kontroli wewnętrznej.

Wkrótce się zmieniła sytuacja polityczna, co doprowadziło do umocnienia władzy. W ciągu 24 lat, jakie upłynęły od tamtej pory, panowała wolność wyznania, dzięki czemu w całym kraju można było prowadzić ożywioną działalność głoszenia o Królestwie.

KORZYSTANIE ZE ŚWIATA, ALE NIE W PEŁNI

Od lat staraliśmy się zachowywać w pamięci radę apostoła Pawła, żeby „ci, którzy korzystają ze świata, [byli] jak nie korzystający z niego w pełni” (1 Kor. 7:31). Nie jest łatwo utrzymywać należytą równowagę — dobrze się wywiązywać z obowiązków wobec pracodawcy, a jednocześnie w sercu i umyśle dawać pierwszeństwo sprawom Królestwa (Mat. 6:33).

Przez pierwsze dwa lata pobytu w Kolumbii, gdy współdziałaliśmy z niewielkim zborem w Cali, pracowałem zawodowo w pełnym wymiarze godzin. Potem postanowiliśmy się przenieść do pobliskiego mniejszego miasta, gdzie potrzeby były jeszcze większe.

Zaproponowałem mojemu przełożonemu, żeby mnie zatrudnił na pół etatu, zapewniając go, że przez pół dnia zrobię wszystko, co do mnie należy. Wyraził zgodę. Pracowałem na tych warunkach przez następne siedem lat, dopóki rosnące koszty utrzymania i potrzeby rodziny nie zmusiły mnie do powrotu do pracy w pełnym wymiarze godzin. Był to dobrze spożytkowany okres, bo wolny czas starałem się wyzyskać w służbie pionierskiej i dla dobra rodziny.

Od ośmiu lat mam specjalną umowę o pracę i dość elastyczny rozkład zajęć. Pozwala mi to na swobodne gospodarowanie czasem. Mogę więc być zastępcą nadzorcy obwodu, a niekiedy nadzorcy okręgu; ponadto byłem już wykładowcą na kursach dla chrześcijańskich starszych oraz pionierów stałych.

Dzieci są już dorosłe. Obaj chłopcy są sługami pomocniczymi, a dwoje najstarszych wstąpiło w związki małżeńskie. Cieszymy się, że postępują zgodnie z tym, czego się nauczyli w dzieciństwie, i regularnie zabierają swoje pociechy na zebrania oraz do służby polowej. Ciągle modlimy się o to, żeby nasze wnuki stały się piątym pokoleniem Świadków Jehowy, i mamy nadzieję, że tak będzie.

Biorąc to wszystko pod uwagę, mogę teraz szczerze powiedzieć, że nie zmarnowałem sobie życia, gdy z górą 40 lat temu powziąłem decyzję owej nocy na uczelni. Nasze życie było pełne treści i Jehowa nigdy nas nie opuścił, gdy trzymaliśmy się wiernie Jego zasad, ‛korzystając ze świata, ale nie w pełni’.

[Ilustracja na stronie 14]

Głoszenie w Kolumbii z moją żoną Anną

    Publikacje w języku polskim (1960-2026)
    Wyloguj
    Zaloguj
    • polski
    • Udostępnij
    • Ustawienia
    • Copyright © 2025 Watch Tower Bible and Tract Society of Pennsylvania
    • Warunki użytkowania
    • Polityka prywatności
    • Ustawienia prywatności
    • JW.ORG
    • Zaloguj
    Udostępnij