-
Spis treściPrzebudźcie się! — 1996 | 8 września
-
-
Spis treści
8 września 1996
Indianie Ameryki Północnej — co im przyniesie przyszłość?
Od dziesiątków lat w hollywoodzkich filmach przedstawia się stereotypowy obraz walk pomiędzy kowbojami a Indianami. Jaka jest prawda o losach rdzennych Amerykanów? Co im przyniesie przyszłość?
3 Zmierzch epoki rdzennych mieszkańców Ameryki
12 Co im przyniesie przyszłość?
17 Wyprawa w świat pięknych drzew
31 Dlaczego zamyka się kaplice
32 Wspaniała przyszłość dla planety Ziemi
Czy duchowni prawosławia zachowują czujność? 19
W roku 1995 duchowni greckiego Kościoła prawosławnego obchodzili „Rok Apokalipsy”. Uroczystości ujawniły panujący między nimi rozdźwięk.
Pompeje — miejsce, gdzie zatrzymał się czas 22
Odkrycie Pompejów pod zwałami popiołu dało fascynujący wgląd w życie starożytnych Rzymian
[Prawa własności do ilustracji, strona 2]
Zdjęcie: Garo Nalbandian
Ilustracja na stronie tytułowej: na podstawie zdjęcia Edwarda S. Curtisa
Ilustracja i symbol na stronach 2, 4, 7 i 12: twarz Indianina: D. F. Barry Photograph, Thomas M. Heski Collection; tańczący Indianin: Men: A Pictorial Archive from Nineteenth-Century Sources/Dover Publications, Inc.; tipi: Leslie’s; wzór prostokątny: Decorative Art; wzory okrągłe: Authentic Indian Designs
-
-
Zmierzch epoki rdzennych mieszkańców AmerykiPrzebudźcie się! — 1996 | 8 września
-
-
Zmierzch epoki rdzennych mieszkańców Ameryki
KTÓŻ nie oglądał klasycznego westernu? Ludziom na całym świecie znany jest Wyatt Earp, Buffalo Bill, Samotny Jeździec, a z Indian — Geronimo, Siedzący Byk, Szalony Koń, wódz Józef i jeszcze wielu innych bohaterów. Ale w jakim stopniu obraz przedstawiany w hollywoodzkich filmach jest prawdziwy? I czy Indian ukazano w nich bezstronnie?
W związku z dokonanym przez Europejczyków podbojem rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej (Indian)a nasuwają się jeszcze inne pytania: Czy w książkach historycznych przedstawiono Indian obiektywnie? Czy z ich dziejów wypływa jakaś nauka dotycząca chciwości, tyranii, rasizmu i okrucieństwa? Jaka jest prawda o Indianach i kowbojach?
Ostatnia bitwa Custera i masakra nad Wounded Knee
W roku 1876 Siedzący Byk, szaman z plemienia Lakotów (należącego do trzech głównych grup Siuksów), był jednym z dowódców w słynnej bitwie nad rzeką Little Bighorn w stanie Montana. Pułkownik Custer o przydomku „Długie Włosy” myślał, że ma do czynienia z 1000 wojowników z plemienia Siuksów i Czejenów, których łatwo pokona ze swymi 650 żołnierzami. Bardzo się jednak przeliczył. Przyszło mu się zmierzyć chyba z największą w historii armią indiańską, liczącą około 3000 wojowników.
Custer podzielił swój Siódmy Pułk Kawalerii na trzy pododdziały. Na czele jednej z tych grup, nie czekając na pomoc dwóch pozostałych, natarł na obóz indiański od strony, którą uznał za słabą. Indianie, pod wodzą Szalonego Konia, Galla i Siedzącego Byka, pozbawili życia Custera i około 225 żołnierzy tworzących jego pododdział. Chociaż zwycięstwo Indian okazało się tymczasowe, dla armii amerykańskiej i tak było sromotną porażką. Ale zaledwie po 14 latach nadeszła okrutna zemsta.
Jakiś czas po tamtej bitwie Siedzący Byk się poddał. Wbrew wcześniejszym obietnicom nie został ułaskawiony, lecz osadzony na pewien okres w Forcie Randall na terytorium Dakoty. W starszym wieku występował przed publicznością w objazdowym programie rewiowym Buffalo Billa zatytułowanym Dziki Zachód. Był wtedy już tylko cieniem znamienitego wodza i wpływowego szamana.
W roku 1890 Siedzący Byk (w narzeczu Lakotów — Tatanka Iyotake) zginął od strzałów indiańskich policjantów, którzy mieli go aresztować. Zabójcy, porucznik Bycza Głowa i sierżant Czerwony Tomahawk, należeli do szczepu Siuksów, a ze względu na noszone odznaki policyjne przylgnęło do nich miano „Metalowych Piersi”.
Tego samego roku opór Indian wobec dominacji białego człowieka został w końcu złamany podczas masakry nad strumieniem Wounded Knee, płynącym przez amerykańskie Wielkie Równiny. Za pomocą szybkostrzelnych działek Hotchkissa wojska rządowe zabiły wtedy około 320 uciekających Siuksów — mężczyzn, kobiety i dzieci. Żołnierze chlubili się, że jest to zemsta za wymordowanie ich towarzyszy broni, Custera i jego ludzi, na wzgórzach wokół rzeki Little Bighorn. W ten sposób dobiegł końca przeszło dwustuletni okres walk i potyczek między kolonistami opanowującymi Amerykę a podbijanymi plemionami rdzennych mieszkańców.
Ale skąd w ogóle Indianie wzięli się w Ameryce Północnej? Jakie życie wiedli, zanim biały człowiek postawił stopę na tym kontynencie?b Dlaczego w końcu ponieśli klęskę, tracąc niezależność? I jak przedstawia się aktualna sytuacja Indian w kraju zdominowanym przez potomków dawnych imigrantów z Europy? Te i inne zagadnienia zostaną omówione w kolejnych artykułach.
[Przypisy]
a Chociaż obecnie niektórzy wolą wyrażenie „rdzenny Amerykanin”, w wielu źródłach wciąż występuje słowo „Indianin”. W naszych artykułach określeń tych będziemy używać zamiennie. Kiedy Kolumb przybył na terytorium zwane obecnie Indiami Zachodnimi, sądził, że dotarł do Indii, toteż pomyłkowo nazwał miejscową ludność „Indianami”.
b Niniejsza seria poświęcona jest tylko Indianom Ameryki Północnej. W późniejszych numerach tego czasopisma przedstawimy Indian Ameryki Środkowej i Południowej, między innymi Azteków, Majów, Inków i Olmeków.
[Ilustracja na stronie 3]
Chowanie poległych nad Wounded Knee
[Prawa własności]
Montana Historical Society
-
-
Skąd pochodzą?Przebudźcie się! — 1996 | 8 września
-
-
Skąd pochodzą?
„JAK nazywaliśmy siebie, zanim przybył Kolumb? (...) Nawet obecnie wiadomo, że choć poszczególne nasze plemiona nie znały określeń obranych przez pozostałe, podstawowe znaczenie nazwy każdego plemienia jest w zasadzie takie samo. W naszym języku [Narragansettów] brzmi ona Ninuog, czyli ludzie [w języku Nawahów — Dene] albo istoty ludzkie. Właśnie tak siebie nazwaliśmy. Gdy zatem dotarli tutaj osadnicy [z Europy], wiedzieliśmy, kim jesteśmy my, ale nie wiedzieliśmy, kim są oni. Nadaliśmy im więc miano Awaunageesuck, to znaczy obcy, bo byli cudzoziemcami, nie znaliśmy ich, choć znaliśmy siebie nawzajem. My byliśmy istotami ludzkimi” (Wysoki Dąb z plemienia Narragansettów).
Istnieje mnóstwo hipotez na temat pochodzenia rdzennych Amerykanów.a Joseph Smith, założyciel Kościoła mormonów, oraz kwakier William Penn należeli do osób uznających Indian za Hebrajczyków, potomków tak zwanych dziesięciu rozproszonych plemion Izraela. Większość współczesnych antropologów stoi na stanowisku, że to plemiona azjatyckie przybyły na terytorium obecnej Alaski, Kanady i USA, wykorzystując do tego pomost lądowy lub łodzie. Teorię tę zdają się potwierdzać nawet badania DNA.
Pochodzenie i wierzenia rdzennych Amerykanów
W książce Creation’s Journey — Native American Identity and Belief (Podróż przez stwarzanie — tożsamość i wierzenia rdzennych Amerykanów) indiańscy pisarze Tom Hill (z plemienia Seneków) i Richard Hill senior (z plemienia Tuskarorów) napisali: „Tradycja większości rdzennych ludów podaje, że zostały one stworzone z samej ziemi, z wody lub z gwiazd. Tymczasem zdaniem archeologów w miejscu obecnej Cieśniny Beringa istniał wielki pomost lądowy, po którym Azjaci dotarli do Ameryki; owi Azjaci — głosi teoria — byli przodkami rdzennych mieszkańców półkuli zachodniej”. Część Indian sceptycznie podchodzi do tej teorii białego człowieka. Wolą wierzyć własnym legendom i podaniom. Utrzymują, że są pierwotnymi mieszkańcami, a nie potomkami odkrywców przybyłych z Azji.
Russell Freedman wyjaśnia w książce An Indian Winter (Indiańska zima): „Według wierzeń Mandanów [plemienia osiadłego w okolicach górnego odcinka rzeki Missouri] Pierwszy Człowiek był potężnym duchem, istotą boską. Pan Życia, twórca wszechrzeczy, stworzył go w zamierzchłej przeszłości na pośrednika między zwykłymi ludźmi a niezliczoną liczbą bogów, czyli duchów zamieszkujących wszechświat”. Wśród wierzeń Mandanów znajdujemy nawet legendę o potopie: „W czasach gdy wielki potop zalał świat, ludzie ocaleli dzięki Pierwszemu Człowiekowi, który nauczył ich, jak zbudować wieżę ochronną, czyli ‚arkę’ wznoszącą się wysoko nad wody. Na jego cześć w każdej wiosce Mandanów stoi miniatura tej mitycznej wieży — cedrowy słup wysokości około półtora metra, otoczony drewnianym płotem”.
Innym symbolem religijnym Mandanów był „długi pal owinięty piórami i skórami, na którego czubku znajdowała się odrażająca drewniana głowa, pomalowana na czarno”. Kogo mogła przedstawiać? „Wizerunek ten wyobrażał Ochkih-Haddä, złego ducha, który wywiera wielki wpływ na ludzi, ale nie dorównuje potęgą Panu Życia i Pierwszemu Człowiekowi”. Dla Indian Wielkich Równin „wiara w świat duchów była bezdyskusyjną częścią codziennego życia. (...) Bez zabiegania o pomoc i zgodę świętych istot kierujących sprawami ludzi nie podejmowano żadnych ważnych decyzji ani żadnych przedsięwzięć”.
W książce The Mythology of North America (Mitologia Ameryki Północnej) John Bierhorst podaje: „Jak niosła wieść, zanim powstały klany, Osedżowie prowadzili tułacze życie, określane jako ganítha (bez prawa i porządku). Według tradycji w tych odległych czasach myśliciele zwani Małymi Starcami (...) sformułowali pogląd o istnieniu milczącej siły sprawczej, która wypełnia niebo i ziemię oraz utrzymuje w doskonałej harmonii ruch gwiazd, księżyca i słońca. Nazwali ją Wakònda (Moc Tajemna) albo Eáwawonaka (Sprawca Naszego Istnienia)”. Podobne wyobrażenia mają Siuksowie, Zuniowie i Indianie Lakota, mieszkający na zachodzie. Również plemię Winnebago ma swój mit o stwarzaniu, w którym występuje „Twórca Ziemi”. Podanie głosi: „Zapragnął światła i światło się pojawiło. (...) I znów pomyślał, i zapragnął ziemi, i ziemia powstała”.
Czytelnika Biblii najbardziej zainteresują analogie pomiędzy wierzeniami rdzennych Amerykanów a naukami Pisma Świętego, zwłaszcza postać Wielkiego Ducha, „Sprawcy Naszego Istnienia”, przywodząca na myśl Boskie imię Jehowa, które oznacza „On powoduje, że się staje”. Kolejne podobieństwa to wiara w potop i złego ducha, nazwanego w Biblii Szatanem (1 Mojżeszowa 1:1-5; 6:17; Objawienie 12:9).
Zrozumienie światopoglądu Indian
Indiańscy pisarze Tom Hill i Richard Hill wyliczają pięć darów, które ich zdaniem rdzenni Amerykanie otrzymali od przodków. „Pierwszy dar (...) to nasze głębokie przywiązanie do ziemi”. Czy wziąwszy pod uwagę dzieje Indian zarówno przed przybyciem Europejczyków, jak i potem, ktoś mógłby temu zaprzeczyć? Wielu rdzennych mieszkańców Ameryki uważało swą ziemię za świętą, ale stopniowo ich z niej rugowano siłą, intrygami oraz zwodniczymi traktatami.
„Drugim darem jest moc i duch wspólny zwierzętom i naszemu ludowi”. Indianie wieloma sposobami dowiedli swego szacunku dla zwierząt. Polowali tylko w celu zapewnienia sobie żywności, odzieży i schronienia. To nie oni, lecz biały człowiek ze swą żądzą krwi i krótkowzroczną chciwością ponosi odpowiedzialność za niemal całkowite wytępienie bizonów.
„Trzeci dar to moce duchowe, a więc nasi żyjący krewni, którzy porozumiewają się z nami za pośrednictwem podobizn sporządzanych przez nas”. Oto wątek typowy dla wielu religii świata: duch lub dusza żyje po śmierci ciała.b
„Czwarty dar to świadomość, kim jesteśmy, wyrażana i podtrzymywana dzięki tradycji plemiennej”. Obecnie znajduje ona odbicie w uroczystościach, na których szczep zbiera się w celu omówienia spraw wewnętrznych, lub na spotkaniach towarzyskich z muzyką i tańcami plemiennymi. Indiański strój, rytmiczne uderzenia bębnów, tańce, spotkania rodzin i klanów — wszystko to należy do tradycji plemiennej.
„Ostatnim darem jest proces twórczy — nasze wierzenia konkretyzują się dzięki zamianie materiałów naturalnych w przedmioty, w których pokładamy wiarę i z których jesteśmy dumni”. Każda działalność twórcza Indian — koszykarstwo, tkactwo, garncarstwo, jubilerstwo oraz zdobnictwo — ma związek z ich dziedzictwem i wielowiekową kulturą.
Ze względu na ogromną liczbę plemion omówienie wszystkich tradycyjnych wierzeń i praktyk zajęłoby wiele tomów. W dalszej kolejności rozważymy zatem, jaki skutek wywarł na rdzennych mieszkańców Ameryki napływ milionów Europejczyków, którzy zazwyczaj podawali się za chrześcijan.
[Przypisy]
a Oczywiście wyrażenie „rdzenni Amerykanie” obejmuje również plemiona zamieszkałe w Kanadzie. Wielu uważa, że gdy pierwsi imigranci z Azji zmierzali ku cieplejszemu południu, wędrowali przez północno-zachodnią Kanadę.
b Wiara w duszę nieśmiertelną lub ducha żyjącego po śmierci ciała nie ma żadnego uzasadnienia w Biblii (zobacz 1 Mojżeszową 2:7, Biblia gdańska; Ezechiela 18:4, 20, Bg). Szczegółowe informacje na ten temat można znaleźć na stronach 52-57 i 75 książki Człowiek poszukuje Boga, wydanej przez Towarzystwo Strażnica. Można też skorzystać z hasła „Dusza nieśmiertelna, wiara”, zamieszczonego w jej skorowidzu.
-
-
Jak zaginął ich światPrzebudźcie się! — 1996 | 8 września
-
-
Jak zaginął ich świat
PRZEZ wiele lat dzieje USA streszczano zdaniem: „Jak zdobywano Dziki Zachód”. Bohaterami hollywoodzkich filmów byli biali osadnicy oraz żołnierze i kowboje à la John Wayne, którzy przemierzali amerykańskie góry i równiny, tocząc boje z dzikimi, zajadłymi Indianami dzierżącymi tomahawki. Białemu człowiekowi zależało na złocie i ziemi, a niektórzy duchowni chrześcijaństwa mieli podobno za zadanie zbawiać dusze ludzkie.
A jak dzieje te wyglądają w oczach pierwotnych mieszkańców, rdzennych ludów Ameryki? Książka The Native Americans — An Illustrated History (Ilustrowana historia rdzennych Amerykanów) podaje, że wraz z przybyciem Europejczyków Indianie „we własnym środowisku musieli podjąć walkę z najżarłoczniejszymi drapieżnikami, z jakimi kiedykolwiek mieli do czynienia — z białymi europejskimi najeźdźcami”.
Zgoda przeradza się w konflikt
Początkowo rdzenni mieszkańcy północno-wschodniej Ameryki na ogół życzliwie przyjmowali europejskich przybyszów i chętnie z nimi współpracowali. W pewnym doniesieniu napisano: „Bez pomocy plemienia Powhatanów brytyjska osada w Jamestown w stanie Wirginia, pierwsza stała kolonia Anglików w Nowym Świecie, nie przetrwałaby swej debiutanckiej srogiej zimy na przełomie lat 1607-1608. Również kolonia ojców pielgrzymów w Plymouth na terenie Massachusetts prawdopodobnie by upadła, gdyby nie wsparcie plemienia Wampanoagów”. Niektórzy rdzenni mieszkańcy pokazywali imigrantom, jak użyźniać i uprawiać ziemię. A czy bez pomocy i pośrednictwa Sacagawei, Indianki z plemienia Szoszonów, powiodłaby się ekspedycja Lewisa i Clarka z lat 1804-1806, której celem było wyszukanie dogodnego szlaku komunikacyjnego łączącego Luizjanę z tak zwanym krajem Oregon? Gdy uczestnikom wyprawy przyszło stanąć twarzą w twarz z Indianami, Sacagawea była dla nich „znakiem pokoju”.
Niemniej masowy napływ imigrantów, europejski sposób użytkowania ziemi oraz ograniczone zasoby żywności stały się przyczyną zatargów pomiędzy przybyszami a rdzennymi mieszkańcami Ameryki Północnej. Jak podaje kanadyjski historyk Ian K. Steele, w XVII wieku żyło w Massachusetts 30 000 Indian z plemienia Narragansettów. Ich wódz Miantonomo, „wyczuwając niebezpieczeństwo, (...) próbował rozszerzyć sojusz z plemieniem Mohawków i stworzyć powszechny indiański ruch oporu”. Podobno w roku 1642 powiedział plemieniu Montauków: „[Musimy] tak jak oni [Anglicy] stanowić jedno, bo w przeciwnym razie wkrótce już nas nie będzie; wiecie przecież, że nasi ojcowie mieli mnóstwo skór, (...) [indyków] i zwierzyny płowej, w którą obfitowały nasze równiny i lasy, a ryby i ptactwo licznie zamieszkiwało nasze zatoki. Ale ci Anglicy zagarnęli naszą ziemię, skosili łąki, toporami ścięli drzewa; ich krowy i konie jedzą trawę, a wieprze pustoszą nasze zasoby mięczaków — wszyscy pomrzemy z głodu” (Warpaths — Invasions of North America).
Wysiłki Miantonomo zmierzające do utworzenia zjednoczonego frontu rdzennych Amerykanów spełzły na niczym. W roku 1643 podczas wojny plemiennej pojmał go wódz Mohikanów Unkas i jako buntownika wydał w ręce Anglików. Ci wprawdzie nie mieli podstaw prawnych, by go skazać i stracić, ale znaleźli wyjście z sytuacji. Steele pisze dalej: „Komisarze, nie mogąc zgładzić [Miantonomo], który nie podlegał jurysdykcji żadnej kolonii, posłużyli się w tym celu Unkasem, a Anglicy wystąpili w roli świadków egzekucji”.
Przykład ten świadczy nie tylko o ciągłych konfliktach między zdobywcami a miejscową ludnością, lecz także o tym, że jeszcze zanim w Ameryce Północnej pojawił się biały człowiek, poszczególne plemiona prowadziły ze sobą zgubne, zdradzieckie walki. W wojnach Brytyjczyków z Francuzami o dominację kolonialną na tym kontynencie część plemion poparła jedną, a część drugą stronę. Bez względu na to, kto przegrywał, tracili zawsze Indianie.
„Przepaść niezrozumienia”
A oto pewna ocena podboju dokonanego przez Europejczyków: „Przywódcy ludów indiańskich często zbyt późno uświadamiali sobie, w jaki sposób patrzą na nich Europejczycy. Nie byli ani białymi, ani chrześcijanami. Wielu uważało ich za nieokrzesanych, zezwierzęciałych dzikusów — niebezpieczny, nieczuły towar na targ niewolników”. Takie poczucie wyższości białych miało dla Indian katastrofalne skutki.
Rdzenni Amerykanie nie potrafili zrozumieć sposobu myślenia Europejczyków. W niedawnej rozmowie z naszym wysłannikiem doradca plemienia Nawahów, Philmer Bluehouse, powiedział, że istniała między nimi „przepaść niezrozumienia”. Indianie wcale nie uważali swej cywilizacji za gorszą, lecz po prostu za inną, opartą na krańcowo odmiennej hierarchii wartości. Na przykład zupełnie nie znali pojęcia sprzedaży ziemi. Czy powietrze, wiatr, woda są prywatną własnością, którą można sprzedać? Dlaczego więc z ziemią miałoby być inaczej? Prawo do jej użytkowania przysługiwało wszystkim. Nic zatem dziwnego, że Indianie nie robili żadnych ogrodzeń.
Wraz z przybyciem Brytyjczyków, Hiszpanów i Francuzów doszło do „tragicznego spotkania dwóch obcych sobie kultur”. Tubylcy przez setki lat żyli w zgodzie z ziemią i naturą i wiedzieli, jak przetrwać bez naruszania równowagi biologicznej. Tymczasem biały człowiek szybko uznał ich za dzikie istoty niższego rzędu, przy czym dla spokoju swego sumienia przymykał oczy na własne bestialstwo podczas podbojów! W roku 1831 francuski historyk Alexis de Tocqueville tak oto podsumował utartą wśród białych opinię o Indianach: „Niebiosa nie przysposobiły ich do ucywilizowania: są skazani na zagładę”.
Największy zabójca
Kiedy nowi osadnicy przemieszczali się na zachód Ameryki Północnej, przemoc rodziła przemoc. Bez względu na to, czy pierwsi zaatakowali Indianie, czy europejscy najeźdźcy, obie strony dopuszczały się okrucieństw. Indianie byli znani ze skalpowania, toteż budzili postrach. Zdaniem niektórych procederu tego nauczyli ich Europejczycy, którzy hojnie płacili za skalpy. Tak czy inaczej, Indianie toczyli nierówną walkę — zważywszy na ich liczebność i uzbrojenie, byli skazani na przegraną. W większości wypadków stawali przed wyborem: ziemia przodków lub życie. Często tracili jedno i drugie: opuszczali swą ziemię, a potem i tak ginęli — z ręki człowieka, z głodu bądź wskutek chorób.
Jednakże to nie bitwy pochłaniały najwięcej ofiar wśród rdzennych mieszkańców. Ian K. Steele podaje: „Najpotężniejszą bronią w podboju Ameryki Północnej nie była strzelba, koń, Biblia czy ‚cywilizacja’ europejska, lecz zarazy”. O tym, do czego doprowadziły na kontynentach amerykańskich choroby Starego Świata, pisze profesor historii Patrica Nelson Limerick: „Choroby zawleczone do Nowego Świata [na które Europejczycy uodpornili się w ciągu wieków], takie jak ospa wietrzna, odra, grypa, malaria, żółta febra, tyfus, gruźlica i przede wszystkim ospa, trafiły na podatny grunt. W jednej wiosce po drugiej umierało nawet 80—90 procent mieszkańców”.
Russell Freedman tak opisuje epidemię ospy z roku 1837: „Najpierw dotknęła Mandanów, a wkrótce potem Hidatsów, Assiniboinów, Arikarów, Siuksów i Czarne Stopy”. Mandanów wyniszczyła niemal całkowicie. W roku 1834 było ich około 1600, a w 1837 już tylko 130.
Dlaczego zawiodły traktaty?
Po dziś dzień wodzowie indiańscy potrafią wyliczyć daty traktatów, które rząd amerykański podpisał w XIX wieku z ich przodkami. Ale co one tak naprawdę dały? Zwykle na ich mocy dochodziło do niekorzystnej wymiany dobrej ziemi na jałowe rezerwaty i utrzymanie z funduszów państwowych.
O pogardzie dla rdzennych plemion świadczy potraktowanie ludów irokeskich (mieszkających od wschodu na zachód w następującej kolejności: Mohawkowie, Oneidowie, Onondagowie, Kajugowie, Senekowie) po zwycięstwie amerykańskich kolonistów nad Brytyjczykami w wojnie o niepodległość, zakończonej w roku 1783. Irokezi opowiedzieli się po stronie brytyjskiej, ale jak mówi Alvin Josephy junior, odpłacono im tylko zdradą i zniewagami. Brytyjczycy, „okazując im zupełne lekceważenie, przekazali prawo do ich ziemi Stanom Zjednoczonym”. Nawet ci Irokezi, którzy poparli kolonistów, a nie Brytyjczyków, „padli ofiarą zachłannych towarzystw i spekulantów handlujących gruntem oraz samego rządu amerykańskiego”.
W roku 1784 podczas rokowań pokojowych James Duane, były przedstawiciel Komisji do Spraw Indian przy Kongresie Kontynentalnym, zalecił urzędnikom państwowym, by „świadomie poniżali Irokezów, pozbawiając ich w ten sposób resztki wiary w siebie”.
Te aroganckie wskazówki wcielono w czyn. Część Irokezów wzięto jako zakładników i prowadzono „pertraktacje”, trzymając ich na muszce. Chociaż więc Irokezi uważali się za niezwyciężonych wojowników, musieli oddać całą swą ziemię położoną na zachód od stanów Nowy Jork i Pensylwania i przenieść się do niewielkiego rezerwatu w stanie Nowy Jork.
Podobną taktykę stosowano w wypadku większości rdzennych plemion. Jak podaje Josephy, amerykańscy urzędnicy „usiłujący zagarnąć ziemię ludów zamieszkujących Ohio, między innymi Delawarów, Wyandotów, Ottawów, Czipewejów [inaczej Odżibuejów], Szaunisów, posługiwali się łapownictwem, groźbami, alkoholem oraz intrygami wysłanników pozbawionych uprawnień”. Nic więc dziwnego, że Indianie wkrótce przestali wierzyć białemu człowiekowi i jego czczym obietnicom!
„Długi Marsz” i „Szlak Łez”
Wybuch wojny secesyjnej (1861-1865) zmusił żołnierzy do opuszczenia Regionu Południowo-Zachodniego, zamieszkiwanego przez Nawahów, którzy wykorzystali okazję i zaatakowali amerykańskie i meksykańskie osady w dolinie rzeki Rio Grande na terytorium Nowego Meksyku. Rząd wysłał pułkownika Kita Carsona wraz z oddziałem ochotników z Nowego Meksyku w celu powstrzymania Indian i osadzenia ich w rezerwacie o nazwie Bosque Redondo, położonego na nieurodzajnym skrawku ziemi. Chcąc zagłodzić Nawahów i wypędzić ich z zachwycającego Canyonu de Chelly w północno-wschodniej Arizonie, Carson zastosował taktykę spalonej ziemi. Zniszczył nawet przeszło 5000 drzew brzoskwiniowych.
Carson zmusił jakieś 8000 osób do odbycia „Długiego Marszu” — około 500 kilometrów — do Fortu Sumner w Nowym Meksyku, gdzie mieli być osadzeni w obozie Bosque Redondo. W sprawozdaniu czytamy: „Było przeraźliwie zimno i wielu słabo ubranych, niedożywionych wygnańców zmarło w drodze”. W rezerwacie panowały fatalne warunki. Nawahowie chronili się w jamach, które sami kopali w ziemi. W końcu rząd zrozumiał swe rażące niedopisanie i w 1868 roku oddał Nawahom 1,4 miliona hektarów ziemi ich przodków w Arizonie i Nowym Meksyku. Wrócili z powrotem, ale jak wysoką cenę musieli zapłacić!
W latach 1820-1845 dziesiątki tysięcy Czoktawów, Czirokezów, Czikasawów, Krików i Seminolów wyrugowano z ich ziemi w Regionie Południowo-Wschodnim i zmuszono do przewędrowania setek kilometrów na zachód, za Missisipi, na teren dzisiejszej Oklahomy. Z powodu srogiej zimy wielu zmarło. Ten wymuszony marsz otrzymał niechlubną nazwę „Szlaku Łez”.
O krzywdzie wyrządzonej Indianom świadczą też słowa amerykańskiego generała George’a Crooka, który na północy tropił Siuksów i Czejenów. Oświadczył on: „Strona indiańska rzadko kiedy bywa wysłuchiwana. (...) Ale gdy w końcu [Indianie] chwycą za broń, skupiają na sobie powszechną uwagę: tylko oni są potępiani za występki i okrucieństwa, a tymczasem osoby, które swą niesprawiedliwością popchnęły ich na tę drogę, wychodzą obronną ręką (...) Nikt nie wie o tym lepiej niż Indianin, więc trzeba mu wybaczyć, że rządu, który karze tylko jego, a białemu człowiekowi pozwala go do woli łupić, nie uznaje za sprawiedliwy” (Bury My Heart at Wounded Knee).
A jak obecnie wiedzie się rdzennym Amerykanom po przeszło stuletniej dominacji osadników z Europy? Czy nie odejdą w niebyt wskutek asymilacji? Jaką mają nadzieję na przyszłość? W następnym artykule znajdziemy odpowiedzi na te i jeszcze inne pytania.
[Ramka na stronie 9]
Twarde życie kobiet
W większości plemion mężczyznom przypadała rola myśliwych i wojowników, a kobiety miały do wykonania nieskończenie dużo innych zadań, do których należało wychowywanie dzieci, wysiewanie i zbieranie zboża oraz mielenie go na mąkę. Colin Taylor wyjaśnia: „Najważniejszą powinnością kobiet z Wielkich Równin (...) było prowadzenie domu, wydawanie na świat dzieci i przygotowywanie posiłków. W społecznościach rolniczych kobiety uprawiały też pole, (...) natomiast w koczowniczych plemionach zachodnich, zajmujących się polowaniem na bizony, pomagały oprawiać zwierzęta, a po zniesieniu ich do obozu przygotowywały mięso i skóry do przyszłego użytku” (The Plains Indians).
W innym dziele czytamy o Apaczach: „Na roli pracowały kobiety i nie było w tym nic poniżającego ani uwłaczającego. Mężczyźni pomagali w polu, ale kobiety poważniej niż oni podchodziły do rolnictwa. (...) Zawsze wiedziały, jak dopełniać obrzędów związanych z uprawą ziemi. (...) Podczas podlewania większość się modliła” (The Native Americans — An Illustrated History).
Indianki wytwarzały też tipi, tymczasowe domostwa nadające się do użytku przeważnie około dwóch lat. Gdy plemię musiało się przemieścić, kobiety składały, a potem rozkładały tipi. Niewątpliwie miały ciężkie życie, ale i mężczyznom, obrońcom plemienia, nie było lekko. Kobiety cieszyły się poważaniem i korzystały z licznych przywilejów. W niektórych plemionach, na przykład Indian Hopi, nawet obecnie zarządzają nieruchomościami.
[Ramka i ilustracja na stronie 10]
Zwierzę, które przeobraziło ich świat
Mieszkańcy Ameryki Północnej zawdzięczają Europejczykom pojawienie się zwierzęcia, które odmieniło styl życia wielu plemion — konia. Zwierzęta te sprowadzili na kontynent północnoamerykański w XVII wieku Hiszpanie. Europejscy najeźdźcy szybko się przekonali, że rdzenni mieszkańcy świetnie opanowali jazdę na oklep. Dzięki koniom znacznie wygodniej było polować na bizony. Plemionom koczowniczym zwierzęta te ułatwiały też napadanie na szczepy osiadłe w sąsiednich wioskach i uprowadzanie łupów oraz kobiet i niewolników.
[Mapa i ilustracja na stronie 7]
[Patrz publikacja]
Rozmieszczenie niektórych plemion w Ameryce Północnej w XVII wieku
Kutenajowie
Spokanowie
Nez Percé
Szoszoni
Klamasi
Pajuci Północni
Miwokowie
Jokutowie
Serranowie
Mohawowie
Papagowie
Czarne Stopy
Płaskie Głowy
Kruki
Utowie
Hopiowie
Nawahowie
Dżikarillowie
Apacze
Meskalerowie
Lipanowie
Kri z Równin
Assiniboini
Hidatsowie
Mandanowie
Arikarowie
Tetonowie
Czejeni
Siuksowie
Janktonowie
Paunisi
Arapahowie
Otowie
Kansowie
Kiowowie
Komancze
Wiczitowie
Tonkawowie
Atakapowie
Janktonajowie
Santiowie
Iowowie
Missouriowie
Osedżowie
Kuapawowie
Kaddowie
Czoktawowie
Odżibuejowie
Saukowie
Lisy
Kikapuowie
Miamiowie
Illinoisowie
Czikasawowie
Alabamowie
Ottawowie
Potawatomiowie
Eriowie
Szaunisi
Czirokezi
Katawbowie
Krikowie
Timukuowie
Algonkini
Huroni
Irokezi
Suskuehannowie
Delawarowie
Powhatani
Tuskarorowie
Mikmakowie
Malecitowie
Abnakiowie
Sokokiowie
Massachusetowie
Wampanoagowie
Narragansettowie
Mohikanie
Montaukowie
[Prawa własności]
Indianin: Rycina na podstawie zdjęcia Edwarda S. Curtisa; Ameryka Północna: Mountain High Maps® Copyright © 1995 Digital Wisdom, Inc.
[Ilustracje na stronie 8]
Biżuteria i tkanina artystyczna Nawahów
[Ilustracja na stronie 11]
Canyon de Chelly, gdzie się rozpoczął „Długi Marsz”
-
-
Co im przyniesie przyszłość?Przebudźcie się! — 1996 | 8 września
-
-
Co im przyniesie przyszłość?
LAWRENCE HART, wódz pokoju z plemienia Czejenów, opowiedział naszemu wysłannikowi o jednym z problemów Indian: „Ulegamy wpływom innych kultur oraz asymilacji. Na przykład nasz język staje się martwy. Niegdyś była to celowa polityka rządu. Nie szczędzono wysiłków, by nam zapewnić wykształcenie, dzięki któremu mieliśmy się ‚ucywilizować’. Posyłano nas do szkół z internatem i zabraniano używać języka ojczystego”. Sandra Kinlacheeny wspomina: „Gdy w internacie mówiłam językiem Nawahów, nauczyciel szorował mi buzię mydłem!”
Wódz Hart opowiada dalej: „Ostatnio poszczególne plemiona zaczynają się budzić, co napawa otuchą. Uświadamiają sobie, że jeśli nie będą zabiegać o zachowanie swej mowy, skażą ją na zapomnienie”.
Obecnie żyje zaledwie dziesięć osób, które znają język karuk, używany przez jedno z plemion kalifornijskich. A w styczniu 1996 roku w wieku 76 lat zmarł Indianin Czerwona Chmura Burzowa (Carlos Westez), który jako ostatni posługiwał się językiem catawba. Przez długie lata nie mógł w nim z nikim porozmawiać.
W Salach Królestwa Świadków Jehowy na terenie rezerwatów Indian Hopi i Nawaho w stanie Arizona niemal każdy mówi zarówno językiem plemiennym, jak i po angielsku. Nawet Świadkowie nie będący Indianami uczą się mowy Nawahów, by także wśród członków tego plemienia — a wielu z nich włada biegle tylko własnym językiem — prowadzić biblijną działalność wychowawczą. Języki Nawahów i Hopiów wciąż są w powszechnym użyciu, młodzież zaś jest zachęcana do posługiwania się nimi w szkole.
Oświata rdzennych Amerykanów
W USA istnieje 29 indiańskich uczelni, które kształcą 16 000 studentów. Pierwszą otworzono w roku 1968 na terenie Arizony. „Uzyskanie prawa do zdobywania wykształcenia na naszych warunkach to jeden z najwspanialszych przewrotów w społeczności indiańskiej” — oświadczył dr David Gipp z Komisji Szkolnictwa Wyższego Indian Amerykańskich. Na Uniwersytecie imienia Sinte Gleski język Lakotów należy do przedmiotów obowiązkowych.
Zdaniem Rona McNeila (Lakoty z plemienia Hunkpapa), który sprawuje funkcję prezesa Fundacji na Rzecz Szkolnictwa Wyższego Indian Amerykańskich, jakieś 50 do 85 procent rdzennych Amerykanów nie ma pracy, a poza tym żyją oni krócej niż wszystkie inne grupy etniczne w USA i częściej zapadają na cukrzycę, gruźlicę i chorobę alkoholową. Zapewnienie im staranniejszego wykształcenia to tylko jeden ze środków zaradczych.
Ziemia to świętość
W oczach wielu rdzennych Amerykanów ziemia ich przodków jest święta. Biały Grzmot powiedział kiedyś pewnemu senatorowi: „Na tej planecie nie ma dla nas nic droższego od naszej ziemi”. Zawierając traktaty i porozumienia, Indianie często myśleli, że oddają białym swe grunty w użytkowanie, a nie na wyłączną własność czy w posiadanie. Gdy w latach siedemdziesiątych XIX wieku w górach Black Hills w Dakocie zaczęto na masową skalę poszukiwać złota, Siuksowie stracili cenne tereny. W roku 1980 Sąd Najwyższy USA nakazał rządowi wypłacić ośmiu szczepom Siuksów odszkodowanie sięgające jakichś 105 milionów dolarów. Ale jak dotąd Indianie odmawiają przyjęcia pieniędzy — domagają się natomiast zwrotu swej świętej ziemi w górach Black Hills na terenie stanu Dakota Południowa.
Sporo Siuksów niechętnie spogląda na twarze białych prezydentów wykute w skale góry Rushmore w Black Hills. Tymczasem na pobliskiej skale powstaje jeszcze większa rzeźba. Przedstawia Szalonego Konia, wodza Siuksów z plemienia Oglala. Zakończenie prac zaplanowano na czerwiec 1998 roku.
Problemy dnia dzisiejszego
Aby przetrwać we współczesnym świecie, rdzenni Amerykanie musieli się pod różnymi względami przystosować. Wielu zdobyło gruntowne wykształcenie, ukończyło studia, a uzyskane umiejętności może wykorzystać na rzecz swego plemienia. Do takich osób należy Czipewej o łagodnym głosie, Burton McKerchie z Michigan. Jest on twórcą filmów dokumentalnych dla stacji PBS, a obecnie pracuje w szkole średniej na terenie rezerwatu Indian Hopi w Arizonie, przygotowując szkolne projekcje filmów wideo dla całego stanu. Innym przykładem jest Ray Halbritter, wódz plemienia Oneida, który ukończył Harvard.
Na łamach gazety Navajo Times Arlene Young Hatfield zauważyła, że młodzi Nawahowie nie mają takich przeżyć ani nie ponoszą takich ofiar jak ich rodzice i dziadkowie w latach młodości: „Dzięki [współczesnym] udogodnieniom nigdy nie zbierali ani nie rąbali drzewa, nie nosili wody i nie pasali owiec, jak to robili ich przodkowie. Nie muszą też wnosić wkładu w utrzymanie rodziny jak dzieci w dawnych czasach”. Na koniec napisała: „Nie sposób uciec przed licznymi problemami społecznymi, które nieuchronnie wywrą wpływ na nasze dzieci. Nie możemy odizolować swych rodzin i rezerwatów od reszty świata, nie możemy też powrócić do stylu życia naszych dziadów”.
Właśnie na tym polega wyzwanie, przed którym stoją rdzenni mieszkańcy Ameryki: Jak zachować niepowtarzalne tradycje i wartości plemienne, a jednocześnie dostosować się do szybkich zmian w otaczającym ich świecie.
Zwalczanie narkomanii i alkoholizmu
Społeczność indiańską po dziś dzień trapi alkoholizm. Doktor Lorraine Lorch, która przez 12 lat pracowała wśród plemion Hopi i Nawaho jako pediatra i lekarz ogólny, powiedziała wysłannikowi Przebudźcie się!: „Alkoholizm jest poważnym problemem zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Krzepcy ludzie zapadają na marskość wątroby, giną w wypadkach, popełniają samobójstwa lub są mordowani. Z przykrością trzeba stwierdzić, że alkohol potrafi być ważniejszy od dzieci, współmałżonka, a nawet Boga. Śmiech obraca w łzy, łagodność zaś w przemoc”. Doktor Lorch dodaje: „Nawet obrzędy dawniej uznawane przez Nawahów i Hopiów za święte obecnie bywają kalane pijaństwem i rozwiązłością. Przez alkohol ci wspaniali ludzie tracą zdrowie, inteligencję, wenę twórczą i swą prawdziwą osobowość”.
Philmer Bluehouse, rozjemca z Wydziału Sprawiedliwości Ludu Nawahów z siedzibą w Window Rock w stanie Arizona, oględnie nazywa narkomanię i alkoholizm „kuracją na własną rękę”. W nałogach tych Indianie topią troski i szukają ucieczki od przykrych realiów życia bez zajęcia, a często także bez celu.
Jednakże wielu rdzennym Amerykanom udało się zwalczyć uzależnienie od „wody ognistej” — której nauczył ich pić biały człowiek — a innym zerwać z narkotykami. Do takich osób należą Clyde i Henrietta Abrahamson z rezerwatu Spokanów w stanie Waszyngton. Clyde, krępy mężczyzna o ciemnych włosach i oczach, opowiada:
„Większość życia spędziliśmy w rezerwacie, a potem zamieszkaliśmy w mieście Spokane, gdzie chodziliśmy do college’u. Nie stroniliśmy od alkoholu i narkotyków, choć taki styl życia wcale nam nie odpowiadał. Innego jednak nie znaliśmy. Znienawidziliśmy te dwa nałogi, bo widzieliśmy, jak rozbijają rodziny.
„Później spotkaliśmy Świadków Jehowy. Przed przeprowadzką do miasta nigdy o nich nie słyszeliśmy. Postępy robiliśmy powoli. Przyczyna być może tkwiła w tym, że w gruncie rzeczy nie ufaliśmy obcym, a zwłaszcza białym. Około trzech lat nieregularnie studiowaliśmy Biblię. Z nałogów najtrudniej mi było rzucić marihuanę. Paliłem ją od 14 roku życia, a chciałem z nią zerwać w wieku 25 lat. Przez większość dorosłego życia pozastawałem pod wpływem narkotyków. W roku 1986 w Przebudźcie się! z 22 stycznia [wydanie angielskie] przeczytałem artykuł ‚Dlaczego nie powinienem palić marihuany, skoro wszyscy to robią?’ Zrozumiałem, że palenie marihuany jest głupotą — szczególnie uświadomił mi to werset z Księgi Przypowieści 1:22: ‚Jak długo wy, prostaczkowie, kochać się będziecie w prostactwie, a wy, szydercy, upodobanie mieć będziecie w szyderstwie, a wy, głupcy, nienawidzić będziecie poznania?’
„Zerwałem z nałogiem, a wiosną 1986 roku ożeniłem się z Henriettą. W listopadzie tego samego roku zgłosiliśmy się do chrztu. W roku 1993 zostałem starszym zboru. Rok później również dwie nasze córki dały się ochrzcić jako Świadkowie”.
Czy kasyna i hazard są rozwiązaniem?
W roku 1984 Indianie nie mieli w USA żadnych domów gry. Ale jak podała gazeta The Washington Post, w roku bieżącym 200 plemion na terenie 24 stanów prowadzi 220 lokali, w których uprawia się hazard. Chlubnymi wyjątkami są Nawahowie i Hopiowie, gdyż dotychczas nie ulegli tej pokusie. Ale czy kasyna i salony gry w bingo zapewnią mieszkańcom rezerwatów dobrobyt i pracę? Philmer Bluehouse powiedział naszemu wysłannikowi: „Hazard — tak jak kij — ma dwa końce. Nasuwa się zatem pytanie: Czy więcej osób na nim zyska, czy straci?” Według pewnego raportu dzięki indiańskim kasynom powstało w kraju 140 000 miejsc pracy, ale jak zaznaczono, tylko 15 procent z nich obsadzonych jest przez Indian.
Wódz Czejenów Hart podzielił się z nami swą opinią na temat wpływu kasyn i hazardu na mieszkańców rezerwatów: „Mam mieszane odczucia. Jedyny pożytek to zatrudnienie i dochód dla plemion. Zauważyłem jednak, że pokaźną grupę bywalców stanowią nasi ludzie. Niektórzy moi znajomi uzależnili się od bingo i wychodzą do salonu jeszcze przed powrotem dzieci ze szkoły. Muszą one chodzić same z kluczem na szyi, aż rodzice skończą grać.
„Cały szkopuł w tym, że rodziny liczą na wygraną i dodatkowy zysk. Zazwyczaj jednak przegrywają. Widziałem, jak wydają pieniądze przeznaczone na jedzenie i ubrania dla dzieci”.
Co przyniesie przyszłość?
Tom Bahti wyjaśnia, że szerzą się dwa popularne poglądy na temat przyszłości plemion Regionu Południowo-Zachodniego. „Krzewiciele pierwszego otwarcie zapowiadają, iż rdzenne kultury nieuchronnie znikną z głównego nurtu życia Ameryki. Drugi [pogląd] jest bardziej mglisty. (...) Mówi się nieśmiało o procesie zapożyczeń kulturowych, proponując rozważne przemieszanie ‚tego, co najlepsze w starym, z tym, co najlepsze w nowym’ — coś w rodzaju złotego zmierzchu kultury; chodzi o to, by Indianie zachowali swą oryginalną twórczość, barwne obrzędy religijne i filozofię, ale w stosunkach z nami (białymi ludźmi o wyższej kulturze) okazali się na tyle rozsądni, by przyjąć nasze zapatrywania”.
Następnie Bahti zauważa: „Zmiany są konieczne, ale kto ich dokona i w jakim celu? (...) My [biali] mamy okropny nawyk uznawania wszystkich innych za nie w pełni ukształtowanych Amerykanów. Zakładamy, że muszą być rozczarowani swym stylem życia i bardzo pragnąć żyć i myśleć tak jak my”.
„Jedno jest pewne”, mówi dalej, „historia Indian będzie miała ciąg dalszy, choć nie wiemy, jak i czy w ogóle się skończy. Być może jest jeszcze pora, by istniejące społeczności indiańskie zacząć uważać za skarbnicę cennej kultury, a nie po prostu za zarzewie skomplikowanych problemów społecznych”.
Życie w pokojowym i sprawiedliwym nowym świecie
Świadkowie Jehowy wiedzą, jak w świetle Biblii może wyglądać przyszłość rdzennych Amerykanów oraz ludzi ze wszystkich narodowości, plemion i języków. Bóg Jehowa obiecuje stworzyć „nowe niebiosa i nową ziemię” (Izajasza 65:17; 2 Piotra 3:13; Objawienie 21:1, 3, 4).
Spełnienie tej obietnicy nie wymaga stworzenia nowej planety. Rdzenni Amerykanie dobrze wiedzą, iż nasza ziemia jest klejnotem, pod warunkiem, że się ją dobrze traktuje i szanuje. Proroctwa biblijne zapowiadają nadejście nowego rządu niebiańskiego, który zajmie miejsce ciemięskich rządów ludzkich. Ziemia zostanie przeobrażona w raj — odrodzą się lasy, równiny, rzeki oraz ich fauna. Wszyscy ludzie będą niesamolubnie dbać o naszą planetę. Wyzysk i chciwość znikną raz na zawsze. Nie zabraknie zdrowej żywności ani budujących zajęć.
Co więcej, wszystkie krzywdy wyrządzone w przeszłości zostaną ludziom wynagrodzone przez zmartwychwstanie. Nawet Anasazi (w języku Nawahów „sędziwi”), przodkowie wielu Indian Pueblo mieszkających w stanach Arizona i Nowy Meksyk, zostaną wskrzeszeni i otrzymają sposobność dostąpienia życia wiecznego na odnowionej ziemi. Przyobiecane zmartwychwstanie może też objąć słynnych przywódców indiańskich, takich jak Geronimo, Siedzący Byk, Szalony Koń, Tecumseh, Manuelito, wodzowie Józef i Seattle oraz wielu innych (Jana 5:28, 29; Dzieje 24:15). Jakże wspaniałe widoki Bóg roztacza przed nimi oraz przed każdym, kto teraz Mu służy!
[Ilustracja na stronie 15]
Typowy hogan Nawahów, wykonany z drewna i przysypany warstwą ziemi
[Ilustracja na stronie 15]
Wizerunek Szalonego Konia — model rzeźby powstającej w skale widocznej w tle
[Prawa własności]
Zdjęcie: Robb DeWall; za uprzejmą zgodą Crazy Horse Memorial Foundation (fundacja niedochodowa)
[Ilustracja na stronie 15]
W Keams Canyon w stanie Arizona Świadkowie Jehowy z plemion Hopi i Nawaho spotykają się w Sali Królestwa, gdzie mieściła się dawniej placówka handlowa
[Ilustracja na stronie 16]
Domostwa kultury Anasazi wzniesione tysiąc lat temu (Mesa Verde w stanie Kolorado)
[Ilustracja na stronie 16]
Geronimo (1829-1909), słynny wódz Apaczów
[Prawa własności]
Za uprzejmą zgodą Mercaldo Archives/Dictionary of American Portraits/Dover
-