BIBLIOTEKA INTERNETOWA Strażnicy
BIBLIOTEKA INTERNETOWA
Strażnicy
polski
  • BIBLIA
  • PUBLIKACJE
  • ZEBRANIA
  • w85/1 ss. 28-31
  • Odpowiedź na modlitwę więźnia

Brak nagrań wideo wybranego fragmentu tekstu.

Niestety, nie udało się uruchomić tego pliku wideo.

  • Odpowiedź na modlitwę więźnia
  • Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1985
  • Śródtytuły
  • Podobne artykuły
  • MŁODE LATA I WPŁYW OTOCZENIA
  • ODNALEZIENIE LUDU JEHOWY
  • ZORGANIZOWANI JAKO PRAWDZIWI CHRZEŚCIJANIE
  • STALE ZAJĘCI W SŁUŻBIE DLA JEHOWY
  • PRZYZNAWANIE PIERWSZEŃSTWA JEHOWIE
  • WYCHOWYWANIE DZIECI
  • PRZYWILEJE W SŁUŻBIE
  • Życie wypełnione służbą dla Jehowy
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1984
  • Lojalność wobec organizacji Jehowy
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1964
  • ‛Szukanie najpierw Królestwa’
    Świadkowie Jehowy — głosiciele Królestwa Bożego
  • Wojna nie powstrzymała nas od głoszenia
    Przebudźcie się! — 2001
Zobacz więcej
Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1985
w85/1 ss. 28-31

Odpowiedź na modlitwę więźnia

Opowiada Isaak V. Espeleta

W ROKU 1945, już po wylądowaniu wojsk amerykańskich na Filipinach, zostałem razem z 11 towarzyszami niedoli aresztowany przez Japończyków. Osadzono nas w małych celach z blachy cynkowej, niewiele większych niż psie budy. Za dnia było w nich nieznośnie gorąco, a nocą przeraźliwie zimno.

Wszyscy moi przyjaciele zmarli podczas przesłuchań, jakie potem nastąpiły. Mnie przez 45 dni też ciągle przesłuchiwano i trzy razy poddawano okrutnym torturom, ale nie przyznałem się do zarzucanych mi przestępstw. Zauważyłem, że każdego, kto przyznał się do czegoś na torturach, bezzwłocznie rozstrzeliwano lub przebijano bagnetami. Postanowiłem więc spróbować szansy, jaką dawało przetrzymanie męczarni.

Zamknięty w ciasnej celi modliłem się do Jehowy Boga i przyrzekłem, że jeśli ocaleję, będę Go szukał i do końca życia Mu służył. Zanim jednak szerzej opowiem o tym, jak Go poszukałem, chciałbym wyjaśnić, dlaczego znalazłem się w więzieniu i co sprawiło, że właśnie Jehowie złożyłem taką obietnicę.

MŁODE LATA I WPŁYW OTOCZENIA

Urodziłem się w rodzinie katolickiej i wychowałem się w miasteczku Binian, około 30 kilometrów na południe od Manili. W dzieciństwie duży wpływ wywarł na mnie dziadek ze strony ojca. Zawiódł się on na Kościele katolickim i zainteresował się Biblią. Dzięki niemu przyswoiłem sobie piękny zwyczaj czytania Pisma Świętego i zawsze będę mu za to wdzięczny.

W miarę dorastania zacząłem wręcz pochłaniać różne książki. Kiedy druga wojna światowa zagarnęła Filipiny, wyczerpywały się stopniowo zapasy angielskiej literatury. Wtedy któregoś dnia wpadła mi do rąk książka Bogactwo, wydana przez Towarzystwo Strażnica. Nareszcie miałem znowu coś do czytania! Była to zresztą bardzo interesująca pozycja.

Szczególne wrażenie zrobiła na mnie wiadomość, że Bóg ma imię własne, Jehowa. Sprawdziłem to w Biblii, którą miałem od dziadka. Wszystko się zgadzało. Zrozumiałem, że Bóg naprawdę ma na imię Jehowa (Wyjścia 6:3; Ps. 83:19). Jednakże wojna uniemożliwiała mi natychmiastowe zużytkowanie tej nowo nabytej wiedzy.

Kilka lat wcześniej ożeniłem się; było to w 1936 roku. Do wojny miałem już troje dzieci, które trzeba było utrzymać. Do pracy zarobkowej jeździłem na południe Luzonu, gdzie kupowałem drewno na budulec i opał. Ukrywali się tam po lasach aktywni przeciwnicy okupacji japońskiej. Zwerbowali mnie do rozpowszechniania ich literatury; ponadto w okresie wojny bywałem kurierem pracującym dla podziemia.

W roku 1945 Japończycy zaczęli mnie podejrzewać o działalność konspiracyjną i zostałem aresztowany. Na szczęście zdążyliśmy się pozbyć wywrotowych pism. Ale spędzając samotne godziny w malutkiej celi, wciąż wracałem myślą do Boga, o którym kiedyś czytałem — do Jehowy.

Jak się okazało, władze japońskie nie miały żadnego wyraźnego dowodu mojej winy. Zostałem więc zwolniony i od razu przyłączyłem się do proamerykańskiego ruchu oporu. Potem wszakże ucierpiałem też od Amerykanów, gdyż posądzili mnie o szpiegostwo na rzecz Japonii! Tymczasem okupacja japońska na Filipinach dobiegła końca, a wraz z nią wygasł mój nacjonalistyczny zapał. Nie zapomniałem jednak o przyrzeczeniu, które złożyłem Bogu. Bezzwłocznie zacząłem szukać Jehowy.

ODNALEZIENIE LUDU JEHOWY

Razem z Pablem Quiohilagiem, przyjacielem z dzieciństwa, chodziłem po różnych kościołach, ale w żadnym nie odpowiadało nam to, co tam mówiono. Potem usłyszałem pewnego dnia, jak ktoś głosi o Jehowie. Zaprosiłem tego człowieka do naszego osiedla w Binian i powiedziałem, żeby głosił tam, jak długo zechce.

Tymczasem w roku 1947 jeden z nas usłyszał, jak ktoś inny głosił o Jehowie. Był to misjonarz z Kanady, Vic White, Świadek Jehowy. Odwiedził on naszą grupę i wygłosił do nas przemówienie, a mnie wybrano na tłumacza. Okazało się wówczas, że człowiek, który głosi w naszym osiedlu, nie jest już Świadkiem Jehowy, został bowiem przed wojną wykluczony z tej społeczności. Wiadomość ta wywołała kryzys w naszej grupie.

Mniej więcej w tym samym czasie dowiedzieliśmy się, że w Manili ma się odbyć pierwsze po wojnie zgromadzenie obwodowe Świadków Jehowy. Wybrałem się tam i Vic White przedstawił mnie nadzorcy oddziału, Earlowi K. Stewartowi. Brat ten wyjaśnił mi potem w biurze, co mamy zrobić, aby zostać Świadkami Jehowy. Naturalnie w zakres tych wymagań wchodziła również chrześcijańska działalność głoszenia od domu do domu. Kiedy powróciłem do Binian, cała nasza grupa zerwała kontakt z wykluczonym i postanowiła przyłączyć się do Świadków Jehowy.

ZORGANIZOWANI JAKO PRAWDZIWI CHRZEŚCIJANIE

W Binian powstał wtedy zbór. Wyłaniało się jednak dużo pytań, na które trzeba było znaleźć odpowiedź. Na przykład większość z naszego grona, liczącego wtedy około 15 osób, została ochrzczona przez wykluczonego, który dotąd u nas głosił. Zastanawialiśmy się więc, czy mamy jeszcze raz poddać się ochrzczeniu. Niektórzy byli zdania, że nie, ponieważ według Biblii jest tylko „jeden Pan, jedna wiara, jeden chrzest” (Efez. 4:5). Zostaliśmy już raz ochrzczeni, więc po co to powtarzać? Ja jednak uważałem, że „jeden chrzest” musi iść w parze z „jedną wiarą”. Ponieważ znaleźliśmy teraz prawdziwą wiarę, powinniśmy jeszcze raz dać się ochrzcić tym, którzy ją wyznają. Tak też postąpiliśmy.

Potem trzeba się było zająć głoszeniem od domu do domu. Jak to robić? Nikt z nas nie wiedział. Wyruszyliśmy więc do tej pracy we dwóch, razem z Pablem. Przed każdym domem rzucaliśmy do góry monetę. Kto przegrał, musiał przemówić do mieszkańców! Nie wiem już dokładnie, o czym rozmawialiśmy, ale Jehowa z pewnością kierował naszymi nieudolnymi wysiłkami, by publicznie przynosić Mu cześć.

Po jakimś czasie przysłano nam do pomocy dwóch doświadczonych braci z Betel. Byli to Salvador Liwag oraz Vic Amores. Pokazali nam, jak dawać świadectwo i jak prowadzić zebrania. Zacząłem jeździć w czwartki na zebrania służby do zboru Santa Ana w Manili, aby w piątki skuteczniej przedstawić ten sam program w naszym małym ośrodku.

STALE ZAJĘCI W SŁUŻBIE DLA JEHOWY

Nie tak dawno w drodze na zgromadzenie okręgowe żona powiedziała niespodziewanie:

— Jak myśmy temu wszystkiemu podołali?

— O czym mówisz? — zapytałem.

— Pamiętasz, jak opracowywaliśmy cały ten teren od Sucat i Muntinlupy w Rizalu aż pod Cabuyao w Lagunie? (Odległość ta wynosi około 40 kilometrów).

W tamtych latach nie mieliśmy samochodu. Całymi dniami chodziliśmy pieszo, szukając zainteresowanych. Niekiedy zabieraliśmy lampę naftową, aby po zapadnięciu zmroku przeprowadzić przy niej studium Strażnicy lub wykład publiczny.

— Teraz bym tak nie potrafiła — dodała żona.

Trudno temu zaprzeczyć, gdyż cierpi na zapalenie stawów. Kiedy jednak byliśmy młodzi i pełni sił, dobrze wyzyskiwaliśmy je w służbie dla Jehowy. Przez sześć dni w tygodniu wstawałem o czwartej rano, żeby przed ósmą zdążyć do pracy w Manili. Po południu często udawałem się stamtąd prosto na studia biblijne. Niekiedy trzeba było przejść 16 kilometrów do domu osoby zainteresowanej i tyle samo z powrotem. W porze deszczowej nieraz wracałem o pierwszej w nocy zupełnie przemoknięty, aby po trzech godzinach znowu wstawać do pracy.

W tym okresie miałem też przywilej tłumaczyć czasopismo Strażnica na nasz miejscowy język tagalski. Żona słusznie zapytała: „Jak myśmy temu wszystkiemu podołali?” Bez pomocy Jehowy byłoby to rzeczywiście niemożliwe (Filip. 4:13). Ale jest błogosławieństwem gdy można być ‛bardzo zajętymi dziełem Pańskim’ (1 Kor. 15:58).

PRZYZNAWANIE PIERWSZEŃSTWA JEHOWIE

Stawianie spraw Jehowy na pierwszym miejscu w życiu czasem wymagało wyrzeczeń, ale nigdyśmy na tym nie stracili. Po wojnie nasz dom w Binian był właściwie ruderą. Oszczędzaliśmy więc na ładniejsze mieszkanie i w końcu uzbieraliśmy 500 pesos (stanowiło to wówczas równowartość około 250 dolarów). Tymczasem właśnie wtedy wyłoniła się kwestia odpowiedniej Sali Królestwa. Wyglądało na to, że jedynie ja mam trochę pieniędzy. Powiedziałem więc do jednego brata (nazywał się Jose Nava): „Idź i powiedz mojej żonie, żeby ci dała te 500 pesos”. Żona bez szemrania wręczyła mu pieniądze i zbudowaliśmy za nie niedużą, ale piękną salę.

Wkrótce potem Jehowa i tak umożliwił nam zbudowanie nowego domu, w którym mieszkaliśmy wygodnie aż do 1954 roku, kiedy to wskutek poważnego uszkodzenia przez termity trzeba go było remontować. Właśnie zamierzaliśmy się tym zająć, gdy stało się oczywiste, że dotychczasowa Sala Królestwa jest za mała dla naszego rozrastającego się zboru. Żona ponownie przyniosła bez słowa wszystkie nasze oszczędności, aby je oddać na nową salę, którą postawiono już przy głównej ulicy. A Jehowa po raz drugi szybko umożliwił nam wyremontowanie naszego domu. Nic nie straciliśmy na tym, że Jemu przyznaliśmy pierwszeństwo (Mat. 6:33).

Kilka lat później, gdy byłem mocno zaabsorbowany budową trzeciej już Sali Królestwa, żona powiedziała: „Wiesz co, masz chyba najkosztowniejsze hobby, o jakim dotąd słyszałam”.

— Co za hobby? — zapytałem.

— Budowanie Sal Królestwa — odparła z uśmiechem.

WYCHOWYWANIE DZIECI

W roku 1956 urodził się nam ostatni syn, a mieliśmy już wtedy czterech chłopców i sześć dziewcząt. Kiedy dzieci były małe, codziennie omawialiśmy z nimi wybrany tekst biblijny. Dostrzegaliśmy również potrzebę prowadzenia regularnego studium rodzinnego. Ponadto wszyscy wyruszaliśmy razem do służby polowej. Dokładaliśmy wszelkich starań, żeby wychować dzieci „w karności i podług wytycznych Jehowy” (Efez. 6:4).

Niekiedy mieliśmy poważne kłopoty. Odczuwaliśmy jednak także liczne błogosławieństwa! Wszystkie nasze dzieci były w różnych okresach pionierami, to znaczy służyły Jehowie w charakterze pełnoczasowych głosicieli Królestwa. Najstarsza córka, zanim wyszła za mąż i zajęła się rodziną, pracowała przez kilka lat w domu Betel. Nasze pierwsze trzy córki należały do pierwszych pionierów specjalnych na Filipinach, a jedna od wielu lat wiernie służy jako misjonarka w Tajlandii. Wszystkie nasze dzieci z jednym tylko wyjątkiem trwają mocno w wierze.

Druga co do wieku córka podjęła służbę pionierki specjalnej, gdy miała 17 lat. Po opuszczeniu domu i udaniu się na wskazany teren napisała do nas list, na którego wspomnienie wciąż jeszcze nie mogę powstrzymać się od łez. Tłumaczyła, że gdy była młodsza, miała mnie za zbyt surowego ojca. Teraz rozumie, iż gdyby nie nasze stanowcze rodzicielskie karcenie, zapewne nie cieszyłaby się wspaniałym przywilejem specjalnej służby pionierskiej (z której potem została powołana do zagranicznej służby misjonarskiej). Chrześcijańscy rodzice nie powinni pozbawiać swych dzieci dobrodziejstw karności (Prz. 22:6). Potrzebują jej, a w późniejszych latach ją docenią.

PRZYWILEJE W SŁUŻBIE

W społeczności ludu Jehowy przypadło mi w udziale wiele przywilejów. Miałem na przykład zaszczyt organizowania na Filipinach pierwszych punktów żywnościowych, potrzebnych na kongresach. Przez wiele lat było mi dane tłumaczyć Strażnicę na język tagalski. Mogliśmy też obserwować, jak nasza mała 15-osobowa grupka rozrastała się i przeradzała w dzisiejsze 11 dużych, kwitnących zborów.

Inny przywilej polegał na odwiedzaniu więzienia państwowego, znajdującego się w pobliżu mojego domu. Od czasu do czasu Towarzystwo Strażnica otrzymuje listy od więźniów, którzy proszą o duchowe wsparcie. Często trafiają one potem do mnie i dzięki temu od 1947 roku prowadzę systematyczne studia biblijne z zainteresowanymi więźniami. Około 50 takich osób stanęło już po stronie Jehowy i dało się ochrzcić, będąc jeszcze w więzieniu. Na jednym ze zgromadzeń okręgowych spotkałem ich aż 23. Po wyjściu na wolność niektórzy zostali pionierami, jak również nadzorcami podróżującymi, a wielu usługuje w charakterze starszych.

Nigdy się nie spodziewałem, że spotkam w zakładzie karnym również tego wykluczonego, od którego po raz pierwszy usłyszałem o Jehowie. Aresztowano go pod zarzutem współpracy z Japończykami. (Później skorzystał z amnestii i wyszedł na wolność). W więzieniu pokornie przychodził na zebrania, które tam prowadziłem. Wiele lat później, w roku 1975, zasiadałem w komitecie sądowniczym, który rozpatrywał jego prośbę o ponowne przyjęcie. Teraz więc, prawie po 40 latach przebywania poza społecznością, znów może bez przeszkód utrzymywać kontakt z ludem Bożym.

Przez wszystkie te lata żona była mi naprawdę wielką pomocą, lojalną podporą w służbie Bożej. Oboje mamy za sobą bez mała 40 lat wspólnego służenia Jehowie. Szukałem Go, znalazłem i teraz wypełniam obietnicę daną Mu przed laty w japońskim obozie karnym. Odczuwam głęboką wdzięczność za to, że Jehowa Bóg pozwolił mi się znaleźć, gdy byłem w pełni żywotnych sił, dzięki czemu mogłem je spożytkować w służbie dla Niego!

    Publikacje w języku polskim (1960-2026)
    Wyloguj
    Zaloguj
    • polski
    • Udostępnij
    • Ustawienia
    • Copyright © 2025 Watch Tower Bible and Tract Society of Pennsylvania
    • Warunki użytkowania
    • Polityka prywatności
    • Ustawienia prywatności
    • JW.ORG
    • Zaloguj
    Udostępnij